wtorek, 8 listopada 2016

GRZYBOWE MELODIE - Mikroporosty

mikroporosty - s/t, źródło: audilesnow.bandcamp.com



"Lemingi są chyba najradośniejszym, co można zobaczyć w tej krainie" powiedział pewien XIX-wieczny badacz o zmarzlinach europejskiej i zachodnioazjatyckiej tundry. Osobliwa to opinia, lecz nie mniej osobliwe było życie niegdysiejszych mieszkańców tych obszarów. Nieńcy, Saamowie, Samojedzi, Chantowie, Kurkowie i inni udając się na trudną północ, tą bezlitosną Arktykę zostawili na ciepłych południach swoich słabszych braci. Podczas gdy słabi bracia dzięki łagodności okoliczności przyrody byli w stanie uprawiać ziemię, wznosić stałe zabudowania, dzielić i rządzić, tworzyć skomplikowane hierarchie, gromadzić zbytki i dokonywać zbrojnych napadów na inne grupy wówczas ich bracia, którzy udali się na północ zdecydowali o innej strategii. Zamiast adaptować nieadaptowalną zmarzlinę na swoje podobieństwo sami upodobnili się do krainy. Przemieszczali się tam, gdzie właśnie udawały się ich stada. Przystawali w wędrówce wówczas, gdy wiatr nie pozwalał iść. Nie rąbali w ziemi znaków swej bytności, lecz z jej znaków nauczyli się czytać co robić by przeżyć, jak zarządzić nieustannym stanem kryzysowym i nie dać się zastraszyć bezimiennym warunkom zewnętrznego świata.

Mikroporosty to Micromelancolié, czyli Robert Skrzyński oraz Mchy i Porosty, czyli Bartosz Zaskórski. Znając dotychczasowe dokonania Skrzyńskiego oraz Zaskórskiego nie sposób nie doszukiwać się elementów, które artyści wnieśli do tego wspólnego nagrania. Zaskórski w ubiegłym roku zasłynął jednym z najlepszych słuchowisk, jakie miałem okazję słyszeć kiedykolwiek, jakimi były Wsie, gdzie nieodmiennie statyczne i lo-fi tła zapadały się w melancholii pod ciężarem beznamiętnego voice actingu Konrada Materka (Rez Epo/Chaosynod). W tym roku zaś Wsie znalazły swojego duchowego kontynuatora w postaci nagrania I wtedy okazało się, że umarłem. Wokalne opowieści, wykłady o grzybach, sample z programów kulinarnych, naukowych i popularnonaukowych wydają się być zatem wkładem Zaskórskiego w Mikroporosty. Hiperaktywny Skrzyński w tym roku kalendarzowym wydał zdaje się tylko jeden solowy materiał dla Czaszka Records pt. Leaving Hades, pozostałe zaś w duetach z Strom Noir, Antoniną Nowacką oraz Michałem Turowskim w ramach projektu UROK. Trudno jest mi określić wspólny idiom nagrań Roberta, niemniej nadal pamiętam doskonałe wrażenie jakie wywołały u mnie jego ostatnie solowe nagrania, takie jak Low Cakes i Contour Lines, które zachwycały inwersją w stosowaniu wokalnych sampli bezlitośnie przetwarzanych, tak aby nadać im wartości rytmiczne, czerpiące wprost z It's gonna rain Steve'a Reicha, na tle których odbywały się inne dźwiękowe cuda.

Mikroporosty mocno kojarzy się z nieustanną prowizorką improwizacji, która jest stałą metodą, lawirowaniem między żywiołami dwóch niebywale twórczych i charakterystycznych osobowości w oślepiającej bieli sonicznego, beznamiętnego i obojętnego bezruchu. Na materiale wydanym przez Audile Snow odbywa się kulawy taniec, który dla sytego południowca żądnego nieustającego fajerwerku będzie jawił się jako pokurczony i niewyraźny. Eksploatacja dźwiękowego niebycia przebijanego szpikulcem efemerycznych dźwięków towarzyszy słuchaczowi ciągle, powracające motywy, choćby przez powinowactwo wokalnych sampli, daje wrażenie ciągłości materiału. Ta improwizacja, nie jest logiczna jeśli weźmie się pod uwagę swoje wewnętrzne warunki i zdaje się być wywoływaniem duchów i szamańskim rytuałem. Wartałoby jednak wyjść z siebie i wejść świat zjaw, wyszukać w tej improwizacji aptekarskiej precyzji, takiej samej jak w Phonemes Davida Tudora - skojarzenie do podświadomie prowadzi zaś do jego kolegi Johna Cage'a, wybitnego, amerykańskiego mykologa.

W opowieściach europejskich podróżników, którzy starali się przesunąć granice ludzkiego poznania przez samotne przemierzanie niedostępnych lodowych krain wyłania się bogaty dźwiękowy obraz - od nieustannych chrobotów zamarzniętego śniegu pocieranego przez narty, przez nieustannie wyjący wiatr, którego wszechobecność staje się z czasem ignorowana tak jak ignoruje się dźwięki przelewającej się w ciele krwi i świszczącego po oskrzelach powietrza. Ta nieustępliwość przerywana jest przez huk pękającej kry, zderzających się lodowych gór, osypujących się lodowych nawisów. Mikroporosty w statyce zimnego bezruchu ze swoimi niektórymi dźwiękami wydają się być jakby drobnymi czarnymi postaciami, który przycupnęły oczekując na poprawę warunków, czasem wywracając kompozycję w ten sposób, że podobnie jak w zamieci ciężko jest rozeznać, gdzie znajduje się gór, a gdzie dół. Zbliża to całe doświadczenie do przebywania w komorze deprywacji sensorycznej, zachęca do odrzucenia podziału na świat zewnętrzny i wewnętrzny, na przeszłość i przyszłość. Co do przeszłości - Mikroporosty w dozowaniu oszczędnych sampli, w zrywanej co chwilę ambientalności zbliżają się niebezpiecznie do swojskiego vaporwave'u, przypominającego muzyczne kreacje Krainy Grzybów TV, odwołujące się do easy listeningu programów popularnonaukowych i muzyki tła epoki duchologicznej.  Zresztą słuchając Mikroporostów miałem wrażenie, jakbym czytał National Geographic z czasów, gdy jeszcze nie położył na nim swoim skalanych pieniądzem łap Rupert Murdoch. Jakbym wgłębiał się z melancholię, która towarzyszyła kwiecistym opisom niebywałych ludów i cudów ziemi, istniał w świecie wyobrażonym, zatracając przy tym punkty odniesienia, oślepiony i onieśmielony tym, jak z prostoty elementów można wykoncypować pustkę tak pełną piękna i strachów.

PS
Dla wszystkich szmaciarzy, którzy mają jakieś wątpliwości, czy warto płacić za muzykę, której się słucha, niech zachętą w przypadku Mikroporostów będzie to, że wydanie fizyczne, na karcie microSD wzbogacone jest o klipy do każdego z utworów. Klipy te są dokładnie takie jak muzyka. Moim ulubionym jest klip na podstawie lets playa z gry Lemmings. Wszak pamiętajmy, że "lemingi są chyba najradośniejszym, co można zobaczyć w tej krainie".





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz