Strony

wtorek, 28 marca 2017

GUIDING LIGHTS - New Ways to Feel Bad


Guiding Lights i Test Prints, źródło: własne.

Od razu poznałem wszystkie cechy charakterystyczne koncertów rockowych: jest za głośno, panuje nieznośny tłok, zespół gra gorzej niż na płycie, wykonuje inne utwory niż byśmy sobie życzyli, jego członkowie wydają się jacyś tacy dziwnie zmęczeni i nieobecni, a wokalista – choćby i dobry – nie radzi sobie z repertuarem. Ale zasadniczo uznałem, że granie na gitarze byłoby czymś fajnym.
To Bartek Chaciński o swoich wrażeniach z występu Lady Punk, której opis znajduje się w recenzji płyty Stanisława Soyki. Cytat ten w trafny sposób odnosi się do New Ways to Feel Bad. Osobiście na koncerty chodzę rzadko, więc wymyślam na rzecz swojej recenzji następującego protagonistę, który żywi kolejne uczucia i znajduje się w takiej oto sytuacji:

Boazeria lepi się od potu i brudu tłumu, podłoga lepi się od piwa i wyślinionych petów. Pod sufitem unosi się siwa stróżka dymu ledwo przenikana przez światła przegrzanego kolorofonu. Migające ogniki pozwalają zauważyć skraplającą się na suficie parę wodną wyrzucaną z każdym oddechem sobotniego tłumu. Krople wody opadają na gorące głowy i z sykiem unosi się do góry z powrotem. Tak samo, jak ci ludzie, musiał czuć się Jonasz w brzuchu ryby. Lokal ten to swego rodzaju zbiorowy, Fremeński filtrfrak - co w przyrodzie to nie zginie. X przyszedł z kolegami, bo nie wypada chodzić samemu, a koledzy zaczęli kolegować się z innymi, co dla X było nie do zniesienia. Stojąc przy barze przepraszająco zaczął przeglądać telefon, udając, że z kimś pisze, udając, że ktoś pisze do niego. Oprócz udawania dławił w gardle wstręt gorzkiego beczkowanego, próbował także, bez powodzenia, znaleźć jakąś treść na wallu. Jedyne co zrobił, to zesłał znajomą szmulę z fejsa do limba stosując dwa triki - wcisnął przyciski "otrzymywanie powiadomień wyłączone" oraz "dalsi znajomi". Zaczął zastanawiać się nad okrucieństwem Toy Story i tragizmem Buzza Astrala. Pomyślałby coś więcej gdyby nie brzęczenie i łomot dobywające się od strony sceny. Bodziec ten okazał się kolejnym sprzyjającym skojarzeniom - przypomniał sobie teledysk do Dirty Boots Sonic Youth - popatrzył w dal, szukając dziewczyny w koszulce Nirvany - jak już zobaczył dziewczynę, to miała ona wymyślny top, jak to się w ogóle składa, jak to można w ogóle prasować? Parę szczegółów by się zgadzało - jęczące wokale i proste gitary to koincydencja, przecież czytał blurba, który mówił, że to granie podobne do Pixies - dzięki Bogu za blurby, które wyzwalają nas z jarzma name checkingu, dzięki Bogu za paralele do zagranicznego zespołu, to konstytuuje bytność lokalnego bandu - to flashbacki lat '90. Tak, X znał ten band, także z poprzedniego wcielenia - poza dwu trzecią składu zmieniło się niewiele, nawet dziewczyna gra na basie i tu i tu. No może piosenki teraz są szybsze, brzmienie bardziej ziemiste, drugi wokal wokalistki bardziej rozchwiany, a perkusista gra trochę szybciej. W ogóle tu jakby była straszna trema zespołu - kiedyś ten sam band, choć jednak z trochę innym składem osobowym grał jakby spokojniej i swobodniej - teraz jakaś spina przeszywa trio, grają jakby szybciej niż zakładali. X przypomniał sobie momentalnie program Sound of the Suburbs, gdzie prezentowane byli artyści z Wysp, a ujęcia bardzo często pokazywały nieobrobione głębiej live'y tychże - nadawało to nawet najbardziej generycznemu brit popowemu popierdywaniu fajnej, punkowej surowizny.

Nie ma dziewczyny w koszulce Nirvany, więc pomyślmy inny teledysk o braniu udziału w tłumie - Communards i i Don't Leave Me This Way. Miłość to miłość - przepił myśl X, zbił niepodziewaną piątkę i przytulił na chwilę w brofiście wesołka znanego od podstawówki. Gdyby choć te piosenki były cokolwiek zaaranżowane jak u Richarda Colesa, gdyby liderowi bandu chciało się choć raz przycisnąć falsetem - może byłoby w tym coś więcej niż knajpiany, koledżowo - garażowy muzak. Pogłos na intensywnej gitarze albo na szeptanym wokalu - zapomnij, tu niemal gołe gitary idą prosto we wzmacniacze, tak prosto mogłaby zagrać nawet małpa albo Jacek Kaczmarski, pomyślał X, a myśl ta nie spodobała mu się, bo głupia i prymitywna. X pomyślał także - nawet ja mógłbym tak zagrać (ale z jakichś powodów tak nie gram - tutaj tak, od pierwszej inkarnacji zespołu, chyba nie grał nikt), ale nie mógłbym tego śpiewać. Już wystarczy, że wszędzie X słyszał refren Zenka (Zeke, skojarzył - fajna grupa, dobrze napierdalają) Martyniuka:
Przez twe oczy, zielone, zielone
OSZALAŁEEEEEM!
X nie lubił estetyzacji smutku, a tym bardziej schorzeń ducha i umysłu, najgorzej zaś gdy jesteś z dupy rozdarty przez pożądanie. Gdy dziewczyna z zespołu nuci chyba najbardziej pamiętliwy z całego seta  Everything goes wrong wstrząsa nim dreszcz - katharsis, przeciąg, czy ki chuj? Zresztą i tak X uważał, że takie mało złożonej muzyce najbardziej sprzyja jakaś singlowa forma. Kiedy skończył się już ten album, to medley złożone z paru akordów (folk to czy, co) na temat tego, że smutek, śmierć, przerażenie, wstyd i wstręt zespół zszedł ze sceny, nie zauważywszy w zasadzie swojego zejścia, wtłoczył się tłum, wypił piwo z karnetu na napoje dla zespołów. Czy sposobem na poczucie się źle, jest zaprezentowanie gorszej wersji siebie?

Guiding Lights 
"New Ways to Feel Bad"
12 marca 2017
 



CZYTAJ TAKŻE RECENZJĘ:
ŁUKASZ CISZAK, "THE LOCKED ROOM"

niedziela, 26 marca 2017

MERRY ME - Maciek Sienkiewicz

Maciek Sienkiewicz, "Merry Me", źródło: bdta.bandcamp.com

Wraz z tą płytą zostało zaburzone continuum czasoprzestrzenne. Bo jak inaczej wytłumaczyć, że jedna z najlepszych dotąd polskich płyt roku 2017 powstała w 2003 roku?

Inwersje takowe i zaprzeczanie normalnemu biegowi rzeczy można wytłumaczyć boską interwencją. W Księdze Mądrości czytamy:
18 Żywioły bowiem, gdy się inaczej ze sobą zestroją,
odmieniają rodzaj rytmu, jakby dźwięk harfy,
zawsze pozostając w tonie.
Łatwo to wykazać, widząc, co się stało:
 
19 ziemne bowiem stworzenia zmieniały się w wodne,
a wodne na ląd wychodziły.
 
20 Ogień w wodzie wzmagał swoją siłę,
a woda zapominała o swej własności gaszenia.
Tam gdzie przeciw biegowi rzeczy nie występuje zaś Bóg, tam występuje grzech. Powroty generycznych nagrań, próżność zapomnianych gwiazd undergroundu i spryt wydawców co rusz osłabiają moje przekonanie o konieczności wydawania rzeczy w swoim czasie niewydanych. Chcielibyśmy być może zatopić w figurze skromnego geniusza, który wydaje na światło dzienne swoją twórczość po latach, bez fajerwerku, prawie bezszelestnie. Szukać schronienia w cieniu autorytetu, w momentach, kiedy strach jest zawierzyć komukolwiek to nie potrzeba bezwolnego dziecięctwa i umysłowej mizeroty. 

Takie totalne schronienie dawało poprzednie wydawnictwo Maćka Sienkiewicza, które można zaliczyć do cyklu wydawanych archiwaliów - F wydane przez Wounded Knife, a nagrane w 2005 roku. Imponujące objętościowo wydawnictwo (dwie kasety, dwie godziny muzyki) to obsesyjne, sterylne pętle, postępujące po płaskiej powierzchni bez życia niczym najwolniejszy walec świata. Gdy w 2015 roku "recenzowałem" F napisałem ledwie jedno zdanie kończące się życzeniem wobec słuchacza - cierpliwości. Mi tej cierpliwości wówczas zabrakło, więc te słowa to wyznanie skruchy wobec moich ówczesnych stanów ducha i umysłu. Wydawnictwo to, to jeden z najbardziej przerażających ambientów jakie miałem okazję spotkać - sterylność, powolność, przewidywalność, brak narracji, brak emocji, brak wartości, pustka w braku zaskoczenia, jeden wektor rozlewający się na nieistniejącą równinę. Wobec tego ogromu, totalitarnego nieistnienia, władzy bez państwa, suwerena ponad prawo, kategorii opisowych powinno się szukać pojęciach pierwotnych. Sprowadzanie nieistniejących przestrzeni abstrakcyjnych modeli na doświadczenie, tworzenie uroczystości ponad codzienną obskurą, pętanie bezpieczeństwem przewidywalności - oto moje całe recenzenckie revisited F.



Poziom wysokoenergetycznej abstrakcji został zachowany także w Merry Me, choć nieprzewidywalność tego materiału, jego agresywna szorstkość są bliżej człowieka od FMerry Me zostało zbudowane wokół estetyki błędu, glitchu i szumu, a gatunkowo niedaleko temu materiałowi do noise'u, nawet w swych najbardziej radykalnych formach, gdy w utworacj Kursk, czy C tłem dramaturgii jest skwierczący boleśnie HNW. Bolesność zdaje się być odpowiednią właściwością całego krążka - szczególnie gdy w świadomie odtwórczym, gitarowo-elektronicznym ambiencie pojawiają się drażniące kliki, jakby techniczne błędy pliku z nagraniem, przez narastanie błędnych komunikatów, po kulminacyjne obnażenie intencji, wywrócenia kota przez gardło na lewą i stronę i powrót do kampowego dziadostwa pozornie ambitnego ambientu. Spektralny lowercase, z imponująco niezmiennym tłem i zlewającymi się z nim cząstkami glitchu jest udziałem utworu F, a R brzmi jak nieustanna beka z loopów Basinskiego - bo choć i tu pętle jęczą względem siebie w kulawym kole są tak niebywale drażniące, że aż chce się słuchać i wydobywać mikroskopijne łamanie kolejnych sekwencji przyzwyczajeń.

Czapkuję nie bez powodu, bo oto nadchodzi jeden z mocniejszym momentów płyty, czyli Kursk, death i power industrial, który zbytnio nie przejmuje się gatunkowym patosem, wręcz samozwalcza się - jest to utwór, który mógłby stanowić ilustrację postępującej choroby autoimmunologicznej. Tytułowy utwór Merry Me nie chce być zaś czym innym tylko nojzem, szumem, który nie obejmuje wszystkich pasm autorytarnie tylko eksploruje je w sposób osobliwie delikatny sposób.

Pętlą zaś, a jakże, zamyka się cały album - będąc programowo brzydkim i śmieciowym przez sporą część trwania Merry Me kończy się zgliczowanym ambientem.

W Księdze Mądrości (rozdział 4) czytamy:
Lepsza bezdzietność [połączona] z cnotą,
nieśmiertelna jest bowiem jej pamięć,
bo ma uznanie u Boga i ludzi:(...)

rozplenione mnóstwo bezbożnych nie odniesie korzyści;
z cudzołożnych odrośli wyrosłe - nie zapuści korzeni głęboko
ani nie założy podwaliny niezawodnej. 
Merry Me - materiał pełen żywotności zawstydzającej współczesne eksperymenty brzmieniowe powinien stanowić lekcję dla wszystkich, którzy na próżno sieją wykopkami swoich nagrań pragnąc chwały wśród słuchaczy. Lepiej by było gdyby zamilkli w niegdysiejszej glorii, niż srali na lewo i prawo mizernościami. A ty, Maćku Sienkiewiczu - siej dalej.

Maciek Sienkiewicz
Merry Me
BDTA 
11 marca 2017
BDTA CXXXVII





środa, 22 marca 2017

TRAKI ROBIONE PO GODZINACH - Harley Cream/Yoonkee Kim

Po lewej Yoonkee Kim, "Lotion Plaza", źródło: crunchyhumanchildren.bandcamp.com,
 Po prawej, Harley Cream, "absentia EP", źródło: harleycream.bandcamp.com



Tak samo, jak nie wierzę w muzykę która samoidentyfikuje się jako libraly music, tak samo z dużym dystansem podchodzę do tego, co tworzone jest z założenia jako outsider music. W obu przypadkach mamy do czynienia z wchodzeniem twórcy w rolę krytyków i publiczności, do których finalnie należy tworzenie pojęć lub przyporządkowanie dzieł kultury do pojęć już istniejących. O ile jednak w przypadku libraly music, możemy mówić po prostu o świadomie tworzonym produkcie, który ma pełnić rolę służebną wobec rynkowych zapotrzebowań i zastosowań, tak historyczna muzyka naiwna nie posiadała świadomości swojego umiejscowienia w topografii muzycznych poszukiwań. The Shaggs tworzyły rzeczy, za którymi stała przepowiednia zmarłem matki i determinacja ojca, który uwierzył, że jego córki staną się gwiazdami. Przepowiednia okazała się samospełniającą, lecz późniejsi epigoni tej estetyki musieli żyć z jarzmem, że są tylko odtwórcami. Jak okazuje się, ironiczny dystans i świadomy cynizm w eksploatowaniu prymitywizmu na rzecz swoich konceptów, choć urodziły arcydzieła, to jednocześnie są zarówno błogosławieństwem, jak i klątwą. Devolucja opisana, jest już trochę gówno warta i z chuja wyssana, choć ciągle estetycznie sympatyczna. 

Mam przed sobą bardzo eklektyczne, wręcz bałaganiarskie albumy. Yonkee Kim, mieszka i pracuje w Seulu i pochodzi naturalnie z Korei Południowej, a w tamtejszym niezalu uchodzi za postać niemal legendarną. Przez ostatnie 17 lat działalności wydał ponad 13 albumów solowych. Album Yoonkee Kim Lotion Plaza wydany nakładem warszawskiego labelu Crunchy Human Children Records mógłby spokojnie istnieć bez większości piosenek na nim zawartych, co upodabnia go trochę do The Smiths, włącznie z prostackimi liniami melodycznymi gitar i wokali. Tam gdzie znajduję w tym piosenkowo-popowo-naiwnym albumie radość to detale jakim jest wykorzystane instrumentarium od banku beatów od Casio, przez mamroczące wokale, nagrane tak genetycznie upośledzenie, aby nie obudzić matki, która śpi w izbie obok - oba ta przymioty upodobniają tę muzykę do twórczości dadaistycznego Trio, które wygrało życie lansując hit, a jakże, "Da Da Da". Pierwsza strona tej kasety wydaje się być bardziej nasycona potencjalnymi singlowymi hitami (śmiechłem to pisząc, serio, sam do siebie, jestem samotny, niech ktoś do mnie w końcu zadzwoni lub napisze plis), a także bardziej wyraźnymi skojarzeniami. Nie wspominając od tego momentu ani razu Jandka (bo niewiele tu przypomina Jandka, oprócz akustycznie brzęczących gitar), jest tu trochę akordów i temp głupkowatego humoru Bloodhound Gang, to wtedy, gdy słyszę Fire, Water Burn w SADNESS, trochę rozproszonego po całym albumie sennego dubu i shoegaze'u (IN A CLOSET) i zaskakująco wielu funkowych/latin jazzowych momentów tak mocno zatopionych w akordach wyciągniętych z oazy młodzieży w twojej parafii. Utwór Books mogłby nagrać któryś z podopiecznych Aphetamine Reptile, gdyby ci zbakani słuchali roots reggae, a  세명의 신발 to hołd oddany anachronicznemu minimal synth wczesnych lat '80. Gdy w numerze HAMMER SMASHED PACE, usunąć wokal mógłby ktoś pomyśleć, że jest to odrzut sesji Check Your Head Beastie Boys, a gdyby z  wywalić kliki uderzeń taniego syntezatora i ująć trochę przesteru z mikrofonu, wówczas wyszedłby Neil Young jak żywy. Tłusty bas w i jęczące wokale przypominają jak żywo pierwsze albumy węgierskiego prog rockowego gitanta Skorpio, a intro i refren to wariacja na temat programowego upośledzenia Devo. to zaś hymn na temat nieudolności karaokowych wykonów, gdzie śmiałkom dodaje się maks na mikrofonie, żeby ukryć ich nawiedzone jęki.

Gdyby tych piosenek na albumie było mniej, wówczas służyłoby mu to dobrze, niemniej i tak te mocne momenty są na tyle mocne, że to bardzo udany, śmieszny, lekki album na temat prymitywizmu w piosence. Warto.

YOONKEE KIM
"Lotion Plaza"
Crunchy Human Children Records
CHC018
15 lutego 2017 




Drugim eklektyczno-naiwnym albumem, a w zasadzie EPką jest wytwór artysty Harleya Cream, który robi witch house WEŹ MI Z TYM KURWA NIE PODCHODŹ, WYPIERDALAJ, BO CIĘ PORŻNĘ PAJACU. Ja już was kurwa znam śmieszki, oznaczacie na fejsie miejsce zamieszkania Twin Peaks albo Burkittsville, malujecie krzyże i trójkąty, tagujecie na bandcampie swoją srakę jako trippy lo-fi, a waszą ulubioną artystką jest Anastacia. Harley Cream przeżył jakoś zagładę gatunku i tłucze dalej swoje, nie zważając na zniewagi, oszczerstwa i powszechną pogardę względem gatunku. I tak nie zważając, robiąc swoje zrobił jedną z najlepszych płyt z power violencem, jaką słyszałem w tym roku. 

A jest to power-violence robiony z autotunem na wokalem, synthami wyciągniętymi z dupy EDM, zbyt dużą ilością gainu i przesteru, zbyt małą ilości limitera i kompresora. Nie wiem, doprawdy nie wiem, czy zupełnie nieczytelna i skandaliczna produkcja albumu jest świadomym zabiegiem, ale doprawdy robi to swoją robotę. Drobne nawiązania do HNW jak w intro do tytułowej absentii, elektroniczny industrial i dark ambient w absurdalnie nieskładnym i nieprzyzwoicie miodnym prelusion  łączy się z zretardyzowanymi rapsami, tak mógłby brzmieć Rzabka, w bardziej mrocznej i wykręconej wersji siebie. Rytmy absentii EP są nieregularne, lecz z pewnością nie progresywne. One zrywają się z najmniej pożądanych momentach, przekształcając się z szumową i szlamową pulpę, pozostawiając absmak, lecz nie dając o sobie zapomnieć, szczególnie gdy jeszcze doprawi się to zabiegami vaporwavyzacji - piję do do ostatniego na płycie . Szkoda, że taka estetyka nie wyjdzie nigdy poza digitalową formę, dobrze byłoby powkurwiać kogoś wydawszy to na bardziej namacalnym nośniku. Perwersja w robieniu rzeczy źle, nie po kolei, nie tak jak Pan Bóg przykazał, to doskonała rekomendacja tego albumu, czasem aż czuję dreszcz reminiscencji niegdysiejszymi zajawkami Meme Grips, a może nawet bardziej Nearly God. Czuję się nawiedzony, lecę cię ciągle na ripicie, dobra robota Harley Creamie.



Harley Cream
"absentia EP"
wydawnictwo własne
19 marca 2017

niedziela, 19 marca 2017

MCHY I POROSTY ‎– Hypnagogic Polish Music For Teenage Mutants

Mchy i Porosty, "Hypnagogic Polish Music For Teenage Mutants", źródło: recognition.bandcamp.com
Recenzja ta powstała na nocnych zmianach w pracy.

1. A było to tak:

Hymny zajęczych warg, tła codziennych rutyn pracowników freak shows, pieśni o przeroście tkanki nad treścią, amplifikowane brodawki, znamiona, tłuszczaki, pieprzyki, liszaje, szlagiery jurodiwych udających głupków i głupków ujadających jak psy i psów przerabianych na smalec, opery pospolitych tajemnic i wstydów kobiet o pełnych biustach i wielkich zadach, siedzących w podomkach, jak ich matki z rękami cnotliwie, a równo trzymanych w podołkach, nuty cichych chłopców wcześniej kończących edukację i samowolnie odbierających sobie życie, pokój duszy Pete'a Burnsa, o ile takową w ogóle miał, hymny zajęczych warg, rozszczepionych podniebień, piosenki cygana co chodzi tam i z powrotem jedyną utwardzoną drogą, życzący ludziom najgorszego, co jest znakiem zmiany pogody, domy rodzinne zamieniane na klatki dla kur, w których huczą stare koguty, rade, że się ostały, wszystkie spektra przelewającej się przez zgniłe od zarania betonowe progi na rzece wody i krzyki tego chuja co darł się, że przecież "pisze, że nie można robić zdjęć, spierdalaj stąd", użytkowe dźwięki wyrosłych w stałym łączu recenzentów szukających puenty, ukrytych żali, niestrawionych alkoholi, zmiętych spodni, spoconych czapek, złamanych sumień, splamionego słońca, chmur przemykających jak najszybciej nad tą krainą, wracających z ciężkich domów do pracy, z ciężkiej pracy ponad wszystko, kaplica zamknięta między dwie ulice i dwa lasy i pluszcz, który uwił sobie gniazdo nad zimnym potokiem.
Ale tak nie będzie.

2.  A miało być tak:

Zebrałem trochę materiału. Ścinki starych fieldów, trochę przetrawionych wietrzejącym żelazem taśm, nagrania medytacji wydawanych przez katolickie oficyny, trochę swoich własnych tekstów zebranych "na zaś". Nie chciałem sam czytać swoich tekstów, ale też wstydzę się, aby poprosić kogoś, by zrobił to za mnie. Mam kolegę Jacka, ma piękny głos dojrzałego mężczyzny, który widział już wszystko i niczego więcej nie zobaczy - lecz nie poproszę go, wstydzę się. Postanowiłem, że załatwię to syntezatorem mowy - efekt miał być porażający, między szumem ułomnych materii będzie przepływał precyzyjny automatyczny głos robota wyjaśniający płytę Bartosza, do niej się ustosunkowujący, z niego wynikający. To świadomy afront - w obiegu muzyki o muzyce pisać najłatwiej i najtaniej, prawdziwy wysiłek, ryzyko i zobowiązania podejmują wydawcy, twórcy, animatorzy, kuratorzy, dlaczego by zatem nie pokazać, że recenzent ma także wyobraźnię twórczą, że ma potencjał wyobraźniowy? Chciałem złamać płynne i tak już granice i role narzucone przez, o pardon za bezecną absurdalność tego stwierdzenia, ten biznes, nie tylko odtwarzać prywatne swoje projekcje na temat dzieła, ale odtwarzając tworzyć. Chciałem wejść do lasu, zapytać drzewa co myślą o Hypnagogic Polish Music For Teenage Mutants, pójść na Białe Kępy, za mój dom, gdzie chowano ofiary najpierw cholery, później grypy hiszpanki, zapytać je o zdanie, pójść na dzikie wysypisko, wziąć pałkę perkusyjną Nicko McBraina, którą złapałem na koncercie i uderzać w stare pralki, eternitowe płyty i owcze czaszki. Chodząc za dzieciaka po tym lesie bałem się, że zza drzewa wyjdzie Eddie i zje mój mózg. Na discmanie miałem wtedy CD-ra ze the best of Iron Maiden. Ostatnio znalazłem tę płytę. Zwietrzała już. Zgniła.
Cringe intensifies, isn't it?

3. Wymyśliłem sobie:

Chciałem mieć zrobić to jak zrobiła piękna Małgorzata Halber w swoim programie "Na ripicie" żeniącym przejrzyście popularny format programu z ambitnym repertuarem. Jedną z części tego programu był segment "Głos ulicy" kiedy Małgorzata wychodziła na pole zapytać ludzi o jakieś rzeczy. Też chciałem wyjść ze swojego domu na zewnątrz, lecz odpowiedziałby mi ledwie zew starych klonów, jesionów i modrzewi rosnących za domem. Chciałem całość sklecić w Audacity, plądrofonicznie dopieścić, jak w słuchowisku I wtedy okazało się, że umarłem, wydać na limitowanej kasecie jako recenzja-ekskluziw. Kaseta kosztowałaby 20 zł wraz wysyłką, bo nie lubię psuć rynku, szczególnie biednego niezalu. Po wszystkim zrobiłbym dobrą minę do złej gry.

4.  Wyobraźnia pracuje:

Wywiad z Bartoszem byłby kolejnym niezrealizowanym projektem. Pamiętam jak przy okazji mojej recenzji słuchowiska Wsie, Bartosz w prywatnej wiadomości oponował, że zwracam bardziej uwagę na czający się w tym bezwzględnie najlepszym materiale 2015 roku mrok niż na absurdalny humor, czarny, owszem, ale jednak humor. Spokorniałem wobec wykładni twórcy, któremu bliżej do dzieła niż kogoś z publiczności, próbowałem robić wczutę w ten, zdawałoby się bardziej uprawniony, głos. Lecz nie mogłem. Dlatego gdybym zrobił wywiad z Bartoszem po raz wtóry, kłóciłbym się z nim, rzucalibyśmy do siebie krzesłami, w końcu zrobilibyśmy ze sprzętów domowych bazy, bunkry, okopy, nie zapominając o liniach zaopatrzenia. Bo nie ma mojej zgody na szukanie w tej twórczości humoru, bo jest w tej twórczości gorycz. Zgniłe, rwące się pętle, postindustrialne zgrzyty, zwiastują przynajmniej melancholię. Jeśli o melancholii mowa - wpływu Micromelancolie, ziom (tu zwracam się do Bartosza) nie wyprzesz się wcale, co chyba jest pochwałą, bo zdaje się, że obaj niezwykle cenimy sobie dokonania Roberta Skrzyńskiego. Lubisz się autocytować, lub też korzystasz z tych samych dźwiękowych patentów. Ale to nie wada, bo w tej goryczy smutnych historii, rwanego bitu, zgniłych pętli, niepokojących field recordingach, tej organiczności automatycznej muzyki odnajduję jakieś bezpieczeństwo.
5. Gdybym opublikował tę recenzję napisałbym tam tak:

Za domem moich dziadków mieszkał Pućkar, nie wiem jak miał on na imię i nie zapytam, bo chłop już nie żyje, nie zapytam także dziadków, bo oni także nie żyją. Pućkar, miał "dom", chylącą się ku ziemi płazówkę, podłą nad wyraz, a mieszkał w niej sam, jeśli nie liczyć bydła. Była to dziwna rasa, to znaczy nie spotykana u nas raczej. Bydło to miało wielkie rogi i długą sierść, co upodobniało je do diabła. Gdy mój ojciec, najpewniej zamroczony alkoholem i mglistą porą, a były to wczesne godziny ranne (traktowane wymiennie z późnymi godzinami nocnymi) pędził na spotkanie mojej mamy, wpadł na jedną z rzeczonych krów, pomyślał, że rzeczywiście spotkał diabła, narobił krzyku, rabanu i uciekł - recenzja doskonała, nieprawdaż?. Pućkar kolekcjonował różne rzeczy, upodobał sobie w szczególności metalowy złom - gdy po jego śmierci poszedłem na szaber do opuszczonej chatki, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to wielka ilość metalowych obręczy wisząca w sieni oraz wiadra ze śrubami, wkrętami i gwoździami. Budynek ze środka przedstawiał się gorzej niż z zewnątrz. Na podłodze było pełno zgniłych, szarych szmat, które kiedyś były ubraniami. Na kaflowym piecu nadal stały garnki. Wszędzie leżały książki - zapamiętałem książki Janusza Meissnera "Żądło Genowefy" oraz "Pióro ze skrzydeł", a także sporą porcję żółtych tygrysów oraz klasyki literatury pięknej wydanej przez Ossolińskich. Gdy podniosłem jedną z nich odrzuciłem ją natychmiast - była wilgotna, a kartki rozpływały się jak budyń. Rozejrzałem się więc za czymś innym. Było ciemno, choć to prawie południe - lufcik pomieszczenia musiał być zarośnięty od zarania zielonkawym brudem. Przez ten kir nie zauważyłbym rzeczy, którą wspominam do dzisiaj - czerwony radioodbiornika zwieńczonego półokręgiem, robota z lat '60, pewnie ze wzmacniaczem lampowym. Zakochałem się w nim tak bardzo, że zechciałem go zabrać. Gdy przyniosłem radio do domu dostałem od mamy opierdol. Na nic zdawały się tłumaczenia, że to wszystko i tak zgnije, że rodzina się starym Pućkarem i tak nie interesowała, że większy to grzech to zostawić rzecz na kompost, niż wziąć i cieszyć nim oko. Niemniej posłuszny wyrokowi mamy odniosłem radio na swoje miejsce, od tego momentu śnię o nim stanowczo za często.
Dziś już wiem, jaką muzykę mogło grać zawilgocone radio wyciągnięte spod zapleśniałych szmat i zjełczałego papieru.
Jak już dorosłem, rodzina Pućkara przykrała pućkarową norę nową, ocynkowaną blachą falistą. 

5. APPENDIX

Do Hypnagogic Polish Music For Teenage Mutants mam stosunek seksualny. Wyobraźnia muzyki wyprzedziła doświadczenie muzyki - choć w sumie tak jak zazwyczaj, zawsze oczekiwania wyprzedzają finalne doświadczenie. Odmówiłem sobie jednak odsłuchu płyty tuż po jej premierze, czekając na możliwość zakupu imponującego wydawnictwa CD. Gdy już kupiłem art booka, którego częścią jest CD nie otworzyłem go. Pierwszego dnia wpatrywałem się w niego, doświadczając jego kształtu, trójwymiarowości, matowej czerni. Drugiego dnia dotykałem wytłoczonej ilustracji, zapoznawałem się z fakturą płóciennej okładki. Trzeciego otworzyłem artbooka, przeczytałem teksty, obejrzałem ilustrację. Później wrzuciłem płytę na odtwarzacz. Nie pamiętam orgazmu, być może on nie nastąpił nigdy - pamiętam natomiast, że potraktowałem rzecz tak poważnie, jak traktuje się konsumowanie małżeństwa w noc poślubną, wcześniej narzuciwszy sobie, w imię rzekomej miłości bożej, pęta wstrzemięźliwości. Wszystko po to, by ten pierwszy raz był wyjątkowy i piękny. Jeśli nie byłem wstrzemięźliwy, to tylko w jednej rzeczy - w radości, którą czerpałem z obiektu, jakim jest płyta, z jego dizajnem, opracowaniem graficznym, blurbami, opisami, ilustracjami. Rzeczy, które zazwyczaj są dla mnie drugorzędne postawiłem w centrum swojego doświadczenia - tak jak w centrum postawił je Mchy i Porosty.

Mchy i Porosty
"Hypnagogic Polish Music For Teenage Mutants"
Recognition Records
R-SP01
2 stycznia 2017




RECENZJE INNYCH NAGRAŃ BARTOSZA ZASKÓRSKIEGO:
WSIE - WSIE
MCHY I POROSTY - BARDZO CIEPŁE LATO
MIKROPOROSTY - S/T

poniedziałek, 13 marca 2017

Poly Chain - Music For Candy Shops

Poly Chain, "Music For Candy Shops", źródło: transatlantyk.bandcamp.com

Sorry, ale nadal nie wyskrobałem z siebie malkontenta. Niepodobna jest aby mi się mógł ten album podobać. Przez większość chwil Music For Candy Shops brzmi jak wariacja na temat openera z płyty Pulsus Frequens Lautbilda. Glissanda i tremola elektronicznych czelest i fisharmonii stanowią ersatz A Rainbow In Curved Air Terrego Rileya, tak jakby moda na minimalizm nie minęła wraz z ubiegłbym rokiem. Ogólna jest niechęć Poly Chain do beatu, która upada dopiero w końcówce albumu i w digitalowym suplemencie jakim jest Blueberry. Niechęć ta przypomina nieco psytrance Shpongli, których wręcz nie znoszę, choć goa- i psy- trance'e w ogóle lubię i szanuję (wydaje mi się, że do tych estetyk odwoływał się jakoś w swoim ostatnim albumie wspomniany już Lautbild). Ponadto Music For Candy Shops narusza zgrabny katalog Transatlantyku, który w końcu wydał coś, na co zechciałem dać swój pieniądz. Bo rzecz ta choć niepodobna się podobać, doprawdy intryguje.

Począwszy od tego, że eksponowane są na płycie albo tony wysokie albo subbasy, a środku zaś zostaje przestrzeń do domysłów; przez demagogiczne wodzenie za nos, gdy repetycje zdają się podkreślać niewidoczny rytm, lecz nagle wykrzywić w nagłym grymasie, przeistoczyć w coś innego lub absurdalnie zerwać; po niesłyszalne wręcz detale, o ile nie słucha się płyty naprawdę głośno - oto cała Poly Chain, czyli Sasha Zakrevska. Wspomnę o tym na samym początku, jest normalnie jest dla mnie sprawa drugorzędna - masteringi digitalowego, a winylowego wydania różnią się nieznacznie, nie chcąc zaś wyjść na winylomaniaka stwierdzam, że pliki cyfrowe zapisane we .flacu nie robią tak dobrze, jak słuchany na tym samym soundsystemie placek. Piszę o tym dlatego, że bardzo dużo w zrozumieniu konstrukcji otwierającego Music For Candy Shops utworu pt. Salty Caramel pomaga wysłyszenie rytmicznych cząstek szumu, które choć pojawiają się z perkusyjną regularnością, to napastliwie perkusyjne nie są, rozwija się zaś ten koncept w pełni w Hazelnut.
 
Poly Chain która nie dość, że robi intrygującą robotę naprawdę niedrogimi środkami (chciałem napisać tanimi, ale to przelałoby czarę moich złośliwości), to jeszcze odwołuje się do popkulturowych tropów, o których nie sposób wspomnieć, jak parafrazowanie w tytule albumu ambientowo-użytkowych muzyk Briana Eno, z tym że w Poly Chain jest zbyt dużo, jak na muzak, ego, szczególnie wtedy, gdy ambientowe tła wychodzą z torów tonacji w absurdalnych podciągach. Kolejne ścieżki każdego z utworów fungują ze sobą jako-tako, jakby odwoływała się Zakrevska do romantycznych pierwocin elektronicznego house'u, który bardziej wspomagał się sprawnością w budowaniu kompozycji, niż w zgrabnym opanowaniu wszystkich funkcji sekwencera i robieniu rzeczy "równo", więc ścieżki utworów topią względem siebie w niezdrowym syropie glukozowo-fruktozowym. Cały album, aż po dwa ostatnie traki polega na budowaniu napięcia, lecz nie prowadzi do tanecznego i euforycznego dropu, lecz raczej na stopniowej ewolucji i do oswajania się z pojawianiem się kośćca w postaci regularnej stopy, jak w muzyce trance albo jak u Czarnego Latawca, aż do końcowej rezygnacji w ambientowym Melted Marshmellow. Delikatne ciągoty Poly Chain w stronę dekonstrukcji i wykoślawienia przyzwyczajeń odstaje od mediany wrażeń serwowanych przez Transatlantyk, prędzej zaś widziałbym płytę artystki w katalogu Pointless Geometry obok Wrong Dials [recenzja płyt Wrong Dials tu] lub w Audile Snow obok Duya Geborda [recenzja płyty duya geborda tu].

Innym tropem jest sama nazwa, wszak u zanurzonych w zachodniej popkulturze "candy shop" kojarzy się z mało-pornoszykownym klipem do piosenki 50 Centa. Klip jest tak głupi, że reżyser stwierdził, że jedynym sposobem na usprawiedliwienie tej głupoty jest przedstawienie całego zajścia jako marzenia sennego rapera. Senna atmosfera udziela się także Poly Chain, mimo umiłowania chiptune'u łamanego przez elektroniczny glitch (Peanut Butter), który w jakiś zbliża swój nieużytkowy muzak do dziecięcej niewinności. Jednak jeśli faktycznie Zakrevska bawi się ze słuchaczem chłoszcząc niepewnością, czy aby chodzi tu o bardziej o grzeszność, czy też niewinność to bardziej zbliża się do spin offów Lolity  - cukierkową paralelą niech będzie zaś figura heroiny z gry Lollipop Chainsaw, czy Baby Doll z flimu Sucker Punch. Jeśli by zaś kierować swoje skojarzenia dalej, w większym dystansie od dupy to więcej Music For Candy Shops stoi w zgodzie z powieścią Charlie i fabryka czekolady, która choć miła i kończąca się dobrze ukrywa w sobie całą masę krówkowej niepewności, a całą fabułę napędza w takim samym stopniu pozytywna energia, co ukrywane krzywdy, bieda i sprzeciw wobec świata.  

Poly Chain
"Music For Candy Shops"
24 lutego 2017
Transatlantyk 
 



wtorek, 7 marca 2017

Wywiad z Fanny Kaplan/Interview with Fanny Kaplan [PL/EN]


Fanny Kaplan, dzięki uprzejmności zespołu.

English version of the interview below

[PL]

Literacka forma, jaką jest wywiad, nie jest w stanie zawrzeć wszystkich niespodziewanych zwrotów akcji, jakie miały miejsce w trakcie jego przeprowadzania. Ale tak to jest, gdy wywiady przeprowadza się za pomocą Google Docs, a każde z pytań i odpowiedzi poprzedza parodniowy namysł. Wydłuża to znacząco cały akt komunikacji, wydłuża tak znacząco, że mogą pojawić się na drodze niespodziewane okoliczności. Na przykład takie, że nagle zespół, z którym się rozmawia kończy działalność. Dlatego opublikowana rozmowa przez pewien czas miała miejsce w czasie, gdy Fanny Kaplan jeszcze istniała. Od połowy wywiadu Fanny Kaplan istnieje już jako historia. Wybaczcie zatem, jeśli forma wywiadu zostania zaburzona - od pewnego momentu bardziej odpowiadało przepisanie tej rozmowy w formę dramatu.

Rosyjski zespół Fanny Kaplan zapoznałem w internecie, przy okazji rutynowego szukania ciekawej muzyki. Grupa z marszu mnie zachwyciła, czemu dałem wyraz w recenzji ich ostatniego mini-LP. Dziękuję zespołowi za to, że odpowiedział mi na pytania wywiadu mimo nieprawdopodobnie niekorzystnych okoliczności.



AKT I

KULTURA STAROCI: Ostatnim razem, gdy prosiłem was o informację prasową dotycząca waszej grupy, na której chciałem oprzeć moją recenzję waszej ostatniej płyty, znalazłem tam ciekawy fragment, który mnie bardzo zafrapował. Było tam napisane, że mocno rozróżniacie swoją twórczość od twórczości zachodnich zespołów. W związku z tym pytam - w jaki sposób Fanny Kaplan jest inne? Czy w ogóle czujecie się w jakiś sposób wyjątkowe?

Diana Burkot, perkusistka zespołu Fanny Kaplan: To dla nas bardzo normalna, naturalna sprawa, żeby to co robimy było w miarę autentyczne.
Niemniej nie uważamy, że to co robimy specjalnie różni się od tego, co robią inne zespoły. Każdy z nas ma swoje określone zaplecze: kulturowe, społeczne oraz to osobiste. To wszystko co powyżej łączymy z naszymi doświadczeniami i wyobraźnią. Tworząc staramy się działać zgodnie z naszymi wewnętrznymi intencjami. Oczywiście, istotne jest dla nas, aby nie być jak inni, ale z drugiej strony nie zastanawiamy się zbytnio nad tym, jak możemy się wyróżnić.

Jakie było zatem wasze osobiste zaplecze? Jak doszło do waszego spotkania? Jak mi wiadomo dwie z was pochodzą z Omska, miasta, które osobiście mocno kojarzę z Grażdanskajej Oborony.

Karina i Lusia Kazaryan [odpowiednio gitara basowa oraz klawisze i wokal w FK] pochodzą z Omska. Wychowały się w tym mieście i z pewnością wchłonęły kulturalny klimat włącznie z muzyką Grażdanskajej Oborony.

Ja całe życie mieszkałam w Moskwie i zawsze czerpałam inspirację z mocno freakowych kapel. Nieważne dla mnie jest to, skąd pochodzą, ale większość z nich pochodzi spoza Rosji. Uwielbiałam Hella, Lightning Bolt, The Locust, Lake of Drakula, Black Dice. Myślę, że nasze tzn. Diany oraz Lusi i Kariny inspiracje i osobiste zaplecza się różnią. Odnalazłyśmy się przez naszych wspólnych znajomych i zaczęłyśmy grać. Siostry Kazaryan szukały perkusistki, a ja szukałam zespołu. Wręcz idealna zbieżność.

Wielu moich znajomych będących mocno związanych z polską sceną undergroundową twierdzi, że bardzo trudno jest robić muzykę, organizować imprezy, rozwijać labele czy generalnie tworzyć sztukę bez wyprowadzki do stolicy. Jak to jest u was?

Nie wiem, być może takie opinie istnieją. Ale nie mogę być tego pewna na 100 %, bo jak już mówiłam, całe życie spędziłam w Moskwie, która jest jednym z dwóch największych miast Rosji. Jednak osobiście wolałabym żyć gdzieś w USA, Norwegii, a nawet w Berlinie, gdzie jest więcej możliwości dla artystów i muzyków. Tam przynajmniej są jakieś programy kulturalne ukierunkowane na wspieranie młodej twórczości.

Chciałby jeszcze nawiązać do swojego poprzedniego pytania - czy nadal rozważacie swoją zespołową aktywność jako coś undergroundowego, indie, spoza oficjalnego obiegu itd? Czy w waszej opinii pojęcie undegroundu jest nadal w ogóle aktualne?

Termin underground jest nadal istotny w świecie naszych rozważań, pomimo faktu, iż Internet jest w stanie naświetlić cokolwiek w losowym i zupełnie przypadkowym momencie. Jasne, jeśli nasza muzyka byłaby częścią przemysłu rozrywkowego byłoby łatwiej wyjść nam z cienia, ale dla wielu to jest niezwykle istotne, aby pozostać wiernym swoim ideałom.

Teraz zaś chciałbym jeszcze odnieść się do odpowiedzi, którą uzyskałem od was w przedostatniej odpowiedzi. Otóż twierdzicie, że nie macie w Rosji żadnej polityki kulturalnej względem młodych. To pewnie oznacza, że wszystko co do tej pory osiągnęłyście jest wynikiem tylko i wyłącznie waszej ciężkiej pracy. To zaś może znaczyć, że czerpiecie wsparcie z jakiegoś innego środowiska. I tu pojawia się pytanie - jak wygląda wasze artystyczne środowisko? Mówiąc o środowisku mam na myśli nie tylko aktywistów, ale także publiczność.

Polityka kulturalna w Rosji ogranicza się do Galerii Tretiakowskiej, wulgarnych, obrzydliwych popowych hitów oraz do wspierania chrześcijańskiej wiary i patriotyzmu.

Środowisko pomogło nam bardzo wiele, bez wsparcia ludzi, którzy odnaleźli nas dzięki przez niezależne kanały komunikacji (jak np. twój blog) nic by się większego nie wydarzyło. Kiedy Fanny Kaplan się zawiązała, grałyśmy z wieloma różnymi zespołami. Czasami były to imprezy, do których zbytnio nie pasowałyśmy. Spowodowało to jednak, że dotarłyśmy do większej liczby odbiorców. Czasem na takich koncertach spotykaliśmy cudownych ludzi, którzy bardzo nam pomogli, włącznie z promocją.

Lusia na przykład przypadkowo spotkała Felixa Sandałowa. Jest on niesamowitym dziennikarzem muzycznym, który bada rosyjską kulturę punkową lat '80. Zainteresował się nami i zamieścił tekst o nas w Afishy. Po tym posypało się na wiele propozycji napisania o nas tekstu - to była istna reakcja łańcuchowa.

Tym sposobem spotkałam także Jegora, wpływowego moskiewskiego promotora, który bardzo w nas wierzył i często zapraszał nas do supportowania zacnych zagranicznych kapel.

***

AKT II

Po paru dniach milczenia ze strony zespołu na Dokumencie Google, na którym pracowaliśmy pojawił się następujący komunikat:

Nie mamy dobrych wieści. Niestety, ale zespół już nie istnieje. Rozpadł się z różnych, nieprzewidzianych powodów. Przepraszam, że zbiegło się to z momentem, w którym wyraziłyśmy zgodę na udzielenie wywiadu. Dlatego nie wiem, czy widzisz jeszcze sens, aby kontynuować tę rozmowę dalej.

Odpowiedziałem następująco:

Nie wiem co powiedzieć, jest mi bardzo przykro z tego powodu. Mam nadzieję, że jeszcze się ze sobą zejdziecie, bo Fanny Kaplan to naprawdę znakomity zespół. Jako fan chciałbym wam podziękować - nie tylko za to, że zechciałyście odpowiedzieć na moje pytania, ale przede wszystkim za muzykę. Trzymajcie się, życzę wam wszystkiego dobrego.

Po jakimś czasie, w ramach codziennej rutyny zerknąłem na otwarty jeszcze Google Doc raz jeszcze. Była tam następująca odpowiedź:

Skoro zaczęliśmy ten wywiad, byłoby miło, żeby go zakończyć. Wielkie dzięki za słowa wsparcia!

Kultura Staroci rzekła na to:

Doprowadźmy zatem rzecz do końca. Dzięki!

***

AKT III

KULTURA STAROCI: Możecie mi powiedzieć więcej o Tretiakowskiej Galerii i Afishy?

DIANA: Galeria Tretiakowska to miejsce gdzie zgromadzona jest wielka kolekcja prac klasycznej sztuki rosyjskiej, włącznie z bardzo starymi ikonami. Jednak to sztuka bezzębna, bezkrytyczna, tworzona na zamówienie władzy. Jasne, to jest ważne, żeby znać historię, ale sztuka opierająca się na historii jest konserwatywna i trochę martwa, wiesz?

Prace, które znajdują się Tretiakowskiej mogą być naprawdę interesujące, ja na przykład lubię Ajwazowskiego. Ale najbardziej irytujące jest to, że ministerstwo kultury tylko taką sztukę uznaje za istotną. Bo jest ona bezpieczna, a obrazy takie jak Niedźwiedzie na północy nie podnoszą aktualnych problemów społecznych.

Afisha zaś to magazyn internetowy popularny na tyle, że pozwala rozszerzyć grono publiczności.

W Polsce muzyka także nie ma zbyt wielkiego wsparcia od władz centralnych czy samorządów. Pochodzi to chyba z  braku świadomości, że muzyka to także sztuka, a nie tylko część przemysłu rozrywkowego. Osoby, które są decyzyjne w zakresie kultury także są konserwatywne, ale wydają się bardzo nie przeszkadzać - może dlatego, że nie uważają, że muzyka może cokolwiek zmienić. A wy jak myślicie - muzyka ma jakąkolwiek moc sprawczą?

Pewnie że muzyka może coś zmienić i faktycznie to robi, jest na to mnóstwo przykładów. Muzyka może zmienić światopogląd, ma silny wpływ na nastolatków. Muzyka transmituje formy myślenia, czy zachowania.

Czy kiedykolwiek Fanny Kaplan miała taki wpływ na kogokolwiek? Czy uważacie zespół nie tylko za zespół, ale również za pewnego rodzaju manifest? A może w FK bardziej chodziło o to, aby stawać w szranki z własnymi słabościami?

Tak, myślę, że Fanny Kaplan miała wpływ na publiczność, na przykład na jednej z tras podszedł do mnie chłopak, który stwierdził, że sposób w jaki gram na perkusji zupełnie zmienił jego sposób postrzegania tego instrumentu. Zestaw perkusyjny nie ma tak długiej historia jak skrzypce, które pojawiły się stulecia wcześniej. I zazwyczaj perkusja trzyma rytm i wspiera całą muzyczną strukturę utworu.

W jazzie solo perkusyjne jest w porządku, ale tylko w określonych momentach kompozycji, cała reszta to tylko swing.

Znam tylko parę przykładów, w których bębny są naprawdę pełnoprawnym i efektownym narzędziem, dlatego też tak bardzo kocham Black Pus.

Co do naszej drugiej płyty miałam zupełnie inny pomysł na perkusję, którą chciałam wykorzystać jako instrument melodyczny razem z całą jej dynamiką i dramaturgią.

Od samego początku nie chodziło nam tylko o muzykę, ale także o manifest, prawda. Promowałyśmy idee DIY, feminizmu, polityczne zaangażowanie w społeczeństwo obywatelskie... I to jest powód, przez który Fanny Kaplan się rozpadła. Karina nie chciała się już dłużej w to angażować. Muzyka sama w sobie jest przecież samowystarczalna. Muzyka nie jest polityczna, bo choć muzyk może mieć swoje poglądy, to melodia poglądów nie ma.

Mamy wiele historii i przeżyć związanych z naszą działalnością. Lusia na ten przykład woli odwoływać się do swoich osobistych doświadczeń - choć z drugiej strony prywatne też jest publiczne, czyż nie?

Wydaje mi się, że udzielająca się każdej osobie atmosfera przygnębienia i ciemności jest częścią ogólnej atmosfery życia w Rosji.

Wiesz, wydaje mi się, że ludzie gdziekolwiek by nie żyli są zmuszeni zmagać się z codziennym życiem, a życie publiczne, polityka zaś w szczególności, jest poza zasięgiem ich codziennych trosk. Jaka była zatem rola FK - opisywanie rzeczywistości, uświadamianie słuchaczy? Bo nie dajecie zbyt wiele nadziei w tych beznadziejnych czasach.

Nie jesteśmy politykami albo aktywistami, tylko muzykami. Jasne są ludzie, którzy coś w ten sposób osiągnęli, ale dlaczego miałybyśmy mieć potrzebę, żeby wchodzić w politykę? Wyrażamy swoje poglądy poprzez muzykę i uczciwie odpowiadamy na te pytania ze swoich własnych pozycji. Przecież nie pytasz kucharza jak zmienić koło, nieprawdaż?

Szczerze robimy naszą muzykę, piszemy ją same. Tworzymy klipy i piszemy teksty, na tematy, które są dla nas ważne, mówimy to otwarcie. Nie przedstawiamy zaś tematów, które przez bycie fajnymi i nośnymi zapewniłyby nam kupę szmalu, który wydałybyśmy na błyskotki, nie jesteśmy i nie zachowujemy się jak słodkie dziewczynki paradujące półnago na scenie. Bierzemy udział w tematycznych koncertach, włącznie z tymi charytatywnymi, a naszą rolą jest wspieranie ruchów, w które wierzymy.

Zostawmy zatem politykę i wróćmy do samej muzyki. Fanny Kaplan przeszła ewolucję począwszy od pierwszych nagrań, skończywszy na waszym ostatnim mini albumie. Moje pierwsze skojarzenie z FK było takie, że jesteście podobne do Lightning Bolt (jak zresztą mówiliśmy wcześniej - duet ten jest jedną z waszych inspiracji), później zaś zobaczyłem, że grałyście z nimi, na jednej scenie już dwukrotnie. Jak to było grać razem z Chippendalem i Gibsonem?

Przepraszam cię, ale nie widzę żadnego podobieństwa między nami a Lightning Bolt, jesteś pierwszym, który sprzedał nam takiego niusa. Zainspirowane jesteśmy wieloma różnymi zespołami, ale nieszczególnie byłyśmy zainteresowane żeby kogoś kopiować. A z chłopakami z Lightning Bolt grałyśmy raz i mogę powiedzieć, że są bardzo w porządku.

Popatrz, strasznie lubię ten numer, jest dla mnie bardzo inspirujący, ale nie mogłabym grać w ten sposób. A ty, czy mógłbyś grać ten rodzaj muzyki?



Zdecydowanie bym nie mógł, bo nie jestem tak szalenie uzdolniony jak Sinead (śmiech). Też bardzo lubię jej piosenki, szczególnie z The Lion and the Cobra, a już w ogóle bardzo lubię ogólny klimat Universal Mother. A i pozwól, że wyjaśnię jedną rzecz - kiedy dokonywałem porównania Fanny Kaplan z Lightning Bolt nie myślałem o żadnym gatunku czy o stylu muzycznym, bardziej chodziło mi o to, że gracie z podobną wysokoenergetyczną surową siłą.

I jeszcze pytanie - nadal będziecie robić muzykę po tym, jak się rozstałyście?

Wszyscy ludzie są uzdolnieni, potrzebujesz jedynie odnaleźć siebie i nie dać się zamknąć w biurze.

To co mamy wspólnego z Lightning Bolt to intensywność występu, bo gramy bardzo ekspresywnie i energochłonnie, w końcu na scenie wykonujemy swoją pracę.

Wiesz, w ciągu tych dwóch tygodni [tyle trwało pisanie tego wywiadu], gdy piszemy razem ten wywiad, uświadomiłam sobie, jak bardzo nie zgadzam się na rozpad Fanny Kaplan. Ten zespół znaczy dla mnie bardzo wiele, nie mogłabym zostawić dziewczyn po naszym rozwiązaniu. Dziewczyny często się na siebie wściekają i gniewają, więc to co mogę zrobić to cierpliwie czekać, mam nadzieję, że na jak najlepszy rezultat.

Jeszcze w maju odbędziemy trasę koncertową. Chciałyśmy ją najpierw odwołać, ale gdybyśmy to zrobiły, wówczas rozczarowałybyśmy wiele osób. Ta trasa będzie trasą pożegnalną. Do czasu jej rozpoczęcia zdecydowałyśmy nie widywać się, a nawet nie rozmawiać.

Pozwólmy aby nasze myśli i uczucia nawzajem się zrozumiały. Miejmy nadzieję, że rozpoczniemy przygotowania do koncertów, a być może w samej trasie dojdziemy do wniosku, że nie możemy żyć bez zespołu. Ja jestem bardzo wierna temu, co robię i życzyłabym sobie grać w Fanny Kaplan całe życie. Oprócz tego naprawdę bardzo kocham dziewczyny, są dla mnie bardzo ważne.

Odpowiadając na twoje pytanie, czy będę dalej grać - tak, oczywiście, przez długi czas dochodziłam do konkluzji, że nie potrafię żyć bez muzyki. To nie jest pasja, ani słomiany zapał. Swoje życie przeznaczyłam muzyce, nieważne czy biedzie, czy w rozpaczy, do końca, aż do śmierci.



[EN]

What could possibly go wrong while interviewing a band, especially when you communicate with each other via Google Docs? Well, the worst scenario is when a band disbandes during interviewing. It sounds incredible, isn't it? But it had happened. So when I was rewriting this interview I realised that it'is more like drama, when not only words and sentences happen - but also reality was changing. 

ACT I 

Kultura Staroci: Last time when I asked you for press information about the band for review of your last album I was interested in one sentence. It was said that you want to distinguish your music from the music of Western bands. According to that: how’s fanny kaplan different? Do you feel so?

Diana Burkot, Fanny Kaplan's drummer: This is a very natural way for us to do something relatively authentic. It seems much easier to go one's own way than to try to be someone else.

Though we don’t do anything special that would be different from other bands. All of us have their own background: cultural, social, personal, sensual. It is enough to use experience and imagination. We just try to keep our own internal intentions. It is important for us not to be like everyone else, but at the same time we don't sit still puzzled and struggling to find a way, how to be different.

KS: So what is Fanny Kaplan personal background? How your three find each other? As far as I know two of you comes from the Omsk, the city of Гражданская Оборона

Diana: Karina and Lusya Kazaryan are from Omsk. They grew up in this city and surely did have absorbed the culture of this place including an impact from Гражданская Оборона music.

I live in Moscow the entire life. I have always been inspired by freaky bands. It doesn’t matter from what country they are but more likely they are not from Russia. I loved Hella, Lightning Bolt, the Locust, Lake of Dracula, Black Dice and others. That is, the background was and is completely different. We found each other through common friends, met and started to play together in Moscow. Sisters was looking for a drummer, and I was looking for somebody to play with in a band. The perfect coincidence.

KS: A lot of my friends associated with polish music underground, says that it is very hard nowadays to play music, organize events, run labels and generally to create art without moving to capital city. Is this the same in Russia?

Diana: I do not know, such opinion exists. But I can not say for sure, I have always lived in Moscow, this city is one of the 2 major cities in Russia. But I would prefer to live in somewhere in US, Norway or just Berlin where there are more possibilities for artists and musicians. There are at least cultural programs to support young talents.

KS: According to the previous question – do you still find your activity as a band to be something underground, indie,out of official circulation etc? In your opinion is the term underground still up to date?

Diana: The term “underground” is still relevant in our world, despite the fact that the Internet can spotlight quite anything in no time. Sure, if your music part of the entertainment industry, it is easier to get out of the shadows now, but for many it is a matter of principle to «stay true».

I still believe in grassroots activity and am full of desire to be a part of this particular formation. Karina prefers to treat the band and to our music as a job that brings money. This is a complex, controversial issue. On one side it is really hard to be a musician, and Karina wants to have enough money that would feed herself. However  the ideology should be above all the mundane needs.

Once again according to the anwser I got from you yesterday – you claim there is no single cultural policy for youth in Russia. That means everything you have reached 'til now comes from your own hard work. That may propably mean that you have support from someone else. How do you find your milieu – people who are also into arts, music etc. And I mean not only those who are active doing stuff but also audience.

Diana: Single cultural policy for youth in Russia is Tretyakoskaya gallery, vulgar disgusting pop hits, the Christian faith and patriotism.

Community helped a lot, without the support of people who found out about us through many independent (like your blog for example) channels nothing would have happened.
When our band has just appeared, we played with a lot of different bands. Sometimes there were events, to which we didn’t really fit objectively. But it also contributed to the fact that about us found out more people. And sometimes we got a very good event, where he met wonderful people who helped us in including the promotion.

For example, Lusia accidentally met with Felix Sandalov. He's an amazing music journalist who investigates the Russian punk culture from the '80s. He became interested in us and made a great stuff on the Afisha. After that, many editions are wanted to write about us too, like a chain reaction.

And somehow, I met with Yegor, big promoter in Moscow, he believed in us and often invited warm-up to a good foreign bands.

ACT II
Few days after last answer I got a message:
 

Diana: I have really bad news. Unfortunately the band no exists any more. Cause is insurmountable odds. I'm so sorry that it coincided with the moment of our agreement, but we need to recognize the end of Fanny Kaplan. Therefore I don't know maybe this interview not wondering for you anymore. 

My answer was:

I don’t know what to say, I feel really bad because of it. I hope you will reunite again, because I find FK excellent piece of music. As a big fan I would like to thank you all - not only for the agreement, but primarily for music.


Thank you, and I really don’t know what to do with the interview. I still hope we will be able to finish it.


Anyway stay strong, I wish you all the best.

But from this very moment I thought I won't be able to finish the interview. During my daily routine i checked the Google Docs once again - and I wound the another answer from Diana:

We can finish it, just let us continue to question and answer. Since we started the interview, it would be nice to finish it. And thanks for the pleasant feedback!
I answered:

So let’s make it done, thank you!

ACT III

Could you tell me more about both Tretyakoskaya gallery and Afisha?

Diana: The State Tretyakov Gallery is the place where are collected many works of classical Russian art, including really old icons. this art without teeth, not critical and are made by state order. Of course, it is also interesting to know like part of history, but it is conservative and is dead, you know?

Works that are in the Tretyakov Gallery, can be really good, for example I like Aivazovsky. But the annoying thing is that is Ministry of Culture considered only this art are proper. Because it is safe, the picture "Bears In The North" do not raise acute social problems, for example.

Contemporary art jeopardizes political structure sets the acute social and other issues. It makes people think that it is dangerous for the structure, so it is easier to deny this. It is easier for those who want to keep the people under control.

Afisha is an online magazine, a popular enough in order to appear more listeners and interested.

In Poland music also don't have any support from central government or municipalities. But it comes more from elementary lack of consciousness that music is an art not only part enterteinment industry. People who are in charge of culture are also conservative, but actually they don't disturb – maybe because don't find music strong enough to change status quo. How do think music can change anything?

Diana: Sure can and do this, that a lot of examples. Through music can change the world view, music is very strongly influence on teens. Music transmits forms of thinking, patterns of behavior.

Have you ever had, as Fanny Kaplan, any kind influence on anybody? Did you consider yourself as not only a band, but also a manifesto? Or from the other hand FK was more about facing your inner weaknesses?

Diana: Yes, I think we have had an impact on the audience, as an example, on tour same boy came up to me and said that my drumming changed his vision of how to play on the drums.
He was referring to the approach. Drum kit has no such a long history like violin, for example, which appeared a few centuries ago. And usually the drums kept the rhythm and are a support for the musical structure.

In jazz drum solo that's fine, but that in some selected moments in the composition, the rest of it's just a swing, you know.

I know only a few examples of when the drums are really full and striking tool, thats I love so much black pus: https://www.youtube.com/watch?v=YxSi4a0Ygk8

I have another idea in our second album. I tried to do drum parts as a full melodic instrument, with its dynamics and dramaturgy.

From the beginning we are not only music, but also a manifesto, yes. We promoted the idea of diy, feminist, politically active civil position... This is one reason why we broke up, our views differed. Karina, for example, no longer wants to be involved in all this. Music itself is self-contained. It was felt that music can not be is political, musician has its own position, but not melody.

In addition, of course we have a lot of allegories. Lusia generally closer speak through personal example. But private is political .

Sensual experience one person of darkness is part of the general atmosphere of life in Russia.

But, in general, people whenever they live have to struggle with daily life and public live, especially politics, are out of range of their concerns. What was the role of FK – describing reality, making audience more aware? Because – I hope I won't offend you – you don't give too much hope in these hopeless times.

Diana: We are not politicians or activists, we are musicians. There are people who succeed in this, why do we need to go into it? We express our views through music, and honestly answer questions about our positions. You do not ask the cook to fix the wheel, right?

We honestly do our music, write it ourselves, leave the punk curvature. Making videos and write lyrics on topics important to us,  thus speak out. We do not translate the topics that's cool to have a lot of money and spend it on all new things, do not behave like a sweet half-naked girls on stage. We participate in thematic concerts, including charitable, it is our role to support the movement in which we believe.

So let's go back to the music then – FK style evolved from your very first records til your last self titled mini-LP. My first feeling about FK in it's original way was quite similar to Lighting Bolt, (and as we talked before – you find them as one of your inspiration) then I saw you played with them twice. How it was to play with Chippendale and Gibson?

Diana: I'm sorry I did not see any resemblance to the Lighting Bolt, you are first who told me such news. Inspired can be many different bands but to replay them, personally I'm not interested.

We played with them once  and I can say they are really very cool guys.

I really like this track, it inspires me, but to play so I would not, for example. and how it to you? would you like to play this kind of music?

No I wouldn’t, because I’m not so talented. I find Sinead drop-dead talented, especially I’m into “The Lion and the Cobra” album, some songs from “Uniwersal Mother” are also sick. And let me explain something - when I compared you with Lightning Bolt I wasn’t  thinking about style or genre (LB and FK are different, of course) more about attributes like an high-energy raw power.

Are still going to do music after Fanny Kaplan break up?

All people are talented, you only need to find in what and don't to get lost in the offices.

In common with the Lightning Bolt that our performance is the intensity, very expressive and powerful, we're trying work at least. Although if we'll sleep only 3 hours, then the show is limp, sometimes circumstances are stronger.
You know, in these 2 weeks I realized that I can not accept the disintegration of band. This band means a lot to me, I will not let the girls just break up. Girls often storms, so all I can do is patiently silent and hope for the best and I will.
We will have a tour in May. We wanted to cancel, but we are summing too many people, if we do it. So it was a decision that would be a farewell tour. Until that time, we decided not to see each other and communicate.
Let's to each other understand their feelings and thoughts. I hope that we will start preparation for the tour and on the tour itself, we all understand that we can not live without this group. I'm very dedicated person and would like to play in Fanny Kaplan entire life. Besides, I really love girls, they are best for me.
Answering the question of whether I will continue to play, yes, sure, to me for a long time came to understand that I can not live without music, it's not passion teenager. I always dedication to music, in poverty and distress, until death do us part.