piątek, 21 grudnia 2012

Hej Kolęda Nocka



W amoku świątecznych przygotowań nie zapomniałem o starociach; odwiedzałem pchle targi w poszukiwaniu kolęd. Jakież było moje zdziwienie gdy udało mi się znaleźć iście legendarne nagranie, którego nigdy nie dopuszczono w Polsce Ludowej do sprzedaży - Kolęda Nocka za 5 zł.  Płyta była pokłosiem musicalu autorstwa Ernesta Brylla i Tadeusza Trzcińskiego pod tym samym tytułem, która została zdjęta przed samym stanem wojennym; ponieważ trafnie oddawała ponury nastrój społeczeństwa PRL-u.

Już sama okładka płyty intryguje - znajduje się na niej praca Zdzisława Beksińskiego, który bynajmniej nie gustował w tanim, dewocjonalnym i odpustowym malarstwie. Jest to bez wątpienia płyta (jak i przedstawienie lub w odwrotnej kolejności) polityczna, a kolędy i psalmy w większym niż kiedykolwiek stopniu są pieśniami politycznej wściekłości. W Kolędzie nocce doszło nie tylko do kontestacji reżimu, również do nieprawdopodobnego zbliżenia się sacrum, które spotykamy z każdymi świętami narodzenia Chrystusa oraz z ordynarnym profanum życia codziennego, w którym zapominamy o naszym duchu i o naszych bliźnich. 

Kolęda nocka to doskonały album dla wszystkich zagubionych współczesnych proletariuszy i prekariuszy, którzy w świecie wysokich wartości materialnych i niskich postmaterialnych czują się zagubieni i zmęczeni. I nawet jeśli spektakl lub jego muzyka nie zbliżą odbiorcy do Boga, to przynajmniej może uczciwie zapłakać nad swoim losem.

Największe wrażenie zawsze robiły na mnie Psalm Stojących w Kolejce i Psalm Jadących do Pracy, śpiewane cudownym soulowym głosem Krystyny Prońko. Uważam, że pieśni mogłyby być spokojnie śpiewane przez ludowych rewolucjonistów występujący przeciwko tyranii i uciskowi. Nie mniejszy potencjał wywrotowy ma Piosenka Kolędników. 

Wobec zbliżających świąt życzę wszystkim moim czytelnikom dobrego katharsis, dużo ciepła i drugiego człowieka. Żądajcie od świat więcej niż tylko prezentów i sylwestrowego melanżu, ale szczerych spotkań i prawdziwego dobra. Jeśli tylko okoliczności na to pozwolą - uaktywniajcie swój potencjał wywrotowy - z pieśnią na ustach oczywiście


poniedziałek, 17 grudnia 2012

Lokomotiv GT - Ringasd el magad

Płyta kosztowała zaledwie 5 złotych, a zachowana jest w idealnym stanie.

Przesyt i nadmiar to raczej w epoce triumfu minimalizmu pejoratywne określenia. Może my współcześni popoponowocześni boimy się nadmiaru, bo łatwo się w nim zgubić, a jeśli jeszcze ten nadmiar jest immanentnie związany z synkretyzmem form to nasza percepcja świruje. Jednak jeśli ktoś w twórczy sposób podejmuje synkretyczny nadmiar, to może z tego wyjść dzieło sztuki.

I takim właśnie dziełem rockowego rozbuchania, złoceń, putt i postbarocku jest album węgierskiej grupy Lokomotiv GT pt. Ringasd el magad. Znajdziemy tu wszystko, co najlepsze - i hard rocka i jazz i balladę i soc-pop i progresję i hillbilly i muzykę japońską. Amplituda doznań jest nie mniejsza niż nagromadzana na tej wyśmienitej płycie ilość stylów i jest powiedziałbym wręcz - zatrważająca. Już pierwszy wprowadzający kawałek Circus  nie pozostawia złudzeń - mamy tutaj solidnego hard rocka i progresję w stylu holenderskiej grupy Focus, tyle, że bardziej pokręconą. To szybki progresywny mózgotrzep, którego nie powstydziłaby się żadna kapela rockowa z Zachodu - a przypominam, że płyta ta pochodzi z 1972 roku. Utwór ten też to popis umiejętności artystów tworzących super grupę - począwszy od gitarzysty Barta Tamasa, znanego z udziału w projekcie Skorpió Frenreisza Karolego, basisty i operatora wszystkich dęciaków, Lauxa Józsefa, który odpowiada za wszelkie perkusjonalia oraz w końcu Pressera Gabora - klawiszowca, który gra również na cymbałach. 

Drugi utwór z pierwszej strony to dosyć naiwny soc-rock, ale mimo wszystko niezwykle sprawnie zagrany. Następny kawałek - Szerenad - to ni mniej ni więcej nastrojowa ballada, z fortepianem w roli głównej i chórkiem. 

Po tym trochę nijakim utworze mamy bombę w postaci A Semmi Kertje , w którym mamy motywy z muzyki japońskiej - niestety nie jestem w stanie rozeznać kiedy wokaliści śpiewają po węgiersku a kiedy po japońsku. Doskonałe są tutaj nie tylko nawiązania do muzyki Dalekiego Wschodu, ale również do Doświadczenia Hendrixa. Stronę A zamyka instrumentalny Lincoln Fesztival Blues - 12-taktowy blues, który zaczyna się strasznie sztampowo a kończy rasowo i agresywnie

Na stronie B mamy w zasadzie niewiele wnoszącą i dosyć przeciętny utwór Ne Szedits . Po nim mamy bardzo miłą niespodziankę w postaci Kakukkos Karóra - szybkiego hillbilly z wyśmienitym banjo i gitarą. Ja jako wierny fan kapeli Charliego McCoya potwierdzam, że w tym stylu Lokomotiv GT spełnia się wyśmienicie. Następnie mamy monumentalny Kotta Nelkul, w którym popis swoim umiejętności daje klawiszowiec Gabor , grając, zdawało by się, w jednym momencie na moogu, Hammondzie, i innych syntezatorach. Jest to doskonały kawałek - Lord John mógłby pozazdrościć polotu i agresji węgierskiemu instrumentaliście. 

Po tym majstersztyku mamy kolejną wolną balladę, do której nie można mieć formalnych zarzutów - oprócz tego, że jest długa i nudna.

Po tym mamy utwór Megvarlak ma Delben  -  ciekawą kompozycję, z licznymi zmianami tempa. Płytę zamyka utwór-zapychacz - zaledwie minutowy Ringasd el Magad. 

Podsumowując - krążek mimo słabych momentów jest naprawdę świetny - i co więcej - jest to łabędzi śpiew grupy, od której, po nagraniu powyższego albumu odchodzi Frenreisz Karoly, po to aby założyć inną genialną kapelę - Skorpió. Później zespół nagrywał mało ambitne piosnki, które nawet nie dorównują najsłabszym momentom tego krążka. I jeszcze ciekawostka - zespół Lokomotiv GT był niegdyś bardzo popularny w Polsce; podobno zarejestrowany występ w Sali Kongresowej rozszedł się w 300 tys. egzemplarzy co jest w Polsce rekordem, jeśli chodzi o sprzedaż albumu live.