DMNSZ, OUIJA, źródło: pointless-geometry.bandcamp.com |
Popatrzcie zatem na katalog wytwórni Pointless Geometry - nie ma gdzie szpili wbić, wytwórnia stworzyła monolitycznie i nieodmienne dobry katalog, świetne opracowanie graficzne kaset, wychodzenie z odważnymi inicjatywami, np. wydawanie materiałów audio-video na kasetach VHS, jak niedawna rozszerzona wersja ciągle znakomitych Wsi, czyli projektu Bartosza Zaskórkiego (Mchy i Porosty) oraz Konrada Materka (Chaosynod, Rez Epo). Poza tym świetna jest jakość techniczna kaset wydawnictwa, co nie jest zawsze standardem. No i najnowsza płyta DMNSZ, czyli Demonszy, czyli Patryka Daszkiewicza, a także trzecia część grupy sumpf.
Zwidy ujawniające się po kolei na tej płycie to albo pokofeinowy zjazd albo nieustanne telepanie ciała przy przedawkowaniu. Albo zmęczenie podsycane kolejnymi energetykami. Albo euforia zamulana alkoholem. Coś co potencjalnie mogłoby nastrajać do zaśnięcia, złożenia głowy na łonie Abrahama. Coś co rytmem pętli mogłoby dawać ukojenie gorzko się od ciebie dystansuje. Przesz ku temu, ciągnie cię, a jedyną nadzieją, jest trwanie, bo to muzyka do długiego niezmiennego trwania - w czasie niewiele się tu zmienia - zmienia się tak, jak bezludzki krajobraz, od świtu do zmierzchu - niemal naturalnie, jakby bez ludzkiej ręki. A ty obserwujesz swoje bycie w dźwięku - to zmiana następuje w słuchaczu, bo dźwiękowi jest wszystko jedno. Muzyka odpychająca - muzyka przyciągająca. Muzyka zapraszająca - muzyka zamykająca drzwi tuż przed nosem. Muzyka naga, prosta - muzyka tajemnica.
Zdaje się, że Daszkiewicz jako jeden z niewielu w kraju rozumie możliwości minimalizmu, który nie jest jednocześnie minimalizmem kwartetu Reich-Glass-Riley-Le Monte Young. Daszkiewicz celuje w to co robił William Basinski, co słychać w nieustających pętlach, specjalizuje się w skupieniu uwagi na pojedynczości fenomenów akustycznych, jak Alvin Lucier czy Morton Feldman. Jednocześnie podskórna kostropatość wszystkich ścieżek zbliża artefakty, nazywane roboczo utworami na OUIJI niebezpiecznie do ANW (jak w numerze L) z jego bezwzględnym trwaniem. Jednocześnie trwanie to jest krótkie - po danej liczbie powtórzeń utwór niespodziewanie kończy swój bieg, niedosycając muzakowe oczekiwania, które zazwyczaj stosowane są wobec minimal music.
Ilość ścieżek każdego utworu mieści się na palcach jednej ręki lub brzmi tak jakby była zrobiona na prostym kasetowych czterośladzie. Zamiast wirtuozerskich kawalkad DMNSZ gwarantuje wsłuchiwanie się w mikrodetale. To jest bodaj jeden z największych walorów tego materiału - zachęta do wsłuchiwanie się w prostotę dronów, ambientów, szorstkich pasaży przechodzących w akwarelowo-pastelowe pętle, Boże broń nie popadająca w łatwizny gatunku. Dźwięki technologicznego lo-fi są na OUIJI obecne, ale Daszkiewicz nie nadużywa tej estetyki w ramach retromelancholii. Tym bardziej, że czasem bywa precyzyjne hi-fi, gdy robi subbasy podobne do Andego Stotta (utwory Y oraz E).
Ej, a czy wiecie, że to jedna z najlepszych płyt kończącego się powoli roku?
DMNSZ
OUIJA
Pointless Geometry
3 lipca 2017
Zwidy ujawniające się po kolei na tej płycie to albo pokofeinowy zjazd albo nieustanne telepanie ciała przy przedawkowaniu. Albo zmęczenie podsycane kolejnymi energetykami. Albo euforia zamulana alkoholem. Coś co potencjalnie mogłoby nastrajać do zaśnięcia, złożenia głowy na łonie Abrahama. Coś co rytmem pętli mogłoby dawać ukojenie gorzko się od ciebie dystansuje. Przesz ku temu, ciągnie cię, a jedyną nadzieją, jest trwanie, bo to muzyka do długiego niezmiennego trwania - w czasie niewiele się tu zmienia - zmienia się tak, jak bezludzki krajobraz, od świtu do zmierzchu - niemal naturalnie, jakby bez ludzkiej ręki. A ty obserwujesz swoje bycie w dźwięku - to zmiana następuje w słuchaczu, bo dźwiękowi jest wszystko jedno. Muzyka odpychająca - muzyka przyciągająca. Muzyka zapraszająca - muzyka zamykająca drzwi tuż przed nosem. Muzyka naga, prosta - muzyka tajemnica.
Zdaje się, że Daszkiewicz jako jeden z niewielu w kraju rozumie możliwości minimalizmu, który nie jest jednocześnie minimalizmem kwartetu Reich-Glass-Riley-Le Monte Young. Daszkiewicz celuje w to co robił William Basinski, co słychać w nieustających pętlach, specjalizuje się w skupieniu uwagi na pojedynczości fenomenów akustycznych, jak Alvin Lucier czy Morton Feldman. Jednocześnie podskórna kostropatość wszystkich ścieżek zbliża artefakty, nazywane roboczo utworami na OUIJI niebezpiecznie do ANW (jak w numerze L) z jego bezwzględnym trwaniem. Jednocześnie trwanie to jest krótkie - po danej liczbie powtórzeń utwór niespodziewanie kończy swój bieg, niedosycając muzakowe oczekiwania, które zazwyczaj stosowane są wobec minimal music.
Ilość ścieżek każdego utworu mieści się na palcach jednej ręki lub brzmi tak jakby była zrobiona na prostym kasetowych czterośladzie. Zamiast wirtuozerskich kawalkad DMNSZ gwarantuje wsłuchiwanie się w mikrodetale. To jest bodaj jeden z największych walorów tego materiału - zachęta do wsłuchiwanie się w prostotę dronów, ambientów, szorstkich pasaży przechodzących w akwarelowo-pastelowe pętle, Boże broń nie popadająca w łatwizny gatunku. Dźwięki technologicznego lo-fi są na OUIJI obecne, ale Daszkiewicz nie nadużywa tej estetyki w ramach retromelancholii. Tym bardziej, że czasem bywa precyzyjne hi-fi, gdy robi subbasy podobne do Andego Stotta (utwory Y oraz E).
Ej, a czy wiecie, że to jedna z najlepszych płyt kończącego się powoli roku?
DMNSZ
OUIJA
Pointless Geometry
3 lipca 2017
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz