Strony

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Arszyn/Duda - Automata

źródło: Pawlacz Perski.

garaże i zajezdnie złomowiska hałdy
zaplecza magazyny piwnice poddasza
bocznice kolejowe kopalniane stawy
opłotki wysypiska - lewa strona świata

Szymon Babuchowski, Lewa strona świata, 2011


Kto kiedykolwiek pracował na budowie ten wie, ile maniany trzeba odwalić, żeby wszystko wyglądało jak w katalogu Ikei. Taki ktoś wie też, ile trzeba się nakombinować by wbrew kiepskiemu materiałowi, braku czasu i projektowym założeniom zrobić tak aby "było dobrze". Jak się ma to do "Automaty" duetu Arszyn/Duda? Ano, oni sporządzili dźwiękowy dokument lewej strony świata - improwizacji, która stanowi szkielet naszej codzienności.

Jest to materiał na tyle trudny, że nigdy nie miałem zamiaru w ogóle o nim pisać. Choć jednocześnie muszę przyznać, że odkąd zawitało u mnie w domu to wydawnictwo od Pawlacza Perskiego to często do niego sięgałem. Podczas kolejnych odsłuchów irytowała mnie nie tyle materia dźwiękowa co niemożność jej zrozumienia. Nie ukrywam - słuchanie tej płyty do pewnego momentu wiązało się u mnie z podjęciem wysiłku. Zrazu nie odczuwałem przyjemności ze słuchania "Automaty". Zresztą czy tutaj da się mówić o przyjemności? Może tylko mi się wydaje, że ta płyta mi się podoba? Czy w ogóle powinien dokonywać rozróżnienia i czy ma to jakiekolwiek znaczenie?

Mocno zapatrzony w DOSKONAŁĄ okładkę Gosi Słomskiej, która przedstawia zalewane przez jakąś zwiewną magmę miasto właśnie w stronę miasta kieruję swoje wyobrażenia. Wydaje mi się, że "Automata" wyraża wszystko to, dzięki czemu jeszcze jako-tako funkcjonujemy, a nad czym na co dzień nie myślimy zbyt często. Dopóki samochód jedzie nie przeszkadza nam jakieś stukanie. Dopóki woda z kranu cieknie nie zastanawiamy się, czy wkrótce gdzieś rura nie przecieknie. Dopóki dostajemy w eleganckim lokalu czyste piwo w czystej szklance nie interesuje nas to, że barman drapał się po jajach w toalecie i nie umył rąk. Codziennie mijane w drodze do pracy wysypisko nie przeszkadza nam, no chyba, że od jego strony zawieje ciepły wiatr. Itd. itd. Niemniej dźwięki, które nam towarzyszą przez cały czas to materia, wypierana z naszej głowy - dopiero sterylnie nagrana i sterylnie odtworzona w domu otwiera nam oczy, że oto większość tych dźwięków gdzieś już przecież słyszeliśmy.

Ale nie tylko dźwięki niechciane są tu eksponowane. Czasem mamy tu również do czynienia z przerażająco organicznym techno, które jednak wkrótce się rozpada i słyszymy tylko jakby sam Zdzisław Piernik wpadł do kontenera ze styropianem. Czasem słyszymy zerdzewiane sprężyny w materacu łóżka małżeństwa obchodzącego swój porcelanowy jubileusz. Z czasem jednak przestałem "dosłuchiwać się" źródeł dźwięku, bo to przestało mieć sens. Raczej czerpałem przyjemność ze słuchania dźwięków, które gdzieś w nieuświadomiony sposób zostały przez mój mózg zapamiętywane, a teraz wypływają na powierzchnię z siłą oka wypływającego na wierzch rosołu. Dźwięki, których doświadczyłem to nie tylko dźwięki zapleczy, instalacji, kotłowni czy kanałów, ale również całego żywego inwentarza, który niezależnie od naszego chcenia tam przebywa: od drobnoustrojów po ssaki.

Materiał z tej płyty żyje własnym życiem - co dla jednych może stanowić fascynującą rzecz dla innych zaś będzie to wada. Mam nadzieję, że dla nikogo nie będzie to ujma jeśli powiem, że jestem na fazie do rozumienia tego materiału. Mam również nadzieję, że nie będzie znakiem mojej kiepskiej wyobraźni, że spędzam przy tej kasecie przynajmniej parę sesji w ciągu ciężkiego pracy tygodnia.

Materiał można odsłuchać na bandcampie Pawlacza Perskiego

Arszyn/Duda
"Automata"
Pawlacz Perski
[ptt30]
8 styczeń 2015

piątek, 5 czerwca 2015

Lounge Ryszards - Live at Czułość

źródło: własne.

Z serii mało śmiesznych internetowych porad jest jedna, która mówi, że jak chcesz zwiększyć swoją wytrzymałość na pociski większego kalibru wówczas musisz zacząć strzelać do siebie pociskami mniejszego kalibru. Heheszki ustają jednak po przesłuchaniu tego materiału, bo na 'dzień dobry' dostajesz haubicą M777 prosto w ryj, szmato! Nie podoba ci się? Nic nas to nie obchodzi.

Słychać, że materiał nagrano na żywo (dzięki za rozjebanie wzmacniacza, basów się nie dało głośniej nagrać?), słychać też, że nikt w zespole nie uczył się zasad kompozycji (nie do przyjęcia jest brak zwrotek i refrenów), słychać też, że Lounge Ryszards przyszli tylko po to, aby wygonić publiczność z Galerii Czułość strzelając ostrą amunicją. Od początku do końca. 

Czy jednak hałaśliwy wstęp zwiastuje rozwinięcie jakiegoś tematu? No chyba raczej średnio bym powiedział. Na placu boju przed wrogami cywilizacji życia w postaci kwartetu zostają tylko najwięksi twardziele. Ale co się będziemy przejmować leszczami. Hałas, brud, choroby zakaźne i polska powierzchnia reklamowa łączą się tu w miłosnym uścisku by eksplodować szrapnelem i urwać ci dupsko. 

Bo doprawdy materiał urywa dupsko i jest to jedna z głównym przyczyn, dla której nie można na niego srać. Szacun.


Lounge Ryszards
"Live at Czułość"
Wounded Knife CUT#22
24 maja 2015

środa, 3 czerwca 2015

Kamil Szuszkiewicz - Istina

źródło: własne.

Przed pierwszym odsłuchem "Istiny" spodziewałem się, że to Kamil Szuszkiewicz będzie bohaterem całego nagrania, lecz moje przypuszczenia okazały się mylne.

Głównym bohaterem tego materiału są bowiem przestrzeń i oddech, które nie są środkiem do wyzwolenia, lecz raczej uświadamiają słuchaczowi jego małość wobec świata. "Istina" oznacza w języku serbskim i chorwackim prawdę. Kluczem do rozwiązania zagadki jaką jest ten materiał nie jest jednak tradycyjna muzyka Bałkan (jeśli ta się tutaj pojawia to w formie kilkukrotnie przetworzonej, rozbitej i szczątkowej). A może klucza tu nie potrzeba? Może ta przestrzeń i oddech same przez się zapraszają do tej dziwnej przygody?

Szuszkiewicz ubiegł banalność większości nagrań minimal music oraz zdusił w zarodku improwizatorskie popisy. Swój udział jako trębacza mocno ograniczył i trąbka częściej milczy niż się odzywa. A jeśli trąbkę już słychać - jest ona albo bardzo prosta albo wstydliwie ukrywa się gdzieś w dole miksu. Nie mniej ważny jest udział innych muzyków na tej płycie: znakomitego perkusisty Huberta Zemlera (niedawno ukazał się z nim szalenie ciekawy wywiad w M/I, polecam) a wokalizy Zuzanny Lelek jeszcze mocniej pogłębiają przeżywanie tego materiału. Kompozycje są niezwykle przemyślane i kunsztowne - jednak całość materiału jest zapamiętywalna już po pierwszym odsłuchu. Być może chodzi o repetycje, które mimo wszystko nie nudzą, a raczej niczym cierpliwy belfer cierpliwie tłumaczą kolejne fragmenty oniemiałym w zachwycie uczniom.

Tempo jest wolne. Szczególnie "Movement I" przypomina mi pochód procesji, tylko nie jestem sobie w stanie uświadomić - czy to procesja w Boże Ciało czy procesja pogrzebowa. Jest w tej kasecie pewna uroczystość, pewien patos, pewien monumentalizm. "Pewien", bo niby to wzniosłość, ale jednak dostępna dla każdego. Jeśli miałbym porównywać ten materiał do czegokolwiek co znam - całość kojarzy mi się z "Mszą świętą w Brąswałdzie". Różnica jest jednak zasadnicza - Kirk na swoim debiucie jest bardziej dosłowny, bardziej okrutny i o wiele głośniejszy. Co prawda "Movement II" zbudowany jest z przeszywających, opętanych, nawarstwiajacych się wokaliz, prymitwynych bębnów i syntezatorowych ukłuć, lecz ciągle ukryta jest w tej głośności tajemnica. Wszak i nieustępliwe głosy milkną nagle zerwane, jakby w rezygnacji, że jednak nie są w stanie zagłuszyć wszystkiego i wszystkich.

Byłem uczestnikiem bardzo rytuału, którego zaklęcia są mi obce, liturgii, której zasad nie znam. Krocząc w transowym pochodzie czyśćcowych dusz zadawałem sobie to samo pytanie co na początku - co jest kluczem do rozwiązania tajemnicy tego materiału? Odpowiedzi nie ma. Ksiądz już udzielił błogosławieństwa. Wracajcie do swoich domostw.

"Istinę" można odsłuchać i nabyć za pomocą bandcampa wytwórni Wounded Knife

Kamil Szuszkiewicz
"Istina"
Wounded Knife CUT#21
24 maj 2015.

poniedziałek, 1 czerwca 2015

Bigbit nie jest jednak taki zły - wybór piosenek


Na fanpage'u bloga powieliłem pogląd, że polski big bit to z reguły straszne gówno jest. W kontrze otrzymałem kilka odpowiedzi, które sprawiły, że zastanowiłem się nad swoim dosyć bucowatym stwierdzeniem. Co więcej postanowiłem, że w ramach reasearchu dokonam przeglądu wszystkie nagrania bigbitowe jakie posiadam w swojej kolekcji. Nie ukrywam, że zrobił się z tego spory domowy digging - bigbitu nie trzymam w jednym miejscu, był on rozproszony po wszystkich półkach. I już samo to o czymś świadczy - bigbit może być zróżnicowany. Jednak w moim przekonaniu istnieje jakiś typ czysty big bitu, który jest zupełnie nieatrakcyjny, kanciasty i infantylny. Dopiero aberracje i wyjątki od big bitowej reguły są siłą polskiego bigbitu. 

Teraz musi paść bardzo trudne pytanie - czym jest bigbit? W Polsce bigbitem, terminem rozpropagowanym przez Franciszka Walickiego, były grupy grające muzykę młodzieżową, które odwoływały się, w dowolnych konfiguracjach do rock 'n rolla, rhythm and bluesa, skifflu, folku. Coś jednak czuję, że definicja ta jest niewystarczająca i pozostawia niedosyt. Podskórnie przecież da się wyczuć, że bigbit nie był tożsamy z rock 'n rollem itd., ale czerpał ze wszystkich mocno "tłuczonych" gatunków muzyki rozrywkowej, jedncześnie nie będąc żadnym z nich do końca. Za rdzeń polskiego bigbitu uznaje się zatem wszystkie grupy "kolorowe" - chociaż poza nimi miały miejsce również ciekawe rzeczy.

Dochodzimy tutaj jeszcze do jednego problemu - skoro wiemy gdzie bigbit się mniej więcej zaczyna to gdzie on się kończy? Niezbyt trafnym kluczem pozostaje ówczesne, historyczne już nazewnictwo, które każdą grupę, która grała piosenki z riffami i mocną sekcją rytmiczną nazywano beatowymi jak Romuald i Roman, Breakout, Dżamble, Klan itp. Płyty niektórych z tych zespołów wydawane były w ramach serii "Z archiwum polskiego beatu", ale umówmy się - z beatem nie miał to nic wspólnego. Dlaczego tak było? Zespoły te nie chciały grać bigbitu - chciały grać ambitną rockową muzykę taką jak na zachodzie. Skoro sami artyści odżegnywali się od bigbitu to kimże ja jestem, żeby ich bigbitowcami nazywać?

Dlatego wybiorę płyty grup, które arbitralnie uważam za bigbitowe. Wybiorę również te, które mam fizycznie w domu. Z uwagi na te ograniczenia zachęcam do komentowania i dzielenia się swoimi uwagami. Będą one bardzo cenne, a ja lubię obywatelskie zaangażowanie w rozwój internetów.

Kolejność wydawnictw jest zupełnie przypadkowa.