Poly Chain, "Music For Candy Shops", źródło: transatlantyk.bandcamp.com |
Sorry, ale nadal nie wyskrobałem z siebie malkontenta. Niepodobna jest aby mi się mógł ten album podobać. Przez większość chwil Music For Candy Shops brzmi jak wariacja na temat openera z płyty Pulsus Frequens Lautbilda. Glissanda i tremola elektronicznych czelest i fisharmonii stanowią ersatz A Rainbow In Curved Air Terrego Rileya, tak jakby moda na minimalizm nie minęła wraz z ubiegłbym rokiem. Ogólna jest niechęć Poly Chain do beatu, która upada dopiero w końcówce albumu i w digitalowym suplemencie jakim jest Blueberry. Niechęć ta przypomina nieco psytrance Shpongli, których wręcz nie znoszę, choć goa- i psy- trance'e w ogóle lubię i szanuję (wydaje mi się, że do tych estetyk odwoływał się jakoś w swoim ostatnim albumie wspomniany już Lautbild). Ponadto Music For Candy Shops narusza zgrabny katalog Transatlantyku, który w końcu wydał coś, na co zechciałem dać swój pieniądz. Bo rzecz ta choć niepodobna się podobać, doprawdy intryguje.
Począwszy od tego, że eksponowane są na płycie albo tony wysokie albo subbasy, a środku zaś zostaje przestrzeń do domysłów; przez demagogiczne wodzenie za nos, gdy repetycje zdają się podkreślać niewidoczny rytm, lecz nagle wykrzywić w nagłym grymasie, przeistoczyć w coś innego lub absurdalnie zerwać; po niesłyszalne wręcz detale, o ile nie słucha się płyty naprawdę głośno - oto cała Poly Chain, czyli Sasha Zakrevska. Wspomnę o tym na samym początku, jest normalnie jest dla mnie sprawa drugorzędna - masteringi digitalowego, a winylowego wydania różnią się nieznacznie, nie chcąc zaś wyjść na winylomaniaka stwierdzam, że pliki cyfrowe zapisane we .flacu nie robią tak dobrze, jak słuchany na tym samym soundsystemie placek. Piszę o tym dlatego, że bardzo dużo w zrozumieniu konstrukcji otwierającego Music For Candy Shops utworu pt. Salty Caramel pomaga wysłyszenie rytmicznych cząstek szumu, które choć pojawiają się z perkusyjną regularnością, to napastliwie perkusyjne nie są, rozwija się zaś ten koncept w pełni w Hazelnut.
Poly Chain która nie dość, że robi intrygującą robotę naprawdę niedrogimi środkami (chciałem napisać tanimi, ale to przelałoby czarę moich złośliwości), to jeszcze odwołuje się do popkulturowych tropów, o których nie sposób wspomnieć, jak parafrazowanie w tytule albumu ambientowo-użytkowych muzyk Briana Eno, z tym że w Poly Chain jest zbyt dużo, jak na muzak, ego, szczególnie wtedy, gdy ambientowe tła wychodzą z torów tonacji w absurdalnych podciągach. Kolejne ścieżki każdego z utworów fungują ze sobą jako-tako, jakby odwoływała się Zakrevska do romantycznych pierwocin elektronicznego house'u, który bardziej wspomagał się sprawnością w budowaniu kompozycji, niż w zgrabnym opanowaniu wszystkich funkcji sekwencera i robieniu rzeczy "równo", więc ścieżki utworów topią względem siebie w niezdrowym syropie glukozowo-fruktozowym. Cały album, aż po dwa ostatnie traki polega na budowaniu napięcia, lecz nie prowadzi do tanecznego i euforycznego dropu, lecz raczej na stopniowej ewolucji i do oswajania się z pojawianiem się kośćca w postaci regularnej stopy, jak w muzyce trance albo jak u Czarnego Latawca, aż do końcowej rezygnacji w ambientowym Melted Marshmellow. Delikatne ciągoty Poly Chain w stronę dekonstrukcji i wykoślawienia przyzwyczajeń odstaje od mediany wrażeń serwowanych przez Transatlantyk, prędzej zaś widziałbym płytę artystki w katalogu Pointless Geometry obok Wrong Dials [recenzja płyt Wrong Dials tu] lub w Audile Snow obok Duya Geborda [recenzja płyty duya geborda tu].
Innym tropem jest sama nazwa, wszak u zanurzonych w zachodniej popkulturze "candy shop" kojarzy się z mało-pornoszykownym klipem do piosenki 50 Centa. Klip jest tak głupi, że reżyser stwierdził, że jedynym sposobem na usprawiedliwienie tej głupoty jest przedstawienie całego zajścia jako marzenia sennego rapera. Senna atmosfera udziela się także Poly Chain, mimo umiłowania chiptune'u łamanego przez elektroniczny glitch (Peanut Butter), który w jakiś zbliża swój nieużytkowy muzak do dziecięcej niewinności. Jednak jeśli faktycznie Zakrevska bawi się ze słuchaczem chłoszcząc niepewnością, czy aby chodzi tu o bardziej o grzeszność, czy też niewinność to bardziej zbliża się do spin offów Lolity - cukierkową paralelą niech będzie zaś figura heroiny z gry Lollipop Chainsaw, czy Baby Doll z flimu Sucker Punch. Jeśli by zaś kierować swoje skojarzenia dalej, w większym dystansie od dupy to więcej Music For Candy Shops stoi w zgodzie z powieścią Charlie i fabryka czekolady, która choć miła i kończąca się dobrze ukrywa w sobie całą masę krówkowej niepewności, a całą fabułę napędza w takim samym stopniu pozytywna energia, co ukrywane krzywdy, bieda i sprzeciw wobec świata.
Poly Chain
"Music For Candy Shops"
24 lutego 2017
Transatlantyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz