Jako że dziś spędzam cały dzień z córką i nigdzie nie mogłem wybrać się na winylowe wykopki to postanowiłem pogrzebać w necie. Trochę posiedziałem na pewnym popularnym serwisie ogłoszeń lokalnych i znalazłem takie oto ogłoszenie:
Niby sytuacja jakich wiele. Koleś wystawia płyty, bo hajs mu się nie zgadza. Przedstawia co ma do sprzedania. Ale zakończenie anonsu zrobiło mój dzień:
"Podana cena oczywiście nie jest za całą kolekcję. Czekam na konkretne osoby z konkretnymi ofertami - wiem ile warte są te albumy."
Tymi dwoma zdaniami człowiek złamał sześćset zasad handlowca i dobrej współpracy z ewentualnym kontrahentem. Po pierwsze odkrywa karty - 199 zł, które zamieścił w ogłoszeniu to kłamstwo mające na celu przyciągnąć robaczki. Po drugie - konkretne osoby z konkretnymi cenami - to nic tylko zakamuflowane - przychodźcie obrzydliwie bogaci, a biedaki dupa cicho. Po trzecie - ja wiem ile warte są te albumy, ale nie powiem - nie dość, że jestem centusiem, to jeszcze w dodatku tchórzem, który obawia się konfrontacji na linii sprzedawca - klient. Najlepiej ukryć się i czekać jak będą skapywać oferty ewentualnie zamknąć się w sobie, bo oni chco wszystko tak tanio.
Przykład takiej sprzedażowej łajzy to dla mnie nie pierwszyzna. Raczej to przypadek kliniczny braku szacunku i pozornego ukrywania intencji przy jednoczesnym odkrywaniu tych najgorszych. Jeśli faktycznie chce on sprzedać to drogo, to niech idzie gdzie indziej (chociaż tu jest ten minus, że od sprzedaży trzeba płacić serwisowi prowizje. Osobiście radzę trzymać się od takich sprzedawców należy trzymać się z daleka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz