Strony

niedziela, 28 sierpnia 2016

Maksymilian Gwinciński - Oddaleni w Nierzeczywistym Mieście

Maksymilian Gwinciński, Oddalenie w nierzeczywistym mieście, źródło: plexusofinfinity.bandcamp.com


Gdy myślę o muzyce zawartej na jakimkolwiek albumie, który oprócz tego, że jest zbiorem utworów to powinien być  także spojony jedną wspólną ideą, wówczas nachodzi mnie synestetyczna refleksja. W ramach tej refleksji muzykę zawartą na albumie postrzegam w kontekście topograficznego jej ukształtowania. Wewnętrzna dramaturgia albumu zaś ma w sobie coś z kreacji użytecznego, a zatem zachwycającego estetycznie krajobrazu wyznaczanego przez umiejętne umiejscowienie w nim gór, jezior, wąwozów, pagórków i kotlin. Album w moim postrzeganiu to wyodrębniony z wyobraźni twórcy świat, w którym umieszcza się słuchacza - któremu jednocześnie daje się swobodę eksploracji niczym w przedniej jakości grze z otwartym światem.

Pierwszy solowy, tj. wydany pod własnym nazwiskiem album Maksymiliana Gwincińskiego Oddaleni w nierzeczywistym mieście jest fragmentem płaszczyzny, wyzutej z trójwymiarowości przynależnej górom i wzgórzom. Myliłby się jednak ten, który uważa, że właśnie dokonałem sądu wartościującego. Chcę powiedzieć jedynie, że przy słuchaniu tej płyty doświadczam absurdalnie płaskiego terenu - tak jak płaska jest w większości Polska - obrośnięta jednorodnością rzepaku. Teren ten nie ma naturalnych granic, a granice albumu zostały przycięte nożycami do wielkości arkusza albumu wypełnionego muzyką Gwincińskiego. Konsekwencja instrumentalna bydgoskiego artysty w wykorzystaniu klarnetu, gitary, pianina i bodaj fletu od początku do końca wskazuje na potrzebę stworzenia płyty wewnętrznie spójnej. Największa zagwozdka jaką mam słuchając tej płyty, dotyczy tego, że tak jak w tradycyjnej przestrzeni albumu można odnaleźć punkt odniesienia w postaci tradycyjnych punktów orientacyjnych, tak w potencjalnie niekończącej się płaszczyźnie świadomej jednorodności jakikolwiek ruch zupełnie się nie sprawia, że horyzont nie przesunie się choćby o kilka wytchnień, mimo prób ruchu ze strony słuchacza, który szuka wielości perspektyw. Niemniej bezcelowe błądzenie w dusznym od słońca rzepaku także może być przyjemne - to chyba wtedy mówi o przyjemności czerpanej w zachwyceniu równemu zapomnieniu, zapomnieniu równemu naiwnemu i dziewiczemu zagubieniu.

Trudno jest nawet wskazać gdzie na mapie umieścić Oddaleni w nierzeczywistym mieście. Płyta daje wytchnienie w easy listeningowej metodzie poprawnego wykorzystania muzycznego języka i poprawnego wykorzystania standardowych instrumentów, jednocześnie będąc równie frapująca co ponoć "łatwe" i "przyjemne" Easy Wojciecha Karolaka. Płyta ta jest soundtrackowa, ludyczna, wiejsko-małomiasteczkowa, klezmersko-bluesowa, odwołująca do melodii, która jest główną sprawczynią wszystkich moich uniesień. Jednak soundtrack ten jest tak samo soundtrackiem miasteczka z filmów szczytowego Jana Jakuba Kolskiego, a może nawet serialu "Ranczo". Co do J. J. Kolskiego i muzyki - jest rzecz, która zdaje się nie jest zupełnie przypadkowa. Otóż producentem muzyki do filmu "Jańcio Wodnik" jest Wydawnictwo Muzyczne Woycek, a od Woyceka niedaleka droga do Wojceka, a od Wojceka blisko zaś do OBUHa - Oddaleni... zaś mogliby kiedyś ukazać się w tym legendarnym labelu

Oddaleni w nierzeczywistym świecie o ile jest płytą z kręgów awangardy, to jest to najtisowa awangarda powinowata z westchnieniami Księżyca ("Walc cis-moll"), a także z repetytywnym minimalizmem znanym z formacji Miasto nie spało. Samo brzmienie płyty jest sterylne, dźwięki instrumentów czyste i prostoduszne  - i w tym Gwinciński zdaje się czerpać metod prezentowanych przez Osjana - z drugiej zaś strony ma za druha nowoczesnego choć i zwiewnego Pathmana.

Ta płyta nie płynie, lecz bezbłędnie trwa, każdy z utworów jest podobny do poprzedniego, prawie każdy to jeden utwór wyznaczany jest przez instrument grający akompaniament i drugi wygrywający melodię. Samoograniczenia poddawane materii muzycznej są tu niemal tak radykalne jak solówka w "Smells Like Teen Spirit" Nirvany, która punkt w punkt powtarza linię melodyczną wokalu. Gwinciński obsługujący wszystkie instrumenty na płycie ostentacyjnie odrzuca wirtuozerskie popisy na rzecz odgrywania swojej sztuki, rozszerzania świata w dziecięcym zdziwieniu, że jest on taki wielki. Płyta ta to popis wrażliwości niepopisujący się niczym, awangarda, której bez żenady mogą słuchać zarówno twoje dzieci jak i twoja matka, easy listening, który bez żenady może być wrzucany raz za razem przez fana eksperymentu, rzecz ponadrzeczowa, umykająca kategoryzacjom, nie tworząca jednocześnie niczego dotąd nieznanego, klarnetowy minimalizm tak różny od solowych popisów Pawła Szamburskiego i tak nieprzystający do przetwarzania klasyków minimalizmu przez Wacława Zimpla.

Zakończyłbym wywód zgrabnym zakończeniem, lecz krajobraz ten nie ma początku ani końca.  Szkoda byłoby, abym kończył to zdziwienie w momencie publikacji tego tekstu, czego sobie życzę, a wam poddaję pod rozwagę.


Maksymilian Gwinciński
"Oddaleni w Nierzeczywistym Mieście"
Plexus of Infinity
23 kwietnia 2016


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz