Strony

niedziela, 26 marca 2017

MERRY ME - Maciek Sienkiewicz

Maciek Sienkiewicz, "Merry Me", źródło: bdta.bandcamp.com

Wraz z tą płytą zostało zaburzone continuum czasoprzestrzenne. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że jedna z najlepszych dotąd polskich płyt roku 2017 powstała w 2003 roku?

Inwersje takowe i zaprzeczanie normalnemu biegowi rzeczy można wytłumaczyć boską interwencją. W Księdze Mądrości czytamy:
18 Żywioły bowiem, gdy się inaczej ze sobą zestroją,
odmieniają rodzaj rytmu, jakby dźwięk harfy,
zawsze pozostając w tonie.
Łatwo to wykazać, widząc, co się stało:
 
19 ziemne bowiem stworzenia zmieniały się w wodne,
a wodne na ląd wychodziły.
 
20 Ogień w wodzie wzmagał swoją siłę,
a woda zapominała o swej własności gaszenia.
Tam gdzie przeciw biegowi rzeczy nie występuje zaś Bóg, tam występuje grzech. Powroty generycznych nagrań, próżność zapomnianych gwiazd undergroundu i spryt wydawców co rusz osłabiają moje przekonanie o konieczności wydawania rzeczy w swoim czasie niewydanych. Chcielibyśmy być może zatopić w figurze skromnego geniusza, który wydaje na światło dzienne swoją twórczość po latach, bez fajerwerku, prawie bezszelestnie. Szukać schronienia w cieniu autorytetu, w momentach, kiedy strach jest zawierzyć komukolwiek to nie potrzeba bezwolnego dziecięctwa i umysłowej mizeroty. 

Takie totalne schronienie dawało poprzednie wydawnictwo Maćka Sienkiewicza, które można zaliczyć do cyklu wydawanych archiwaliów - F wydane przez Wounded Knife, a nagrane w 2005 roku. Imponujące objętościowo wydawnictwo (dwie kasety, dwie godziny muzyki) to obsesyjne, sterylne pętle, postępujące po płaskiej powierzchni bez życia niczym najwolniejszy walec świata. Gdy w 2015 roku "recenzowałem" F napisałem ledwie jedno zdanie kończące się życzeniem wobec słuchacza - cierpliwości. Mi tej cierpliwości wówczas zabrakło, więc te słowa to wyznanie skruchy wobec moich ówczesnych stanów ducha i umysłu. Wydawnictwo to, to jeden z najbardziej przerażających ambientów jakie miałem okazję spotkać - sterylność, powolność, przewidywalność, brak narracji, brak emocji, brak wartości, pustka w braku zaskoczenia, jeden wektor rozlewający się na nieistniejącą równinę. Wobec tego ogromu, totalitarnego nieistnienia, władzy bez państwa, suwerena ponad prawo, kategorii opisowych powinno się szukać pojęciach pierwotnych. Sprowadzanie nieistniejących przestrzeni abstrakcyjnych modeli na doświadczenie, tworzenie uroczystości ponad codzienną obskurą, pętanie bezpieczeństwem przewidywalności - oto moje całe recenzenckie revisited F.



Poziom wysokoenergetycznej abstrakcji został zachowany także w Merry Me, choć nieprzewidywalność tego materiału, jego agresywna szorstkość są bliżej człowieka od FMerry Me zostało zbudowane wokół estetyki błędu, glitchu i szumu, a gatunkowo niedaleko temu materiałowi do noise'u, nawet w swych najbardziej radykalnych formach, gdy w utworacj Kursk, czy C tłem dramaturgii jest skwierczący boleśnie HNW. Bolesność zdaje się być odpowiednią właściwością całego krążka - szczególnie gdy w świadomie odtwórczym, gitarowo-elektronicznym ambiencie pojawiają się drażniące kliki, jakby techniczne błędy pliku z nagraniem, przez narastanie błędnych komunikatów, po kulminacyjne obnażenie intencji, wywrócenia kota przez gardło na lewą i stronę i powrót do kampowego dziadostwa pozornie ambitnego ambientu. Spektralny lowercase, z imponująco niezmiennym tłem i zlewającymi się z nim cząstkami glitchu jest udziałem utworu F, a R brzmi jak nieustanna beka z loopów Basinskiego - bo choć i tu pętle jęczą względem siebie w kulawym kole są tak niebywale drażniące, że aż chce się słuchać i wydobywać mikroskopijne łamanie kolejnych sekwencji przyzwyczajeń.

Czapkuję nie bez powodu, bo oto nadchodzi jeden z mocniejszym momentów płyty, czyli Kursk, death i power industrial, który zbytnio nie przejmuje się gatunkowym patosem, wręcz samozwalcza się - jest to utwór, który mógłby stanowić ilustrację postępującej choroby autoimmunologicznej. Tytułowy utwór Merry Me nie chce być zaś czym innym tylko nojzem, szumem, który nie obejmuje wszystkich pasm autorytarnie tylko eksploruje je w sposób osobliwie delikatny sposób.

Pętlą zaś, a jakże, zamyka się cały album - będąc programowo brzydkim i śmieciowym przez sporą część trwania Merry Me kończy się zgliczowanym ambientem.

W Księdze Mądrości (rozdział 4) czytamy:
Lepsza bezdzietność [połączona] z cnotą,
nieśmiertelna jest bowiem jej pamięć,
bo ma uznanie u Boga i ludzi:(...)

rozplenione mnóstwo bezbożnych nie odniesie korzyści;
z cudzołożnych odrośli wyrosłe - nie zapuści korzeni głęboko
ani nie założy podwaliny niezawodnej. 
Merry Me - materiał pełen żywotności zawstydzającej współczesne eksperymenty brzmieniowe powinien stanowić lekcję dla wszystkich, którzy na próżno sieją wykopkami swoich nagrań pragnąc chwały wśród słuchaczy. Lepiej by było gdyby zamilkli w niegdysiejszej glorii, niż srali na lewo i prawo mizernościami. A ty, Maćku Sienkiewiczu - siej dalej.

Maciek Sienkiewicz
Merry Me
BDTA 
11 marca 2017
BDTA CXXXVII





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz