środa, 14 kwietnia 2021

FURIA "W ŚNIALNI"




 
 

Wszystko jest słuchowiskiem - tak, czy inaczej. A może inaczej - słuchowiskiem jest wszystko czego się słucha. Mniej lub bardziej. Od dźwiękowego doświadczania chaotycznej codzienności, po spektakle, takie jak msza święta, spotkanie biznesowe, przejście przez market od drzwi przez alejki, do kasy - aż do wyjścia itp. itd. aż do słuchowisk w rozumieniu form artystycznych.

Zanim, w nieukrywanej już od tego momentu rozterce, rozważę sobie o "W śnialni" postaram przypomnieć sobie, jakim słuchowiskiem były inne albumy Furii albo jakim Furia jest słuchowiskiem na przestrzeni wielu albumów od najwcześniejszych fonograficznych źródeł do teraz.   

Zacznijmy od miejsca gdzie zaczynają zarówno głupcy, jak i idioci, jak i mędrcy - czyli od miejsca, od którego pomylić się nie sposób. Początek. Od pożytecznego stereotypu po unikalne wewnętrzne uniesienia tutaj piszącego. Rozważam, może zbyt śmiało, chyba zbyt głośno - jak się zaczyna. Na pewno nie od typowej słuchowiskowej narracji, choć narracja u Furii była być może zaledwie jedna tak wyraźna - a to utwór "Nieżyt" ze składanki "Silesian Black Attack - Krew Ziemi Czarnej". Tekst utworu ma charakter dialogu między tytułowym Nieżytem a Żydem-Jezusem. Nieżyt-Diabeł przychodzi na świat, by torturować ludzką rasę. Gospodyn proponuje Nieżytowi ugodę, by odszedł w pustkę i nie niepokoił człowieka. Nieżyt nie zgadza się na propozycję. Nie wypowiada posłuszeństwa, bo tego nigdy nie było. Nie zgadza się na warunki, bo nie Żyd je jest w stanie stawiać - nie wspominając już o ludziach, którzy są zaledwie przedmiotem w nierównej rozgrywce. 

Ale to tylko jedno słuchowisko Furii - z protagonistą, antagonistą, przedmiotem sporu, zarysowaną przestrzenią, akcją, reakcją i otwartym zakończeniem. Furia tworząca słuchowisko i Furia jako słuchowisko porusza się zazwyczaj na dużej wysokości ponad bohaterami, ludami i dziejami. Czas Furii to czas geologiczny, zmiany to prędzej przyrodnicze cykle. Ile minut w godzinie, a godzin w wieczności - i tak grudzień za grudniem. 

[Być może takich momentów jak "Nieżyt" było więcej, ale to zapamiętałem najmocniej, a sięgać głębiej nie czuję potrzeby]

Słuchowisko pod tytułem Furia rozpoczyna się od dem "I spokój" oraz "I krzyk". Wyłaniają się z ciemności, konstytuując swoją prawilność na, tfu, rynku, krajowego bm staroszkolnym syfem. Choć jednocześnie wyznawcom wyimaginowanej gatunkowej ortodoksji, którym dedykuję chuja w dupę, mogły zaszkodzić ponadgatunkowe wyskoki. Numer "Uważaj" z "I spokój" jest tego przykładem - syntezatorowy dark ambient, basowy puls i power electronicsowe okrzyki - jest to jeden z dowodów na prawdziwość zdania, że bm jest jakoś tam powinowaty z noisem.

Makrohistoria i trwanie Furii zasadniczo wydaje się być black metalowa ze wszystkimi rekwizytami i certyfikatami; znacznie ciekawsza jest jednak, moim zdaniem, jej mikrohistoria. Gdyby próbować zliczyć obrzeża Furii  może okazać się, że stanowią one znaczącą część całego obrazu. Predylekcja do ładnych melodii i skocznych weselnych rytmów- jest.  Patrz: wielość polek na "Nocelu". Pojawi się gdzieniegdzie nawet walczyk czy disco - utwór "Jeszcze i jeszcze" z referencją do tematu z "Helloween" J. Carpentera.

Może i w rozproszeniu działa w słuchowisku Furii duch egzystencjalnego loftcraftiańskiego folk horroru - co chyba słychać w tekstach, o ile się gardłowanie rozumie lub czyta wkładkę do albumu. A nawet jeśli nie - wystarczy wsłuchać się w ekspresję wokalną Nihila. Teatralne to? Może i owszem, a jeśli takowe to i słuchowiskowe. Być może nie potrzebujemy innego teatru niż teatr Furii - wszak jeśli, jak się publicznie teraz mówi, teatr krajowy to siedlisko systemowej i strukturalnie replikowanej krzywdy, to zaorać go w piździec. Krzywdy i bólu nam dosyć poza teatrem. Nihil harczy, rzyga, jęczy, sapie, gardłuje swoim gardłem - w idiomie i gdzieś obok niego, wychodzi jakoś bokiem ta druga dusza niespokojna. Gardło wpada w głębię, gardło staje się studnią i nie o pornografię chodzi, lecz o jakieś upiorne techniki wyrazu, gdy słup surowego powietrza wpada w autofeedback i gruchoce przyzwyczajenia. Wyszukań tego szukaj w utworze "Na ciele swym historię piszę" lub "Zabieraj łapska". 

Gdy mówimy o słuchowisku, teatrze radiowym i innych audialnych formach myślimy najczęściej o  rzeczach, które mieszczą się industry standard. Wymieniłem te rzeczy już powyżej, gdy pisałem o "Nieżycie". W Furii nie o to chodzi, albo inaczej - zazwyczaj o to nie chodzi. Wydaje mi się, że tworzenie odpowiedniej atmosfery i otuliny, w którym funkcjonuje doświadczenie słuchacza jest celem (jeśli takowy istnieje) słuchowiska jakim jest Furia i słuchowisk jakie tworzy Furia. I oby mnie los pokarał śmiercią powolną bez morfinowych wlewów: nigdy nie nazwę tego ambientem, tym muzakiem dla niezalowców, plwam ci pod nogi Eno, a jedyne co cię chroni przed moim gniewem to udział w tworzeniu "Remain in Light" Talking Heads. U Furii zawsze było wiele takich momentów: w "Halnym", z rozsypującą się w chaos strukturą utworu, a nade wszystkim na "W melancholii" - gdzie new age, krautrock próbują dogonić ówczesny sukces Starej Rzeki - z powodzeniem. W wielu miejscach Furii pojawiały się reminiscencje "Dni wiatru" Ścianki zwłaszcza tam, gdzie bas z gęstym sustainem leci ponadnaturalnie długo w niewiadomą.

Do tej pory, czyli do momentu "W śnialni" tylko gdzieniegdzie pojawiały się elementy, które konstytuowały gatunkową formę słuchowiska w/u Furii. Nagrania terenowe pojawiają się na albumie "Guido" w utworze "320 w 2". Pijacki, akuzmatyczny chaos ujawnia się w trzecim utworze z epki "Huta Laura / Katowice / Królewska Huta". Klimatu tego ostatniego wydawnictwa dopełniają lołfajowa produkcja, szumy technologiczne oraz roztrojone pianino.

Po pokołowaniu wystarczająco długo ponad "W śnialni", czas w końcu wylądować u sedna. Worldbuilding słuchowiska jest dosyć miękki. Jak w grze z serii Demon Souls czy Dark Souls możemy tę historię próbować odtworzyć z rozrzuconych skrawków, co nie jest jednak warunkiem dobrego doświadczenia świata przedstawionego. "W śnialni" świat jest ni to prawdziwy, w autotematyczno-reportażowym rozumieniu, ni to będący w sferze snu ("zasnąłem w oka mgnieniu/przy czekaniu, przy mieleniu"). Głosy błąkają się po czymś, co można by nazwać liminal space - miejsce o nieskończoności drzwi, korytarzy i pomieszczeń. Jestem niemal pewien, że nie jest to jednak sterylny biurowiec, lecz właśnie wspomniana wcześniej Trójca "Katowice - Huta Laura - Huta Luna", bo podobnie jak trwa pierwszy z dwóch utworów "W śnialni", tak też kończy się "przedostatni longplay Furii "Księżyc milczy Luty":

"To nie tu
Chodźcie, wstawaj!
Idziemy
Pod pełnią
Nad ziemią
W bramę"

Motyw (o)błąkania się świetnie podkreślany jest przez pozornie chaotyczne stosowanie szerokiego stereo, które jest zbyt rzadko stosowane w słuchowiskach w imię tego ograniczającego wszystko industry standard. Słychać to na końcu "Wesela w śnialni", gdzie z poszczególnych pomieszczeń, do których wchodzą głosy pojawiają się różne muzyczne motywy, a nakładając się na siebie potęgują chaos i zagubienie spanikowanych protagonistów. Zabawa dynamiką dźwięku, wygaszaniem dźwięku to w jednym to w drugim kanale, nakładanie się na siebie motywów muzycznych brzmi niczym błąd nagrania albo usterka sprzętu nagłaśniającego - na szczęście tak ma być. Bodaj to jest pierwszy moment w Furii gdzie nastąpił zwrot w stronę sound designu, który opowiada przestrzeń i emocje. Takiej odwagi się nie spodziewałem, ba! zrazu uznałem ją za techniczną aberrację. Za ten moment niepewności jestem bardzo wdzięczny.

"Dobry wieczór, dobry wieczór, wieczór wszystkim
jest godzina 23:30,
będziemy zaczynać,
bardzo proszę
Furia,
Furia
i proszę aktorów, proszę aktorów"

Powyższe cytowanie to to prawdopodobnie found footage z prób do "Wesela" reż. Jana Klaty, do którego Furia tworzyła muzykę. Inspicjentka miękkim głosem prosi na scenę artystów. Wywołanie to zostało nagrane, by następnie było umieszczone w kontekście "W śnialni". W momencie użycia jej głosu na albumie inspicjentka przestaje być inspicjentką; scena Starego Teatru przestaje być sceną. Kobieta albo jej głos zarządza apokalipsą - Furia i aktorzy zaproszeni są do labiryntu apokalipsy. Przemieszczają się po niekończących się, generowanych automatycznie przestrzeniach trwania końca, odliczają nieobliczalne. Może aktorzy i muzycy uwięzieni są apokalipsie pandemii, która zamyka im drzwi bytowania. Czasem przecież ponad aktorskie głosy słychać brzmienie miasta za oknem, za ścianami - to nasz świat, a niebo jest tusz. A może znajdują się oni we wnętrzu Allied Mastercomputer (AM) z noweli "Nie mam ust, a muszę krzyczeć" Ellisona - być może nawiązanie to pojawiło się w mojej głowie, gdy głosy wyją "wy! - ja!" . Utwór "Wyjawienie" zamykający album wyjawia prawdziwą naturę okoliczności, w których znaleźli się głosy i ludzie. Muzyka z transowej, Alamedowej, wzmaga w agresję. Głosy gęstnieją w potępieniu. Zatraca się tożsamość. Wy! Ja! W końcu inspicjentka już nie prosi, lecz krzyczy, nawołuje, łaja i karze. "Furia! Furia! Furia!" 

Furia, czy kurwa?