środa, 25 maja 2016

Kordian Trudny - Dobry Pedofil

źródło: https://kordiantrudny.bandcamp.com/

Lubię wyobrażać sobie Kordiana Trudnego jako należącego do ludzi z mojej kohorty - człowieka dwudziestoletniego, reprezentanta pokolenia "Z", które było już JPIIGMD zanim stało się JPII, generacji "wyjebane", generacji "nikt", ludzi żyjących w chmurze i dla chmury. Lubię wyobrażać sobie Kordiana Trudnego jako członka degrengolady, na którą cierpią rozpieszczone w przekonaniu swej wyjątkowości dzieciaki, które niedawno weszły w dorosłość, pielęgnujące swój indywidualizm w sypialniach, dekadentów w ciągach antydepresantów, mieszkających z każdym dniem coraz bardziej kątem u swoich rodziców,  na ulicach reprezentując zaś uniformizację, a na cmentarzach równe, lastrykowe grobowce. Lubię wyobrażać sobie Kordiana, który poetyką jest bliski "Reklamy" Jasia Kapeli, lecz który nie zbliża się nawet na odległość chuja do Dominiki Dymińskiej i jej programowej żenady (lecz po prawdzie wielkość ego autorki "Mięsa" sprawia, że odległość czy to chuja, czy to pizdy w stosunku do jej twórczości staje się nieistotnym szczegółem, a więc i negatywne oceny są tu zupełnie uniseksualne).

Kordian Trudny jako moje wyobrażenie i reprezentant pokolenia, którego empirycznie nie ma, jest przeciwny Dymińskiej, jej epigonom i apologetom. Po pierwsze nie każe płacić za swoją twórczość - choć model darmowej dystrybucji jest już standardem, to jednak facebookowy anons Kordiana, że cyfrową kopię "Dobrego pedofila" otrzyma każdy, kto tylko poprosi o nią w prywatnej wiadomości tknął moją tkliwość. I choć ludzie w moim wieku unikają patosu, to jest w tym sporo  rozczulającej pokory. Choć internetowe wiadomości opierają się zazwyczaj na anonimowych i przelotnych komunikatach, tak tutaj Kordian wywołał małą sytuację społeczną, która na krótko rozbłysła, niczym bozon Higgsa w CERNIE. Co za tym idzie Kordian nie przekonuje o swojej wyjątkowości, będąc  tylko nazwą, obnaża miękkie podbrzusze, obnaża się w niewinności, prezentując jednak muzykę boleśnie syntetyczną i sterylną. Lubię myśleć o Kordianie jako o bardzie, który bardziej skupia się na rzeczach błahych, który gra dla samego siebie, ba! którego słowa to częściej zbiór sylab niż znaczeń, a co dopiero historii, narracji, profetycznych uniesień, czy politycznego zaangażowania. Kordian nie sili się, jak Dymińska, na bycie innowatorem w zakresie robienia muzyki i pisania tekstów, jest taki jak ja i ty, to ziomek, którego lubię od pierwszego wejrzenia.

Wartość "Dobrego Pedofila" leży w tym, że każdy jego odsłuch pozwala nadać słuchaczowi inne znaczenie. Nagranie to jest jak naczynie, do którego wrzuca się swoje doświadczenia i projekcje, lecz nie zostają one w tym naczyniu na zawsze. Nie chciałbym pisać o banałach, że to płyta do wielokrotnego odkrywania, bo nie jest. Odpowiednie motywy, patenty, czy melodie pojmuje się w lot, niektóre są bardzo zaraźliwe, ale Kordian Trudny nie stawia żadnych oczekiwań co do ewentualnego odbioru nagrania, nie prezentując ani rozbudowanego blurba, ani wywiadów w "Playboyu". Ale jednocześnie "Pedofil" nie jest angażujący intelektualnie, a bardziej emocjonalnie - co niekoniecznie musi być rzeczą złą, o ile wydobywa ze słuchacza emocje uśpione. Moją emocją i struną, którą "Pedofil" ruszył było odkrywanie przyjemności płynących z estetyk piosenkowo-popowych, na których nie znam się, choć zawsze podobały mi się nowofalowe i noworomantyczne nagrania, którymi Kordian Trudny chyba się inspiruje. Nawet plądrofonia i muzyka konkretna z "Pedofila" jest nienachalna, robiona w sposób organoleptyczny, często stawiająca słowa i ich rytmy znaczeń w centrum uwagi - posłuchajcie "Rock and Rolla" z samplami różnych głosów, które mówią w innych językach, inaczej akcentują i mają inne faktury (głos Grzegorza Brauna ruchałbym jak dziki).

Skoro już przy name checkingu jesteśmy to na nim poprzestańmy - bo kogo obchodzi, że jest tu sporo shoegazu, skoro i tak każdy może to usłyszeć w swoim własnym zakresie, tak samo jak specyficzny groove Capitana Beefhearta. Ciekawsze jest wykorzystanie form paramuzycznych, bo "Dobry pedofil" może być również słuchany jako psychodeliczne, świadome i zabawne słuchowisko - czym wzbudził moje skojarzenia ze znakomitymi przecież "Kopytami zła". Jednak zabawa ta ma dwa końce - choć zabrzmi to niedorzecznie najbardziej naruszającym dobry obyczaj momentem "Dobrego pedofila" nie jest wcale tytuł płyty, ale fraza "będziesz gruby, będziesz miał cycki". Niby jest to spostrzeżenie, które nie powinno być nigdzie zapisywane złotymi zgłoskami, ale narusza bardzo smutne tabu. Tak, do niedawna miałem męskie cycki, które wyhodowywałem na swoim niezdrowym i smutnym trybie życia

Spędzanie czasu z tą płytą to dobry sposób na umieranie.
 Kordian Trudny
"Dobry pedofil"
wydawnictwo własne
10 maja2016




niedziela, 15 maja 2016

RSS B0YS - M0NKYY BL00D

RSS B0YS, "M0NKYY BL00D, źródło: materiały promocyjne.

Anonimowość w sztuce stała się dzisiaj kolejnym fetyszem, choć dawnymi czasy nie była podkreślana, bo i ludzie nie stawiali człowieka w centrum zainteresowania. Anonimowość twórcy była więc normą, a sama twórczość miała służyć czemuś więcej niż tylko rozrywce. Anonimowość duetu ukrytego za koronkami abażurowych masek paradoksalnie przydała grupie popularności, choć już w tytule debiutu Eresesi przestrzegali przed hajpem, jednocześnie wyczuwając zapewne, że ich propozycja jest rzeczą unikalną. Dla mnie jednak anonimowość RSS B0YS ma w sobie wiele z zasłony niewiedzy którą proponował John Rawls. Trudno mi od jakiegoś czasu pojmować ten duet jako li tylko duet, wszak maska pozwala na to, że ludzki czynnik znajdujący się za maską może być wymienny. Eresesi zatem to zbiór idei i wartości, które wydostają się za pomocą wypowiedzi. Wypowiedź ta z płyty na płytę radykalizowała się, swoją kulminację mając w "HDDN", który odbywał się centrum Kosmische noise'u i industrialu, porzucając Afrykę na rzecz Diuny.

Nie dziw, że w wyniku tych brutalnych zabiegów, potwierdzonych przez inny, wydany w tym roku materiał "B0DY FL0W", Korg Volca Beat się nieco przegrzał (patrz okładka), a idea Eresesów postanowiła, zgodnie ze szczytnymi oświeceniowymi wskazaniami, wrócić do natury i zacząć korzystać z dobrodziejstw brzmień analogowo-organicznych. Nie sposób nie odnosić "M0NKYY BL00D" do dobrostanu dyskografii tej idei, bo nawet głupiec by zauważył, że jest ona od całego dobrostanu całkiem różna. Lecz trzeba byłoby mieć uszy w dupie by nie usłyszeć, że to jest esencja wszystkiego co idea RSS B0YS pozwoliła stworzyć do tej pory. A oprócz tej esencji jest także trochę sensacji. Ale po kolei.

Są roszczenia, których nikt publicznie publicznie nie formułuje. Wobec artystów roszczeniem takim jest to, aby nagrywali płyty lepsze od poprzednich. Jednak jak ustaliłem wcześniej - RSS B0YS to nie artyści, tylko idea, a ta zdawała się coraz bardziej pogrążać w ostrym, choć diablo tanecznym radykalizmie. Radykalne idee używające wielkich kwantyfikatorów bardzo często stają się nadużyciem - w przypadku muzyki nadużyciem cierpliwości słuchaczy, którzy po dojściu ze swoim techno do ściany zawracają, bo za ścianą już nic nie ma. Ale dla idei mury to żadna przeszkoda - ręka wychodząca zza zasłony niewiedzy zdaje się burzyć Zamiatinowski Zielony Mur, by dojrzeć w stronę radykalizmu o jakim się nikomu nie śniło.

Jednocześnie radykalizm "M0NKYY BL00D" nie jest rzeczą nową, Kobong po nagraniu znakomitego debiutu postawił na akustyczne granie na "Cloud is Gone", Florian Fricke z Popol Vuh podczas sesji nagraniowej "Hosianna Mantra" stwierdził nawet, że dźwięki elektroniczne to wymysł złego. Sepultura po wydaniu płyt, które stanowiły kres eksploatacji thrash metalowego ciężaru wraz z "Roots" i brazylijskimi rytmami wybija z rytmu ospałych w dryfowaniu po thrashowym radykalizmie. Nie bez powodu wspomniałem o Sepulturze, bo latynoska, czy latynoamerykańsa muzyka znajduje na nowej płycie RSS B0YS także swoje miejsce. Przede wszystkim jednak "M0NKYY BL00D" to rzecz mocno zróżnicowana, nie rezygnująca ze zbasowanego dokurwu, ale także eksplorująca regiony, które do techno nie włączane są prawie wcale jak nienachalne i bardzo umuzykalnione field recordingi i lołfajowe bębny, które po prawdzie brzmią jak mlasknięcia, stukanie patyka o patyk, bądź rytmiczne poklepywanie się udach. Czego idea Eresesów nie zawierała do tej pory, a co słychać na omawianej płycie to New Age'owy goa trance, czasem idący w stronę brzmienia starego Floating Points albo Samohuta. Jednocześnie nie ma tu retromanii, zresztą idea RSS B0YS wydaje się być bliżej przyszłości, którą sprowadza majstrując w teraźniejszości.

RSS B0YS jednak wraz z "M0NKYY BL00D" wywracają przekonanie, że do natury można wrócić, stać się na nowo tabula rasą/white labelem, zapomniawszy o czasach sprzed powrotu.  RSS B0YS nie wierzą w hype, ukrywają swoje twarze, ale cytując Smarki Smarka "<<No Logo>> to w pewnych kręgach logo, sorry". Nie wierzę w to, że "M0NKYY BL00D" to nowe rozdanie, bo jest to to samo rozdanie, co do tej pory. Co jednak dla mnie najważniejsze "M0NKYY BL00D" utwierdziło mnie w przekonaniu jak blisko, jak bardzo siostrzane są idee Eresesów oraz duetu Eno/Byrne.

RSS B0YS 
"M0NKYY BL00D"
 Mik.Musik.!.
 15 kwietnia 2016 


poniedziałek, 9 maja 2016

Rafał Kołacki - Hijra. Noise from the Jungle

Rafał Kołacki. Hijra. Noise from the Jungle. źródło: zoharum.com

Egzegeza solowej płyty Olgierda Dokalskiego pt. "Mirza Tarak" wyłożona w recenzji Bartosza Nowickiego zwraca uwagę na wymiar dzieła, którego ja intencjonalnie bałem się poruszać (tu moja recenzja tej płyty), czyli wymiaru historycznego, dotyczącego dawnych dziejów I Rzeczypospolitej, która znana jest jako państwo wyróżniające się na tle ówczesnej Europy tolerancją wobec innowierców. W związku z tekstem Bartosza uświadomiłem sobie, jak bardzo cynicznie wykorzystywana jest pamięć o tym fakcie w projektowaniu współczesnej polityki historycznej. Nie wypiera się ze zbiorowej pamięci historycznej zaprzeszłego, choć szczytnego współżycia w jednej Rzeczypospolitej wielu wiar i narodów, jak pamięci o pańszczyźnie, lecz ofensywnie upomina się nią Europę, która w kwestii uchodźców - innowierców żąda od nas bardziej ludzkich reakcji. Upominanie to jest prostacką próbą przypomnienia, że Polska w zakresie tolerancji odrobiła już swoją, nomen omen, pańszczyznę, wszak nie dość, że w przeszłości nie prowadziliśmy wojen religijnych, to także przyjmowaliśmy prześladowanych. Lecz koniec o Polsce, bo Polska nie jest centrum Europy. Koniec także o Europie, bo Europa to nie jest centrum świata. Centrum świata, a być może jego koniec świata jaki znamy, znajduje się na wybrzeżach Morza Śródziemnego oraz Normandii, gdzie odbywa się dramat dźwiękowego dokumentu Rafała Kołackiego.

Nastał taki czas, że drobne gesty i normatywnie obojętne fakty urastają do rangi symbolów, a symbole zaś stają się treścią polityki. Szokiem zatem jest bezpośredni, niesymboliczny, a zdecydowanie polityczny akt Rafała Kołackiego, który udał się do jednego z największych slumsów Francji, nazywany Dżunglą, w którym mieszkają tysiące osób z Bliskiego Wschodu i Afryki marzące o przedostaniu się przez kanał La Manche do Wielkiej Brytanii. "Hijra. Noise from the Jungle" to już dzisiaj dokument historyczny - osada ta została zniszczona, jej mieszkańcy spacyfikowani, szczelność granic państwowych została potwierdzona, status quo tożsamości europejskiej opartej na hipokryzji jest zachowana. Płyta którą mam przed sobą to rzecz, z którą nie chcę się zapoznawać, materia dźwiękowa na niej zawarta to wyrzut w stronę każdego, kto ze zbyt małą stanowczością żąda człowieczej sprawiedliwości. Wszystko to, co napisałem powyżej powstało w mojej głowie zanim w ogóle udało mi się przemóc i włączyć tę płytę. Sam temat, sama sytuacja i odwaga wejścia w ten świat i rejestracja jego fonosfery jest deklaracją silniejszą niż cały "Hymn miłości" Guernici Y Luno.

Z tych wszystkich względów co powyżej trudno jest oceniać "Hijrę..." w kategoriach estetyczno-artystycznych. Oczywisty brud, tytułowy "noise" odnajdujemy w każdej przestrzeni wypełnionej ludźmi. Kołacki nie skupia jednak swej uwagi li tylko na dźwiękowej beznadziei i smutki - wbrew oczywistej tragedii artysta szuka w Dżungli momentów radości, które im radośniejsze tym bardziej stanowią kontrast na tle opowieści, która nie kończy się happy endem. Artysta w sporej części tego fielda skupia się na muzyce - nagrywa czy to muzykę mechaniczną płynącą z radia, czy to karaoke, ale także żywe instrumenty i śpiewy, a nawet rapowy freestyle.

Jest jednak jeden rodzaj dźwięku na "Hijry..", który sam będąc normatywnie obojętny wybija się ponad całość nagrania i urasta do rangi symbolu. To jednostajne terkotanie agregata prądotwórczego, który pojawia się zarówno solo, jak i element tła. Agregat kojarzy się z awarią, bo używany jest wtedy gdy są przerwy w dostawach prądu. Agregat kojarzy się z kataklizmem, bo wykorzystywany jest gdy zniszczone są linie przesyłowe. Agregat kojarzy się z sytuacją tymczasową, wszak korzysta się z niego między momentami, kiedy energię elektryczną pozyskuje się w normalny sposób. Agregat wykorzystywany jest zazwyczaj w sytuacjach kryzysowych, jego użytkowanie jest niekomfortowe, jest przykrą koniecznością. Może kojarzyć się z izolacją, bo przecież nie wyobrażamy sobie żeby gdzieś prądu mogło nie być. Jednak jakby nie nadstawiać ucha i jakby nie kierować mikrofonu terkotanie wielu agregatów będzie jątrzyło. 

Dżungli już nie ma, agregaty w Calais milczą, nikt nie freestyluje o swojej niedoli. Wszystko wróciło do normy - normy silniejszych. Cisza lśniących linii przesyłowych skutecznie zagłusza wyrzuty sumienia, do momentu aż okolicach naszych domów nie rozterkocą agregaty po raz kolejny, by przypomnieć o koniecznościach, które radzi byśmy wypierali poza nasze czyste domostwa.

Rafał Kołacki
"Hijra. Noise from the Jungle"
Zoharum
ZOHAR 120-2
29 marca 2016 
Płytę można zakupić na stronie Alchembria.pl

sobota, 7 maja 2016

Mutant Goat - Yonder

Mutant Goat, "Yonder", źródło: materiały prasowe.



Będąc w liceum odbyłem lekturę "Kiedy byłem dziełem sztuki" Erica Emmanuela Schmitta. Choć wiem, że ta publiczna deklaracja chwały i szacunku mi nie przyniesie, to była tam scena, którą zaraz spróbuję zrekonstruować ze swojej pamięci. Główny bohater książki, Adam, jako niedoszły samobójca, postanowił, że odda swoje ciało ekscentrycznemu milionerowi, który będzie mógł z niego zrobić dzieło sztuki. Pamiętam z tej książki między innymi to, że artysta-milioner wydłużył naszemu koleżce przyrodzenie, a następnie oddał w celach wiadomych pewnej Chętnej Damie. Przedtem jednak Pan Milioner nakazał Adamowi, żeby się do niej nie odzywał, bo Chętna Dama nie lubi, jak się do niej mówi. Mimo, że sklecony z bioniczno-mechanicznych części Adam bardzo się Pani podobał, to nawet mimo wydłużonego przyrodzenia, okazał się dla Pani zupełnie nieatrakcyjny, po tym jak postanowił się do niej, pomimo napomnień swego twórcy, odezwać.

czwartek, 5 maja 2016

Duszę Wypuścił ‎– Przekrólewszczenie/Przekrólewszczenie Zero

Duszę Wypuścił - Przekrólewszczenie/Przekrólewszczenie Zero, źródło: własne. Devoted Art Propaganda od początku swojej działalności wydawniczej zachwyca bardzo starannie przygotowanymi wydawnictwami. Nowe/stare nagrania Duszę Wypuścił wydane zostały na podwójnym winylu - na jednym z nich zatytułowanym "Przekrólewszczenie" znajdują się nagrania z kasety o tym samym tytule wydanej w 2011 roku. Na drugiej płycie, zatytułowanej "Przekrólewszczenie Zero" znajdują się trzy utwory powstałe przy okazji "Ludowego Nihilizmu Absolutnego", a na drugiej znajduje się picture disc. Płyty posiadają osobne okładki i zapakowane są razem w widoczne powyżej kartonowe pudełko. Elegancja 10/10.

Lemmy Kilmister w autobiografii odniósł się do swoich legendarnych seksualnych wyczynów, wszak wedle szacunków spał z setkami, jeśli nie tysiącami kobiet, w sposób zaskakujący, jak na mizogina, seksistę i męskiego szowinistę. Nie przeczył, że korzystał z dobrodziejstw bycia gwiazdą rock 'n rolla, czyli groupies, jednak na uprzedzając ewentualne zarzuty, że jest beneficjentem patriarchatu opowiadał historię zespołu Girlschool. Girlschool była to hard rockowa grupa, która została wymyślona przez wytwórnie Bronze. Marketingowa siła tej grupy miałą tkwić w jej członkiniach, bo cały zespół składał się z kobiet. Zresztą Girlschool grały z Motorheadem trasy koncertowe, nawet zespoły nagrały wspólnie jedną czy dwie EP-ki. Lemmy mówiąc o tym, że uprawiał w trasie seks z kim popadnie mówił jednocześnie – ale dziewczyny z Girlschool także to robiły, bo miały grono adoratorów, z czego skwapliwie korzystały. Całą wypowiedź kończył całkiem trzeźwym, by nie rzec, że wręcz feministycznym podsumowaniem – kobiety, które znalazły się w sytuacji zastrzeżonej do tej pory dla facetów, wykazywały zachowania takie same jak mężczyźni. I aż skręca mnie na myśl o truizmie, który zaraz wypowiem, ale wypowiedzenia on wymaga – okazuje się, że kobiety mogą mieć równoprawne miejsce w przemyśle rozrywkowym lub w życiu w ogóle i w równej mierze  co chłopy mogą być jego beneficjentkami, jeśli tylko zapewni się jakieś warunki początkowe równości.