Lemmy Kilmister w autobiografii odniósł się do swoich legendarnych seksualnych wyczynów, wszak wedle szacunków spał z setkami, jeśli nie tysiącami kobiet, w sposób zaskakujący, jak na mizogina, seksistę i męskiego szowinistę. Nie przeczył, że korzystał z dobrodziejstw bycia gwiazdą rock 'n rolla, czyli groupies, jednak na uprzedzając ewentualne zarzuty, że jest beneficjentem patriarchatu opowiadał historię zespołu Girlschool. Girlschool była to hard rockowa grupa, która została wymyślona przez wytwórnie Bronze. Marketingowa siła tej grupy miałą tkwić w jej członkiniach, bo cały zespół składał się z kobiet. Zresztą Girlschool grały z Motorheadem trasy koncertowe, nawet zespoły nagrały wspólnie jedną czy dwie EP-ki. Lemmy mówiąc o tym, że uprawiał w trasie seks z kim popadnie mówił jednocześnie – ale dziewczyny z Girlschool także to robiły, bo miały grono adoratorów, z czego skwapliwie korzystały. Całą wypowiedź kończył całkiem trzeźwym, by nie rzec, że wręcz feministycznym podsumowaniem – kobiety, które znalazły się w sytuacji zastrzeżonej do tej pory dla facetów, wykazywały zachowania takie same jak mężczyźni. I aż skręca mnie na myśl o truizmie, który zaraz wypowiem, ale wypowiedzenia on wymaga – okazuje się, że kobiety mogą mieć równoprawne miejsce w przemyśle rozrywkowym lub w życiu w ogóle i w równej mierze co chłopy mogą być jego beneficjentkami, jeśli tylko zapewni się jakieś warunki początkowe równości.
Konstatacja tej historii smutna - Girlschool nie znalazło nigdy poczesnego miejsca w panteonie gwiazd metalu. Były produktem dyrektora ds. A&R, a samoistnie i artystycznie zaś całkiem przeciętną grupą, która po dniach chwały u boku gwiazdy w postaci Motorheadu, i po dokładnym, biznesowym wyeksploatowaniu może być znana zaledwie garstce zapaleńców i badaczy. Zresztą kobieta w zmaskulinizowanym metalu pełniła rolę marginalną, a nawet tam gdzie pełniła rolę centralną to raczej jako przedmiot seksualnego pożądania, niż podmiot. Pierwszy obraz jaki mam w głowie na temat hasła "kobieta w metalu" to atrakcyjna, młoda, obnażona niewolnica leżąca u nóg hiperseksualnych członków grupy Manowar, których absurdalny sceniczny wizerunek łączy fizyczną atrakcyjność z militaryzmem. Drugi obraz kobiety w metalu to jego brak – po prostu kobiety niemal nie występują w metalu, szczególnie tym undergroundowym. Metalowa soniczna przemoc, śpiewanie o zbrodniach i szatanie było zastrzeżone dla mężczyzn. I zanim ktoś mi powie, że istniały metalowe dominy, jak Wendy O'Williams z The Plasmatics, (współpracowała także z Lemmym), Doro czy też, że w proto-black metalowym Coven występowała Jinx Dawson to odpowiem, że to ledwie wyjątki potwierdzające regułę, a w zasadzie prawdę, że historia metalu tylko z rzadka była herstorią.
Chociaż z drugiej strony jestem dosyć surowy dla faktów, wszak obecnie czasy się zmieniają, a kobiety w black metalu były jakoś tam, przynajmniej symbolicznie, obecne. Jeśli chciałbym sfalsyfikować całą powyższy wywód przypomnę, że grupa Bathory wzięła swoją nazwę od żyjącej na przełomie XVI i XVII wieku kobiety-zbrodniarki Elżbiety Batory. Nie sposób także nie pamiętać świetnej okładki EPki Marduka "Fuck me Jesus" z kobietą masturbującą się krzyżem. W swojej pamięci noszę także fenomenalne wrażenie grozy jakie wspominam także dziś, gdy jako uczeń podstawówki widziałem w witrynie sklepu muzycznego kasetę "Bastard" KATa, z kobietą rozkładającą nogi przed aniołem, który od tej pory staje się aniołem upadłym. Powyższe przykłady, choć nieliczne, wskazują, że przynajmniej w warstwie wizualnej, czy symbolicznej black metal "korzystał" z kobiet w trochę odmienny sposób niż metal mainstreamowy - traktował je jako kusicielki, deprawatorki i grzesznice naruszające obraz pasywnego przedmiotu pożądania, w podmiot pożądania. Jednak nadal nie chodziło w tym wszystkim o emancypację, ale o fetyszyzowanie. I jak tu się nie wkurwić?
Dziś w sumie nikogo nie dziwi obecność kobiet w undergroundowym metalu, choć ciągle widać, że do równościowego traktowania kobiet, nie jako wizerunków, lecz jako wykonawczyń, droga daleka, o czym świadczą chociażby felietony Wielebnej z Obscure Sphinx w Nojzie, w której musi tłumaczyć się ciągle ze swojej płci. Szukając w miejscach gdzie patriarchat powinien być mniej obecny, jak w inteligenckim rocku Sonic Youth, warto zajrzeć do "Dziewczyny z zespołu" Kim Gordon, a poza tym najlepiej chyba wam wszystko wyjaśni artykuł Andżeliki Kaczorowskiej (czytajcie, bo mądre to).
Ten wielki wstęp to tak naprawdę antyesencja tego, z czym spotkałem się słuchając "Przekrólewszczenia/Przekrólewszczenia Zero". Oprócz udziału Sarsa, znanego z Furii czy MasseMord, niewiele wiadomo o pozostałej załodze Duszę Wypuścił i Wędrowców-Tułaczy-Zbiegów, którzy są kolejnym wcieleniem DW. I nawet nieszczególnie chcę wiedzieć o tym kto tam gra i kto śpiewa na jednym z krążków, bo śpiewają dziewczęta o oczach jak jeziora. I to właśnie udział czystych, jeśli nie liczyć piwnicznej produkcji, wokali z pogranicza soulowego popu i Kasi Kowalskiej jest siłą tych nagrań. To żeńskie lołfajowe parlando na tle prostych dark ambientów jest bardziej przerażające niż diaboł wyskakujący z piekła i rozrywający ludzi na strzępy. To jest ta kieszonkowa groza, która posługuje się środkami najlepszych horrorów - gdzie bluźnierstwo i okrucieństwo prezentuje się lepiej w kontraście do rzeczy pozornie łagodnych i bogobojnych. Wokalistki Duszę Wypuścił brzmią jakby swoje głosy ćwiczyły w parafialnej salce prób podczas spotkań Odnowy w Duchu Świętym, by wieczorami wypowiadać posłuszeństwo Bogu. Jest to groza, którą do kultury popularnej wprowadził Stephen King, gdzie o wiele bardziej sugestywne jest zło czające się w przykładnym ojcu rodziny, który nagle chce siekierą zamordować swojego syna i żonę, niż co najmniej śmieszne wampiry z miasteczka Salem. Tak samo muzyka, która odcina się od maczystowskiego idiomu black metalu, grania agresywnego, szybkiego i technicznie wyrafinowanego na rzecz form niemal piosenkowych, gdzie słychać bardziej psychobilly czy punka, niż blasty i szybko kostkowane trytony.
Winylowe wydawnictwo Duszę Wypuścił zawiera dwie płyty. Jedna z nich to reedycja kasetowego "Przekrólewszczenia". Druga płyta, nazwana "Przekrólewszczenie Zero" zawiera trzy utwory, które powstały przy okazji nagrywania "Ludowego Nihilizmu Absolutnego". Wokale na tej drugiej płycie są już męskie, a sama muzyka zdradza większe blackowe powinowactwo. Nie zmienia to jednak bardzo dobrego wrażenia, jakie sprawia ta muzyka - znowuż jest ona ostentacyjnie nierewolucyjna, która mogłaby być z powodzeniem zagrana nawet przez Girlschool, i słychać tu mocne wpływy Furii. Nie ma co jednak traktować tych trzech numerów jako bladego appendixu, lecz jako uzupełnienia świetnego wydawnictwa, z tekstami, które mrożą krew żyłach.
Po raz pierwszy od bardzo dawna kobiecy udział w undergroundowym metalu, jak ma to miejsce na "Przekrólewszczeniu", nie korzysta z całego inwentarza środków okołogenitalnych. Kobiety śpiewające w DW nie silą się na zastąpienie w metalu brutalnych, growlująych mężczyzn i mimo dosyć popowego sposobu śpiewania w ich głosach jest więcej ekspresji niż u Diamandy Galas czy Jarboe. Duszę Wypuścił, choć przeistoczył się w W-Z-T, jest dla mnie jednym z ważniejszych i bardziej odważnych aktów muzycznych ostatnich lat.
Nie chciałbym kończyć gorzko, boć i cała ta kompilacja jest słodkim miodem na moją czarną duszę, lecz feministyczna konstatacja sama się, po raz kolejny, rzuca. Czy kobiecy udział w Duszę Wypuścił nie był witany z tym samym entuzjazmem, z którym witano na scenie Motorhead wraz z Girlschool? Innymi słowy, czy metalowcy z takim entuzjazmem słuchaliby dziewczęcych wokali na DW gdyby w całość nie był zamieszany Sars lub co więcej gdyby te dziewczyny nie były anonimowe lub gdyby całe Duszy Wypuścił było żeńskie?
Duszę Wypuścił
"Przekrólewszczenie/Przekrólewszczenie Zero"
Devoted Art Propaganda
NMS 000
29 lutego 2016
CZYTAJ TAKŻE RECENZJE:
SIERŚĆ, "Sierść, sierść, sierść"
SIERŚĆ, "Spoko, że wszyscy umrzemy"
ENTROPIA, "Ufonaut"
POGAVRANJEN "Jedva Čekam Da Nikad Ne Umrem"
Stężenie feministycznego, naciąganego bełkotu przechodzi tutaj ludzkie pojęcie. Szkoda, że nie wspomniałeś chociażby o metalu gotyckim, czy symfonicznym, zdominowanym przez żeńskie wokalistki. Masz pretensje, że kobiety nie grają ekstremalnego metalu? Niech grają. Przecież nikt im nie broni. Widocznie jest ich mało, bo mają predyspozycje do uprawiania innego rodzaju muzyki. To tak, jakby mieć pretensje do czarnych, że grają lepiej w koszykówkę i zdominowali NBA lub biegi długodystansowe.
OdpowiedzUsuń