Strony

środa, 14 września 2016

MAKEMAKE SOME NOISE - Makemake - From Earth to the Moon

Makemake, From Earth to the Moon, 2016, źródło: makemake1.bandcamp.com

Końcowy fragment From Earth to the Moon duetu Rafała Blachy i Łukasza Marciniaka, występujących jako Makemake jawi się jako najbardziej człowieczy moment kasety. Jest to wybuch prymitywnej wściekłości, przesterowanego brudu metalowych strun zawieszonych nad przetwornikiem.

Choć Blacha i Marciniak używają do tworzenia muzyki gitar to jednak nie jest to muzyka powinowata z gitarową. Słuchając From Earth to the Moon zdaje się, że artyści postawili sobie za cel, aby nie zdradzać pierwotnego źródła dźwięku. Liczne i nawarstwiające się przetworzenia dźwięków sprawiają, że organiczność źródła dźwięku zupełnie się zatraca, kolejne przetworzenie jest przemielone przez ciąg elektronicznych układów, a całość brzmi niczym wyciągnięta z biblioteki dźwięków zgromadzonych przez NASA. W statycznych pasmach dźwięków ni to rwanych ni długich, chrobotów ni to nieprzyjemnych ni to sprawiających wrażenie, że są wytworem przyrody pojawiają się akustyczne brudy przeszkadzajek, które choć bardzo naiwne są także ciepłe i ludzkie, a inne od zimnych i odległych światów nasłuchiwanych uchem SETI, których ta kaseta jest pełna.

I jeśli Makemake improwizuje, to improwizuje jak robi to przyroda, a dźwiękowe związki przyczynowo-skutkowe są udziałem zmiennych, które z uwagi na ułomność poznania rozumowego muszą być ogarniane jedynie przez zawodne zmysły. Porzucając jednak metaforykę - duet zdaje się bardzo dobrze rozumieć, nasłuchiwać z uwagą, reagować na najdrobniejsze reakcje, uruchamiać wspólnie tworzone krajobrazy. Jeśli więc Makemake improwizuje to improwizuje inaczej niż robią to inni - w sposób esencjonalny dla wykonawstwa, które równa się się uważnemu słuchaniu, reagowaniu na bodźce niczym najwrażliwszy z kwiatów, bez erupcji wściekłości, bez nawarstwiania kanonady dźwięków. Pierwszym tytułem tej recenzja była "Pokusa noise'u" - a jest to pokusa, której ulega większość eksperymentalnych składów improwizacyjnych. Makemake powściąga tę pokusę - i w tym wybrzmiewa przekonanie, że improwizacja może być harmonijna, naturalna, płynna, choć jednocześnie statyczna, zbliżająca się temperaturą blisko zeru bezwzględnemu - gdzie nie tylko nie ma żadnego życia, ale co gorsza nie ma żadnych dźwięków. Jednak ani to pokusa, ani to zero - ni mniej ni więcej jest to rzecz znakomita, kunsztownie skomponowana, wrażliwie wykonana i bardzo ufna w swą wrażliwość. 

No chyba, że rozważymy, że misternie tkana konstrukcja została zrujnowana przez poryw serca, końcową kanonadę wieńczącą From Earth to the Moon. Moim zdaniem outro to, które zbudowało dramaturgię kasety, zbliżyło przestrzeń ciągnącą się między Ziemią, a Księżycem do tych, którzy rzadko wyjeżdżają poza powiat, w którym się urodzili i w którym umrą, dowód słabości maszyny będący także dowodem siły człowieka - dalej od logiki, lecz bliżej życia.

Makemake
"From Earth to the Moon"
21 kwietnia 2016





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz