Płyta kosztowała zaledwie 5 złotych, a zachowana jest w idealnym stanie.
Przesyt i nadmiar to raczej w epoce triumfu minimalizmu pejoratywne określenia. Może my współcześni popoponowocześni boimy się nadmiaru, bo łatwo się w nim zgubić, a jeśli jeszcze ten nadmiar jest immanentnie związany z synkretyzmem form to nasza percepcja świruje. Jednak jeśli ktoś w twórczy sposób podejmuje synkretyczny nadmiar, to może z tego wyjść dzieło sztuki.
Przesyt i nadmiar to raczej w epoce triumfu minimalizmu pejoratywne określenia. Może my współcześni popoponowocześni boimy się nadmiaru, bo łatwo się w nim zgubić, a jeśli jeszcze ten nadmiar jest immanentnie związany z synkretyzmem form to nasza percepcja świruje. Jednak jeśli ktoś w twórczy sposób podejmuje synkretyczny nadmiar, to może z tego wyjść dzieło sztuki.
I takim właśnie dziełem rockowego rozbuchania, złoceń, putt i postbarocku jest album węgierskiej grupy Lokomotiv GT pt. Ringasd el magad. Znajdziemy tu wszystko, co najlepsze - i hard rocka i jazz i balladę i soc-pop i progresję i hillbilly i muzykę japońską. Amplituda doznań jest nie mniejsza niż nagromadzana na tej wyśmienitej płycie ilość stylów i jest powiedziałbym wręcz - zatrważająca. Już pierwszy wprowadzający kawałek Circus nie pozostawia złudzeń - mamy tutaj solidnego hard rocka i progresję w stylu holenderskiej grupy Focus, tyle, że bardziej pokręconą. To szybki progresywny mózgotrzep, którego nie powstydziłaby się żadna kapela rockowa z Zachodu - a przypominam, że płyta ta pochodzi z 1972 roku. Utwór ten też to popis umiejętności artystów tworzących super grupę - począwszy od gitarzysty Barta Tamasa, znanego z udziału w projekcie Skorpió Frenreisza Karolego, basisty i operatora wszystkich dęciaków, Lauxa Józsefa, który odpowiada za wszelkie perkusjonalia oraz w końcu Pressera Gabora - klawiszowca, który gra również na cymbałach.
Drugi utwór z pierwszej strony to dosyć naiwny soc-rock, ale mimo wszystko niezwykle sprawnie zagrany. Następny kawałek - Szerenad - to ni mniej ni więcej nastrojowa ballada, z fortepianem w roli głównej i chórkiem.
Po tym trochę nijakim utworze mamy bombę w postaci A Semmi Kertje , w którym mamy motywy z muzyki japońskiej - niestety nie jestem w stanie rozeznać kiedy wokaliści śpiewają po węgiersku a kiedy po japońsku. Doskonałe są tutaj nie tylko nawiązania do muzyki Dalekiego Wschodu, ale również do Doświadczenia Hendrixa. Stronę A zamyka instrumentalny Lincoln Fesztival Blues - 12-taktowy blues, który zaczyna się strasznie sztampowo a kończy rasowo i agresywnie
Na stronie B mamy w zasadzie niewiele wnoszącą i dosyć przeciętny utwór Ne Szedits . Po nim mamy bardzo miłą niespodziankę w postaci Kakukkos Karóra - szybkiego hillbilly z wyśmienitym banjo i gitarą. Ja jako wierny fan kapeli Charliego McCoya potwierdzam, że w tym stylu Lokomotiv GT spełnia się wyśmienicie. Następnie mamy monumentalny Kotta Nelkul, w którym popis swoim umiejętności daje klawiszowiec Gabor , grając, zdawało by się, w jednym momencie na moogu, Hammondzie, i innych syntezatorach. Jest to doskonały kawałek - Lord John mógłby pozazdrościć polotu i agresji węgierskiemu instrumentaliście.
Po tym majstersztyku mamy kolejną wolną balladę, do której nie można mieć formalnych zarzutów - oprócz tego, że jest długa i nudna.
Po tym mamy utwór Megvarlak ma Delben - ciekawą kompozycję, z licznymi zmianami tempa. Płytę zamyka utwór-zapychacz - zaledwie minutowy Ringasd el Magad.
Podsumowując - krążek mimo słabych momentów jest naprawdę świetny - i co więcej - jest to łabędzi śpiew grupy, od której, po nagraniu powyższego albumu odchodzi Frenreisz Karoly, po to aby założyć inną genialną kapelę - Skorpió. Później zespół nagrywał mało ambitne piosnki, które nawet nie dorównują najsłabszym momentom tego krążka. I jeszcze ciekawostka - zespół Lokomotiv GT był niegdyś bardzo popularny w Polsce; podobno zarejestrowany występ w Sali Kongresowej rozszedł się w 300 tys. egzemplarzy co jest w Polsce rekordem, jeśli chodzi o sprzedaż albumu live.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz