Teraz słuchać, bo będzie bardzo poważnie. Jakkolwiek bym nie podchodził do tej płyty próbując ją zrecenzować to i tak moje próby będą kalekie. Jest tak dlatego, bo to jedna z najważniejszych płyt mojego życia. Jest to płyta, po zapoznaniu się z którą nic nie jest już dla mnie takie samo.
Gdy Love, Peace, Noise się ukazał miałem zaledwie dwa latka. Przesłuchałem ją wiele lat później i zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Gdybym kiedykolwiek umiał grać na jakimś instrumencie grałbym właśnie taką muzykę. Po każdym kolejnym przesłuchaniu utwierdzałem się w przekonaniu, że ta muzyka jest jak najbardziej częścią mnie. I już od razu odeprę zarzuty, że późniejsze albumy Ewy Braun były lepsze. Jednak to właśnie od energii, agresji, buntu, brudu, naiwności pierwszego studyjnego albumu się zaczęło. I jeśli miałbym szukać metafory dyskografii EB to porównałbym to do granatu wrzuconego na spokojne jezioro - najpierw jest wielkie bum! po czym tylko zostają piękne regularne i ciche koła, które rozchodzą się dalej i dalej po to by zniknąć w ciszy. Ale za nim nastąpiły minimalistyczne arcydzieła w postaci Esion czy Sea Sea pojawiło się pierdolnięcie.
Pozwolę sobie powtórzyć historię powstania płyty - w 1994 roku centrum polskiego undergroundu był Nowy Targ i wytwórnia Nikt Nic Nie Wie. Kto wydawał tu płyty ten się liczył. No i trio ze Słupska, które wcześniej wydawał zupełnie asłuchalne i całkiem dobre dema dostało szansę na nagranie płyty dla NNNW. Nagrali płytę na setkę i to gdzie! w samej Złotej Skale, studiu nagraniowym Roberta Brylewskiego, który wziął na siebie ciężar produkcji. Płyta jest wyprodukowana surowo i oszczędnie. Bez zbędnych sztuczek, bez nie-wiadomo-ile-ścieżek, tylko na setkę i na żywioł. Na wkładce płyty jest zresztą nawiązanie do kanonicznego dla historii polskiego hałasu czarnego albumu Brygady Kryzys. O ile na krążku z 1982 roku napisana jest instrukcja SŁUCHAĆ GŁOŚNO to na Love, Peace, Noise jest nakaz SŁUCHAĆ JESZCZE GŁOŚNIEJ. Należy się do tego dostosować - a jakże. Z płyty zewsząd dochodzą do nas burza, trzęsienie ziemi a one potrzebują dobrego wzmacniacza. Zdyscyplinowany bas szarpie flaki, napierdalanie pięścią po strunach gitary przejmuje nas dreszczem euforii, bębny pojawiające się w dziwnych lecz nie głupich momentach powodują podniecające drgawki. Wszystko jest na swoim miejscu - idealnie.
Teksty są wspaniałe. Zeszły piątek z huraganem bębnów, skandowanych słów zbuntowanego nastolatka, który ucieka z wiatrem przed rzeczywistością, porywa poetyckimi niuansami. Prawdziwy, wręcz piosenkowy Stąd do wieczności jest najbardziej znanym numerem z całego repertuaru Ewki. Midnight Express to jakaś niewyrażona tęsknota za czymś czego może już nie ma lub nigdy nie było.
Druga strona atakuje nas Ogniem - piosenką o naiwnych anarchistach. Zmartwychstanie miażdżącym riffem i tekstem zmusza nas wykroczenia poza nasz codzienny, antropocentryczny, ciepły gnojek. 1692 to zapętlony tekst:
Jestem
dzieckiem wszechświata
znalezionym
w kościele w Baltimore
Jestem Desideratą
czy może być coś piękniejszego?
Elektrownia atomowa to dla mnie trudny temat. Po prostu ten utwór płynie - i już to samo mnie zadowala. Napawam się tym, że nie wiem o czym piosenka jest. To jeden z powodów, dla których często do płyty wracam. Ziemia to wręcz oniryczna ballada, która sprowadza nas na ziemię przesterowanym i monotonnym basem i tekstem, który może znaczyć wszystko.
Co tu więcej mądrego powiedzieć... To piękna płyta. Zgadzają się tu wkurwienie i liryzm. Punk i zupełnie niepunkowe podejście do kompozycji. Hałas i wielka przestrzeń - wiatr, który dmie przez instrumenty i ucieka nieuchwytny. Przy tej płycie się, kurwa, wzruszam.
W tym roku NNNW wznowił płytę, którą można kupić zarówno na CD jak i LP.
Ewa Braun, Love Peace Noise. |
Ja mam i kasetę i cd wszystko pierwsze wydanie. Kasetę dostałem na 18 urodziny cd kupiłem para lat później, cd z pierwszego wydania ma dodatkowo 6 bonusowych utworów. Pozdrawia rocznik 81
OdpowiedzUsuń19.11.2023 trafiłem przypadkiem na utwór Korteza "Stąd do wieczności".
OdpowiedzUsuńEwa Braun "Stąd do wieczności" od 5 minuty:
"To czas coś tu kręci a ja myślę, że to było wczoraj
kiedy cywilizowałem kulturę Inków i nazywałem się Kortez"