wtorek, 20 grudnia 2016

KTO NIE MOŻE PISAĆ O METALU - O dobrych nie-metalowych nagraniach

Sierść, Guiding Lights, Torpur, Low Standards.


Życie polskiej krytyki muzycznej doprawdy jest miernej jakości. Gdy już opadną kurze po cyklicznych guldoburzach, a każdy rozejdzie się do swoich prywatności utwierdziwszy się zawczasu o swojej nieomylności trudno szukać sporu, który się sięgałby dalej poza niemądry tekst jednego człowieka i poza histeryczną reakcję społeczności zaangażowanej w muzykę, która byłaby czymś innym niż facebookowym wysrywem płonnego zaangażowania niegodnego dalszego wywodu.

Cyprian Łakomy, jest osobą zarówno o muzyce piszącą, jak i muzykę tworzącą. Postanowił on wypowiedzieć się o recenzji Witolda Tyczki zamieszczoną na Porcysie dotyczącą płyty Księżyc milczy luty Furii w następujący sposób:


Z jednej strony beka, bo, hehe, Porcys, z drugiej strony zaś beka, bo, hehe, ktoś ze swoim tekstem wykracza poza Kejosowo-Nojzowy name-checking, beka także, bo, hehe, ktoś pisze jakby więcej czasu spędził nad doktoratem ze studiów kulturoznawczych niż na dobrych gigach, bo, hehe, to pewnie jakaś pizda, która w imię poprawnego pisania powinna zostać reedukowana w instytucji o silnej hierarchii, stosującej przemocowe środki w celu zmiękczania pedalskiego uwielbienia do zdań wielokrotnie złożonych, wyszukanych metafor i słownictwa spoza językowych sztanc. Tak się to się zaczyna i tak kończy, gdy myśli się o pisaniu recenzji nie jako o dziedzinie humanistyki, ale jako o twórczości, która zawsze będzie wsteczna i służebna wobec opisywanej rzeczy, która w żadnym razie nie może stanowić wartości literackiej samej w sobie.

Reakcja Łakomego na, będąc tu zupełnie poważnym, brawurową literacko (przynajmniej na tle wielu innych recenzji), poprawną merytorycznie, metodycznie zaś przekonującą recenzję Tyczki z Porcysa została uznana za godną polecenia przez Piotra Weltrowskiego prowadzącego sławnego peja o sporym followingu. I jak zwykle to bywa nie chodziło tu o, o wybaczcie tę metaforę, spór o inwestyturę w pisaniu o muzyce, ale o zwyczajowe wykpienie, bo, hehe, Porcys, bo beka itd. I po raz kolejny powtórzę - takie są skutki tego, gdy myśli się o tekstach o muzyce jako o tekstach o charakterze użytkowym, a nie o sztuce. A jaka powinna być sztuka? Zacytuję tu Łakomego, który jako muzyk-artysta wydaje się formułować wypowiedzi mądrzejsze od Łakomego jako recenzenta-krytyka muzycznego:
Otóż to.

***

Zatem ja, jako osoba najpewniej nieuprawniona do pisania o metalu, nie napiszę dłużej o tym, co odróżnia mnie zapewne zarówno od Łakomego jak i od Tyczki - a mianowicie od stosunku do nowej płyty Furii, która nie podoba mi się aż tak bardzo - nie napiszę jednak dlaczego, bo jestem miękką pałą obawiającą się wojskowej musztry, jak i obawiającą się intelektualnie przewyższającego mnie o kilka tęgich głów ciała redakcyjnego Porcysa. Wspomnę tylko, że ostatni projekt Nihila, który naprawdę mnie porwał i do którego wracam regularnie, a który pozostaje niesłusznie zapomniany to Seagulls Insane And Swans Deceased Mining Out The Void. Bardzo cenię sobie także pierwszą płytę CSSABY, drugiej zaś słuchem ze zdumieniem, bo jak można na poważnie grać taki archaiczny industrialny metal w tak nowych czasach? Jeśli zaś chodzi o Sarsa, wartałoby posłuchać arcyciekawej płyty pt Świat jest wszystko jedno Wędrowców-Tułaczy-Zbiegów - przynajmniej w przeciwieństwie do Furii kolejne wydawnictwo W-T-Z jest lepsze od poprzedniego (btw, pisałem recenzję tej płyty, za co przepraszam wcale). Artur Rumiński zaś, jako lider drone metalowego ARRM, który intrygował już od momentu ukazania się na splicie ze Starą Rzeką i Innercity Trio (Wounded Knife, 2014) intryguje ciągle na wydanym niedawno albumie wydanym w Instant Classic - nie wspomnieć zaś o solowych nagraniach Rumińskiego i napędzaniu przez niego Thaw byłoby sporą przewiną. Koniec jednak o metalu - jak już powiedziałem powinienem czuć się zupełnie nieuprawnionym do pisania o metalu, więc jako przedstawiciel nauk społeczno-humanistycznych, który za jedyny przykaz bierze sobie utrzymywanie stan normatywnej równowagi i podtrzymywanie stabilności w obrębie społeczności nie chciałbym u nikogo wywoływać anomii i zabierać chleba tym, co się trv, kvlt i krieg mienią, więc już kończę pierdolić o jednym i tym samym, by zacząć prezentować nie-metal. Kolejność rekomendacji przypadkowa.



***
Sierść, it's easy, źródło: siersc.bandcamp.com

I. Sierść jest jednym z projektów, nad którym znęcałem się już dwukrotnie, lecz muszę wyjaśnić jedno, wszak niektórzy nie wiedzieli, o co chodzi mi w recenzjach wydawnictw zespołu - otóż Sierść skrycie wielbię, jest to jeden z moich ulubionych projektów metalowych ostatnich lat. Dokładnie tak - metalowych, przynajmniej dla mnie, prywatnie. Nie wiem, czy członkowie grupy malują twarze, czy krzyżują nagie kobiety na koncertach, czy rzygają na scenie krwią lub czy profanują zwierzęce truchła, a czy po godzinach uprawiają rodzimowierstwo. Bo ja sram, gdzie to leci, ważne kurwa czym jest - cytując za humanistą-prawnikiem Smarki Smarkiem, a zgniłość wypluwana z każdego momentu tego krążka pogrąża słuchacza w czarności myśli, marności żywota. Prymitywna skuteczność szugejzowo-lołfajowej gnojówy, sieka blastów i po wielokroć przesterowanych przesterów, a nade wszystko wyjęte z dna człowieczeństwa wokale pozostawią obojętnych zapewne tych, co są najszczęśliwsi - czyli pewnie tylko martwych.



Sierść
"it's easy"
25 sierpnia
enjoy life 

Recenzje poprzednich wydawnictw Sierści:
"SIERŚĆ, SIERŚĆ, SIERŚĆ"
"Spoko, że wszyscy umrzemy"


Guiding Lights, Cut and Run/Second Hand Shame, źródło: guidinglights.bandcamp.com.

II. Skoro już o sierści mowa - w kategorii bardzo fajne, fancy i funky wydawnictwo kasetowe, które nie dość, że dobrze gra to jeszcze wygląda jak ta lala (podgląd powyżej) wygrywa całkiem fresh grupa Guiding Lights, w których pierwszą i jedyną gitarę dzierży Łukasz Ciszak, sprawca chociażby symfonii sprzężeń umieszczonych na The Locked Room. Ale czy tak całkiem funky i fresh jest sam materiał zawarty na tym ulotnym wydawnictwie będącym zapowiedzią czegoś lepszego, to ja nie wiem, co zdają się sugerować tytuły zaledwie dwóch piosenek. Cut and Run - to od odcięcia kuponów od poprzedniego projektu Ciszaka, Test Prints. Second Hand Shame - być może chodzi o świadomość robienia rzeczy w podobie, choć jednocześnie zahaczając nieco bardziej o piterskiego rocka Sonic Death.



Jakby jednak nie było Guiding Lights, które brzmi jak nieco szybsze, bardziej zgrzytliwe i głośniejsze Test Prints, nie powinno być inne. Świat potrzebuje epigonów TP - aby było do czego pląsać, choć jednocześnie do Ciszakowego wokalu płakać. Ja się przy Cut and Run/Second Hand Shame bawię zaś wybornie.



Guiding Lights
"Cut and Run/Second Hand Shame"
wydawnictwo własne
14 lutego 2016

Recenzja płyty Łukasza Ciszaka:
"Locked Room"

Torpur, dungeon rock demo, źródło: torpur.bandcamp.com

III. Skoro recenzja to forma użytkowa, pisana nie przez pasjonatów-obsesjonatów, lecz przez tłukących gówno za gównem media workerów i copywriterów to może i muzyka może być śmiało formą użytkową. Krakowski zespół Torpur powstał przede wszystkim po to, aby móc do jego surowych dźwięków stojących w szerokim rozkroku między szwedzkim napierdolem, grindem, zretardyzowanym punkiem promowanym przez Jimmiego, a surfem jebać elfy, roznosić zarazę goblińskiej propagandy oraz jeździć na desce, wkurwiać nobliwych obywateli i deprawować młodzież. Furiacka euforia towarzyszy każdemu obcowaniu cielesnemu z tą kasetą - nie ukrywam, że oddaję się światowi wyobrażonemu Torpura, słuchając zaś tego dema przeżywam młodość, której nigdy nie przeżyłem, pełną beztroskiego opierdalania się po miejskich placach, dni wypełnionych po brzegi tanim szampanem i słońcem koloru wczesnej jesieni.

Powinowactwo Torpura z krakowskim Kaseciarzem jest zupełnie nieprzypadkowe - i bardzo, kurwa, dobrze. I choć to zespół lokalny, to brzmi bardzo światowo, amerykańsko wręcz, tym bardziej, gdy weźmiemy poprawkę na to, jaki wstrętny gobliński babol zajął najwyższy państwowy urząd w tym kraju.



Torpur
"dungeon rock demo"
wydawnictwo własne
29 października 2016

Low Standards, Joy of Life, źródło: lwstndrds.bandcamp.com

IV. Podobno zabrzańska grupa pozamiatała na tegorocznym Make Some Noise - co do tego faktu opieram się głównie na relacjach naocznych świadków. Sporym walorem twórczości grupy jest jej wyrozumiałość dla każdego, komu nie chce się rozeznawać jaka jest różnica między grindcorem, powerviolence, a powerelectronics, boć LWSTNDRDS grają dokładnie wszystko naraz. Gargantuicznie chorobliwa hybryda elektronicznych sprzężeń, blastów, power chordów, przedniego darcia mordy na każdym z wydawnictw grupy skondensowana jest do krótkich albumów - w sam raz do posłuchania podczas mszy świętej, gdy ludzie ustawiają się w kolejce do przyjęcia Najświętszego Sakramentu. Radykalizm krótkości Joy of Life potęgowany jest minimalistycznym i nieśpiesznym brutalizmem przesterowanych dronów w końcówce utworu Seeds, czy w utworze tytułowym obdartego z widzialnego rytmu. Low Standards pokazuje wam, żeby wy macie się pierdolić, a wy drudzy macie chujki tańczyć.



Low Standards
"Joy of Life"
wydawnictwo własne
27 września 2016



poniedziałek, 12 grudnia 2016

BYĆ JAK STARA RZEKA - Vysoké Čelo, Przed Państwem Rara, Odmieniec


Odmieniec, Imago, Vysoké Čelo, Liście na Księżycu, Przed Państwem Rara, W//\TR

Jakub Czyż, nagrywający i grający jako Odmieniec, tytułując swoją najnowszą płytę Imago, zwraca uwagę na to, że osiągnięcie przez owada doskonałości, jaką jest przeobrażenie się w dojrzałą formę zdolną do prokreacji jest naznaczone tragedią, ponieważ dorosły owad wkrótce po osiągnięciu dorosłości umiera. W stosunku do człowieka zaś, jak dowodzi w opisie swojej płyty Odmieniec, doskonała forma imago ma się nijak, ponieważ ludzie doskonaląc się całe życie i tak umierają niedoskonałymi. Zarówno w owadzim, jak i w człowieczym losie widoczny jest wymiar tragiczny, choć, jak pokazuje rzeczywistość, tragizm nie jest rzeczą nieuniknioną. 

Na przykład, Kuba Ziołek definitywnie kończąc z wydawaniem płyt pod szyldem Stara Rzeka postąpił najmądrzej i najlepiej jak tylko mógł (pisałem o tym także w recenzji "Zamknęły się oczy ziemi"). W szczycie popularności swojego najbardziej znanego projektu, który nie wiadomo czy zawdzięczał estymę środowiskowej podniecie, entuzjastycznym recenzjom z całego świata, czy też kreacji unikalnej jakości artystycznej niezależnej od marudzenia malkontentów lub hołdów apologetów postanowił pożegnać się w momencie dojścia do ściany, która wynikała z samej natury Starej Rzeki przeładowanej po swoje brzegi znaczeniami i tropami, które sprawiały, że konstrukcja projektu trzeszczała i mogła zapaść się w każdym, losowym momencie. Sukces Starej Rzeki, który zbiegł się dodatkowo z głośną reaktywacją OBUHowej legendy w postaci Księżyca nie pozostał bez echa wobec tych estetyk. Paru epigonów postanowiło zaprezentować swoje okołostarorzekowe wytwory.  Doprawdy odbyło się to z różnym powodzeniem.


Odmieniec, Imago, źródło: odmieniec.bandcamp.com/album

Odmieniec jeszcze musi przejść kilka linień zanim projekt ten stanie się czymś więcej niż prostym post-rockowym graniem imitującym ambient. Pierwsza płyta Odmieńca pt. Taniec Ducha (BDTA, 2014) była przyjęta przeze mnie bardzo ciepło, a artysta stał się wierzycielem wielkiego kredytu zaufania i przekonania, że następnym razem będzie już tylko lepiej. Chciałbym wierzyć w postęp, lecz  Imago na tle zróżnicowanego i z pewnością mogącego być z powodzeniem porównywanym do pierwszych wydawnictw Starej Rzeki Tańca Ducha wypada co najmniej wstecznie. Poza ciekawymi momentami w agresywnej i rzężącej Czerni i zmysłowym Motylu nie odnajduję w Imagu żadnej zapamiętliwej atrakcyjności, której nie pomaga także lołfajowa produkcja. Imago jest prefabrykatem imitującym pełnoprawną płytę - lecz nawet z tych wymęczonych i męczących półproduktów ciężko byłoby nawet przy większej dbałości o aranżację wydobyć cokolwiek więcej.
 


Odmieniec 
"Imago"
wydawnictwo własne
1 grudnia 2016 


Przed Państwem Rara, W//\TR, źródło: zoharum.bandcamp.com

Przed Państwem Rara to zespół, który jest mocno powinowaty ze Starą Rzeką, także personalnie. Członkami grupy są Mikołaj Zieliński, mający swój niewielki udział w utworze Korona Starej Rzeki, a także grający z Ziołkiem w Alamedzie 3 i 5, Rafał Skonieczny (Hotel Kosmos) oraz Michał Pszczółkowski. Album W//\TR został zaszczycony także drobnym udziałem samego Kuby Ziołka w utworze Szepty w głowie Elly Brandt. Ponadto W//\TR jest dowodem na bardzo wiele rzeczy. Niestety sporo momentów tej płyty to negatywne punkty odniesienia.

Niemożność utrzymania spójnej dramaturgii była już udziałem starorzekowego albumu Zamknęły się oczy ziemi - co jednak równoważone było przez poszczególne utwory, które stanowiły spójne mikromokosmosy. W//\TR podnosi tę niemożność na wyżyny niemożliwości. Opener tego albumu, Echo planety to najprawdopodobniej najlepsze 10 minut całej płyty. Dostojnie sunące pasma bezlitośnie spłaszczających przestrzeń dronów, intensywnie emanujących brutalną audialną przemocą zwiastują jedną z lepszych płyt roku. Rodzący się zachwyt jest jednak szybko rozwiewany, gdy pojawiają się Pasażerowie Wiatru, absurdalna hybryda hard bassu, electro, nieudolnego drive'u Tangerine Dream. To coś na kształt wyniesionego na wyżyny powagi, choć źródłowo prześmiewczego NATO Laibachu, brzmiący niczym wixiarskie minimal music. W tym utworze zawarty jest dowód numer jeden - w eklektyzm trza umić, bo inaczej wychodzą potworki śmieszne jak filmie The Thing. Nie ukrywam, że moment tego zmutowanego i przerażająco niestrawnego grania zaintrygował mnie, wszak lubię i hard bass i electro, lubię także Tangerin Dream i szanuję Laibach, a Wixapol S.A. to moje spirit animal, jednak po tym utworze schodzi pompa, bezszelestnie, bez dropu i pojawia się to, do czego przyzwyczaiła nas Stara Rzeka - mamrotanie przez pogłos, mariaż akustycznych instrumentów z elektroniką, nihil novi i choć to powtórka z miłej rozrywki to siląca się na wydobycie ekstraktu z intensywności. Udaje się to drobinami chwil poprzez basową pracę Zielińskiego, udaje się także w przebłyskach poprawności w Genie Planety, gdzie Ola Bilińska, tak bardzo niepodobna do siebie, a tak bardzo do Patti Smith mamrocze do jedynego piosenkowego motywu na płycie - a na pewno wychodzi jej to lepiej, niż w niezbyt przekonującym reverbie, który skutecznie dusi wokalny impakt Oli na Przynieś to z nocy. Finalnie zaś drugim najlepszym utworem na płycie jest pokornie wypełniony field recordingiem i nagą gitarą oraz głosem Ziołka utwór Szepty w głowie Elly Brandt - jest to dowód numer 2 mówiący, że czasem mniej znaczy więcej.

Przed Państwem Rara z tym krążkiem właśnie stał się mutantem czerpiącym z starorzekowej estetyki, nie mając jednak za nic umiaru, dowodem na to czym Stara Rzeka już na pewno się nigdy nie stanie. W//\TR mógłby być co najmniej dobrą płytą, gdyby nie miała pretensji do bycia płytą nadzwyczajną.




Przed Państwem Rara
W//\TR
Zoharum
ZOHAR 125-2
17 lipca 2016


Vysoké Čelo, Liście na Księżycu

Takich pretensji jak Przed Państwem Rara nie ma projekt Vysoké Čelo. Pierwsze wrażenie z Liści na Księżycu to nienachalna prostota, która  zupełnie nie kłóci się z przekonaniem o kompozytorskim i aranżacyjnym kunszcie, wysmakowaniu, które czerpie z akustycznego transu Popol Vuh, wirtuozerii Klausa Schulze, tęsknoty Za Siódmej Góry, ale także z naśladownictwa soundscape'u dziecięcych sennych marzeń, kołysanek i bajek dla dzieci. Być może słuchając Vysokiego Čela wiem na czym polegał sukces Starej Rzeki - na Ziołkowym zaśpiewie, pięknym męskim wokalu, którego próżno wiele szukać w polskiej muzyce. Tajemniczy duet posługuje się tym najbardziej z pierwotnych instrumentów jakim jest głos, jednak w sposób nieco odmienny. Moje skojarzenia kierują się w stronę voice actingu i parlando Davida Tybeta, ledwo przebijającego się przez mgławicowe ambienty elektroniki unoszącej się nad gęstymi namorzynami, jak w Zniknął cały las. Vysoké Čelo obiecuje atmosferę niesamowitości i tej obietnicy dotrzymuje. Jest to niesamowitość dziecięcego zachwytu, płyta, której z powodzeniem mogę słuchać ze swoją córką, nie usłyszawszy od niej, jak to zwykle bywa, że "to jest brzydka muzyka, taka dla chłopców". Vysoké Čelo to jakby zobaczyć w negatywie gatunek atmospheric black metal - tam gdzie jest u innych jest czerń, tak u VC jest jasność, tam gdzie w black metalu jest melancholia pełna grozy, tak tu jest melancholia pełna nadziei. Zresztą jak już o black metalu mowa - nie mogę się oprzeć wrażeniu jak bardzo do ostatnich dwóch utworów z Filozofem Burzum podobny jest zamykający ten album I chmury odsłoniły księżyc z kostropatym tłem z fieldu burzy i deszczu, płynący niespiesznie w czasie.

Vysoké Čelo
"Liście na Księżycu"
 wydawnictwo własne
17 października 2017