Minęło już niemal 1,5 roku od ukazania się drugiego longplaya Kurwsów, a ja ciągle jestem w tym samym pięknym i błogim stanie kiedy nie muszę tej płyty do niczego porównywać i z niczym nie muszę jej konfrontować. Dlatego równie dobrze możesz zaprzestać czytania dalszego wywodu, który będzie kolejną laurką, bo to album 10/10.
Od momentu wydania "Dziury w Getcie" zespół odszedł od pochlebnych i trafnych porównań z Gang of Four, Butthole Surfers, NoMeansNo w stronę swoistą. Zresztą nie wiem czy to tylko moja obserwacja, ale w kontekście żadnego z ostatnich rodzimych objawień (Kurwsi na pewno objawieniem są) nie mówi się tak dużo o tym, że zespół poświęca mnóstwo pracy w celu doskonalenia warsztatu i wyobraźni jak w stosunku do wrocławskiego tria. Zmiana od "Dziury..." do "Wszystko co stałe..." jest naprawdę spora i jest to zmiana na lepsze.
"Wszystko co stałe..." swoją wyjątkowość zawdzięcza nie tylko trzonowi zespołu w postaciach Kuby, Dawida i Huberta. Gdyby nie masa "przeszkadzajkowych" gości Kurwsi dużo by tracili. A gości jest tu co nie miara. Saksofoniści, flecistka, trębacz i Zabrodzki - dopełniają obrazu. To co goście tu odwalają, to ja nawet nie. Z drugiej zaś strony, mimo, że Kurwsi zazwyczaj występują w dużo skromniejszym ansamblu, to i tak rozrywają punk na strzępy i bardzo dobrze. O ile "Dziura...", cokolwiek świetna, wydawała się być płytą rozrywkową i zabawną tak "Wszystko co stałe" poza niesamowitym jajem jest bardziej dojrzała i bardziej szalona.
Upierałbym się, że ciągle szkieletem zespołu jest podskórna inspiracja Gang of Four - być może na "WCSRSWP" funku jak na lekarstwo, tak ważne jest ciągle, aby każdy z instrumentów wybrzmiał jak należy. I tu należą się brawa dla Zabrodzkiego, który zrobił miks płyty. Całość brzmi jak zepsuty Klaus Mittfoch, zanurzony w sosie z reanimowanego yassu, którego na Jazz Jamboree nikt by nie zaprosił, ani w Jazz Forum nikt by o nim nie pisał. Jest tam punk, ale Jimmy Jazz tego nie wyda. Jest tam też awangarda, ale Warszawska Jesień, jak na razie. nie jest taką awangardą zainteresowana.
Ciężko mi trywializować tę płytę, co wiedzą już ci, którzy dawno przestali zwracać uwagę na brzydka nazwę zespołu. Płyta ta dała mi mnóstwo niezdrowej zabawy i sporą dawkę relaksu. Moją dotychczasową przygodę z Kurwsami mogę porównać do wchodzenia w kolejne kręgi wtajemniczenia do jakiegoś tajnego klubu. Najpierw trzeba uporać się z głupkowatą nazwą, następnie zwalczyć w sobie stereotypowy obrazy grupy punkowej po to, aby później nie popaść zbyt daleko w porównywanie muzyki Kurwsów z jazzem. W przypadku osób świadomie prawicowo zorientowanych przeszkodę w odbiorze mogą stanowić jednoznacznie lewicowe tytuły numerów i tytuł ostatniej, jak dotąd najlepszej, płyty. Choć jednocześnie jest kolejny dowód, że lewicowe orientacje są nie tylko ciekawsze intelektualnie, ale także artystycznie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz