Strony

czwartek, 4 maja 2017

Dlaczego nie piszę podsumowań rocznych cz. II- NEFBLAM, "tangle an den tagen"

Nefblam, "tangle and den tagen", źródło: własne.

Odpowiedzi na pytanie zawarte w tytule udzieliłem w niniejszym poście, perorował więc na ten sam temat nie będę już więcej. Powiem tylko, że projekt Nefblam poznałem dzięki blogowi CLIP, który choć ma wielkie ambicje i dużo fajnej treści, to jednak niezasłużenie niewielkie zasięgi. "Tangle an den tagen" artystki kryjącej się pod pseudonimem Nefblam ukazała się w 2016 roku i ma duże szanse na to, że nie tylko nie będzie się o niej pamiętać, jako o kasecie legendzie, ale że nie będzie się o niej pamiętać w ogóle.

Profil twórczy Nefblam kręci się wokół estetyk hauntologicznego lo-fi, nawiedzonego dziecięctwa, które powraca wraz z kolejnymi reedycjami soundtracków, choćby jednej z najlepszych płyt Finders Keepers Records jakimi są "The Moomins". Nefblam wpisuje się także w idiom Krainy Grzybów, która zważywszy na popularne medium jakim jest kanał na YouTubie z powodzeniem reaktywuje rzecz zaprzeszłą, istniejącą poza internetowym mainstreamem, jaką jest net-art.

Artystka i omawiana tu płyta w swojej estetyzacji technologicznej obskury stoi okoniem wobec zbyt wielu, czerpiąc z nich jednocześnie bardzo wiele składowych. Posunięty do granic technicznych możliwości lo-fi, przynajmniej na piśmie, mógłby zostać przyjęty z otwartymi ramionami przez muzyczną ekstremę - lecz nie jest gdyż, "tangle and den tagen", jako niewielki wycinek z imponującej i ciągle rosnącej dyskografii projektu, jest prawie niewidoczny, topiący się w fonosferze dnia codziennego. Choć album "tangle and den tagen" prezentuje formy piosenkowe (w purpurowym tulipanie malusieńkie mam mieszkanie), jest ciągle zbyt mało przystępny dla niedzielnego słuchacza. Może zatem die-hard ambientowcy powiedzą, "o to-to fajny ambient"? Otóż nie, przestery wkradają się w smutne pasma melodii zbyt często, by mówić w ogóle o tej muzyce jako o ambiencie.

Ilość dźwięków niemuzycznych na tej płycie - duchologicznej, przypominającej zvapowaryzowany soundtrack "Krecika", pracę szkolą wyklejoną lepką bibułą i klejem, koniecznie w tubce, nie w sztyfcie, nagrania, brzmiące niczym wynik terapii dla osób z niepełnosprawnościami umysłowymi, kołysanek zbyt upiornych, by dały zasnąć i zbyt miękkich, by dały dobrą jawę - jest porównywalna do doświadczenia, jakie zapewniała mi bez wątpienia jedna z lepszych płyt 2016 roku jaką była "♫" Sebastian Buczka i Tomasza Kowalskiego, intymny zapis improwizacji, domowego field recordingu, a finalnie - zachęta do wsłuchania się do szumu niezapisanej taśmy lub jej zapełnienia, wedle własnego uznania. Nefblam jest mniej demokratyczna w swym radykalizmie, być może jest jej bliżej do innego nagrania Buczka jakim było "Wabienie dziewic". Szum przesuwającej się po brudnych głowicach zwietrzałej taśmy, zerdzewiałe styki urządzeń wzmacniających, nagrywających, odtwarzających, przygłosy zerodowanych lutów są nie mniej ważne niż wszystko inne. 


"Tangle an den tagen" rozpływa się w powietrzu i zdaje się rozpadać zanim dotrze do ucha. Więc nasłuchujcie dzielnie, może znajdziecie swego mężnego, dziecięcego ducha, tak odważnego w wyrażaniu zachwytów.

Nefblam
"tangle an den tagen"
29 maja 2016
wydawnictwo własne


1 komentarz: