piątek, 10 lipca 2015

Pick Up Formation - Zakaz Fotografowania

Pick Up Formation, Zakaz fotografowania, 1985.

Brałem kiedyś udział w projekcie szkoleniowym, którego częścią było wyznaczenie ścieżki osobistego rozwoju (nie pytajcie mnie co tam robiłem - sam do dnia dzisiejszego nie wiem). W kwestionariuszu, który wypełniałem z tutorem było pytanie, (parafrazując): "Co chciałbyś osiągnąć w ciągu najbliższych 5 lat?". Odpowiedziałem na nie, że chciałbym wkurzyć paru frajerów. Mam wrażenie, że mój życiowy cel został ukradziony przez Pick Up Formation na debiucie "Zakaz fotografowania". Zaraz wyjaśnię, dlaczego.

Mówiąc bardzo ogólnie - mam raczej złe zdanie o fonograficznych wykwitach polskiego jazzu od końca lat '70 do pierwszej połowy lat '80. Moim zdaniem w serii Polish Jazz ostatnią wybitną płytą był solowy debiut Janusza Muniaka "Question Mark" (1978). Być może zgrzeszę ignorancją, ale nigdy nie rozumiałem fenomenu Extra Ballu i Jarka Śmietany, którzy przecież byli niezwykle uznawaną grupą tego okresu. Nie mogę też mieć szczególnych pretensji do starych mistrzów, wszak ileż można być na szczycie (choć z drugiej strony wybaczyć nie mogę chujostwa w postaci Chałturnika - niby żarcik, ale jednak nie). Nie mogę się nadziwić popularności takich grup jak Walk Away - przecież to najprzedniejszy paździerz. W tym samym roku, w którym utworzył się Walk Away wydał swoją pierwszą płytę i zaledwie jedną z dwóch Pick Up Formation, który wyrwał jazz z modnego fusion (już za używanie słowa "fusion" w miejscach publicznych ustawodawca powinien przewidzieć mandat w kodeksie wykroczeń, a jego granie winno być z urzędu ścigane na mocy art. 196 KK) nie wpadając jednocześnie do dołu z popierdółkami w stylu oldtimers, odgrywania standardów lub odpierdzielania chałtur. Po tych wszystkich unikach okazało się, że z młodych jazzowych zespołów Pick Up zostali sami, czym z pewnością musieli wkurzyć paru frajerów, bo byli lepsi od każdego i niepodobni do niczego.

Ale dość o innych. Cały ten powyższy bluzg mojej frustracji służy tylko jednemu celowi - ma on dowartościować Pick Up Formation. Wszak prawie w każdej swej minucie ten, jak głosi rewers okładki free funk punk harmolodic bootleg, szarpie organizmem słuchacza, wypłukując z niego potas i magnez. Posłuchajcie basowego pochodu z "Ultranew" - bezbrogowy bas Andrzeja Ruska brzmi jakby z Klausa Mittfocha wyszedł Janerka by mordować w najbardziej wymyślny sposób, bez mrugnięcia okiem. Perkusonalia w tym numerze spełniają zresztą poślednią rolę - hi-hat służy tylko "technicznemu" równoważeniu morderczego basu, przez co kieruję swe skojarzenia do grupy Paradox (pisałem o niej tu). W "Submediator" monotonny bas również stanowi szkielet dla pozostałych instrumentalistów, którzy rozlatują się w zbiorowej improwizacji aby raz po raz by łączyć się w eleganckim temacie, co przydaje numerowi kształtu kulek analnych. "Jorg Memory" łączy dyscyplinę zbiorowego szaleństwa podporządkowaniu twardego marszowego beatu. Tak naprawdę numer ten ogrywanie jednego tematu przez bite 5 minut. Przy tym ktoś musiał się zesrać. Jest to prawdopodne, wszak płyta ukazała się w 5 tysiącach egzemplarzach, więc miała co najmniej tyluż odbiorców. Stronę A zamyka pierwszy i jedyny swingujący moment jakim jest "5213... Może coś się wyjaśni", który może wkurzyć każdego, kto spodziewał się, że narzucony punkowa dyscyplina zostanie utrzymana przez całą płytę. 

Strona B rozpoczyna się w dosłownie marszowym i wesołkowatym "Saloonie Fryzjerskim", który kręci beczki wokół marszowego werbla, bardzo po Colemanowsku (kieruję swe uszy do the "Shape of Jazz to Come"). Kolejne wyhamowanie następuje w eleganckiej popierdółce pt. "B.E.D. blues for Eric Dolphy". Płytę zamyka szaleństwo "Harmoludka" - improwizacja bez początku i końca, muzyczna odpowiedź na powszechne stwierdzenie matki "surówkę i ziemniaki możesz zostawić, ale mięso zjeść musisz". W tym numerze nie ma półśrodków, ale krwisty stek polany juchą adwersarzy.

Trzeba się zgodzić z Tomaszem Skowyrą, że Pick Up Formation jest jaskółką zapowiadającą wywrotowy yass. Jednocześnie zaś należy zwrócić uwagę na to zabiegi formalne, które decydują o wyjątkowości tej płyty - jest to oszczędnie dozowany ejtisowy sound, który mimo wszystko opiera się na akustycznych (poza basem i skrzypcami) instrumentach. W niektórych miejscach i w stosunku do niektórych instrumentów (jak do perkusonaliów - mimo, że w credistach wszyscy w coś bębnią to bębny błąkają się gdzieś w dole miksu) muzycy powściągają pierwiastek "free". Wiadomo, to pierdolowate stwierdzenie, ale czasem jak artysta umie więcej, to jednak jeśli wie jaki cel chce osiągnąć, to będzie robił tylko tyle, aby było dobrze. Tutaj tak jest. I dlatego wydaje mi się, że jest to płyta bardzo świadoma i zdyscyplinowana. Jest tu wszystko to, co mogło nie spodobać się ówczesnym czytelnikom Jazz Forum - energia, w niektórych numerach porzucenie swingu na rzecz funkowej, kanciastej rytmiki oraz nerwu, który nie pulsuje grzecznie, lecz jak młot udarowy rozpierdala.

A poza tym na "Zakazie fotografowania" gra Popek na flecie. Lepszej rekomendacji chyba już ode mnie nie usłyszycie.

Pick Up Formation
Zakaz Fotografowania
PolJazz
PSJ-165
1985

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz