poniedziałek, 1 października 2018

MUZYKA DO LEŻENIA SOBIE - Zaumne, "Emo Dub"/Józef, Zofia, "Chłodna Pasywna Głowa"

Józef, Zofia, "Chłodna, Pasywna Głowa"/Zaumne, "Emo Dub"

Tego roku nie słuchałem wiele muzyki, za to z przyjemnością wracałem do płyt, które mnie ukształtowały, które znam na wylot, których nigdy nie pozbędę się z pamięci - dziś zaś będę pisał o płytach, które dołączyły do tego grona i są już nierozłącznie częścią mnie. Niewykluczone, że nie są to najlepsze płyty wszech czasów, ale są to płyty moje. W końcu odpuściłem reżim słuchania jak największej ilości nagrań - przemysłowe słuchanie nie jest słuchaniem ani mądrym, ani głębokim. Nie jestem osobą, która swoje dobro, jakim jest uważne nasłuchiwanie poświęca na rzecz jak największej ilości notek, jak największej ilości recenzji.

"Nasłuchiwanie" - słowo to nie padło tu bez powodu, bo musicie wiedzieć, że więcej od nagrań muzycznych uwagi poświęciłem na dźwiękowe artefakty przechowywane czasem w postaci nagrań terenowych, czasem po prostu w pamięci. Pamiętam swój dom rodzinny - śpiewający kaloryferami, w których przelewała się woda, gdy tylko temperatura na piecu węglowym osiągała 35 stopni, dom który jęczał, gdy krokwie wyginały liczne wiatry. Pamiętam harfy eolskie, w które przy zachodnim wietrze przeradzały się metalowe barierki balkonu domu sąsiada. I wiele innych, bo pamięć okazała się dla mnie w tym roku najlepszą formą przetrwalnikową muzyki. Kolejne zniekształcenia pamięci też są cenne - boć nobilitacja dźwięku zniekształconego to taka postępowa rzecz.

Lecz nie tylko to - również wyobraźnia okazała się doskonałym narzędziem słuchania dźwięków niewydalonych. Żałuję krytyki muzycznej (szczególnie bloga Bartka Nowickiego 1uchem/1okiem), bo istnieje w  formie szczątkowej - że nie mogę już przeczytać pełnej domysłów i wolnej myśli recenzji, która poprzedzałaby odsłuch płyt. Żałuję także, gdy nie mogę przeczytać zbyt wielu tekstów o muzyce bez następnego słuchania muzyki, po to by dać się ponieść wyobrażaniu sobie dźwięków.

Powiadam czasem - nasłuchiwanie to sztuka rozczarowań. To parafraza z mętnie pamiętanego cytatu z "Diuny" Herberta, gdzie było coś o tym, że życie to sztuka rozczarowań. Czasem wybierając miejsce nasłuchiwania i tworząc sobie aprioryczny cel oraz podejmując wysiłek i czas włożony w wychwytywanie artefaktów może okazać się niewiele szczególnego. Brak iluminacji, euforii - powolne przechodzenie nad aktem słyszenia do rutyny słuchania - socjologia dnia codziennego, dzień codzienny pojedynczych ludzi. O, to krokwie trzeszczą - zbiera się halny.




Oddać w pokorze swoje lęki czystemu i wypowiedzianemu wprost przewodnictwu to akt heroizmu - tak mógłby powtórzyć nie tylko ideał powszechnego, współczesnego neopurytanizmu, lecz każdy kto choć trochę poczuwa się zmęczony. Irytuje pierwsze spotkanie z psychoterapeutą, który wie więcej o tobie, mimo, że nie jest tobą; po czym okazuje się, że zna cię tylko tyle ile trwa sesja, a on tylko wydobywa dla ciebie ciebie z tobie. Stawia przed tobą figurę i mówi "to ty".

Dziś zatem po-oczekujmy płaskich i czystych rzeczy, jak opłatek - samookreślających się, nieco małowymiarowych. Przyjmijmy, że transgresja straciła swoją twórczą moc. Liczy się tylko wiara dziecka przystępującego do pierwszej komunii, nadzieja słuchacza mowy motywacyjnej, że może być lepiej i że świat jest w zasięgu ręki. Że istnieją dźwięki obiektywnie relaksacyjne, zaprojektowane od słuchania dobrego, głębokiego i [właśnie myśl w tym momencie przerywa się, gdy córka siedząca na kocu bawiąca się lalkami Barbie mamrocząc wypowiada dialogi miedzy bohaterkami; nagle skrzydlata wróżka Barbie unosi dwie bezskrzydłe księżniczki oraz Kena w niebo ramionami małej] powierzchownego zarazem. Wiesz tak jakbyś miał "Gnosiennes" Erika Satie, "Untrue" Buriala, cokolwiek W. Basinskiego albo "Luxury Problems" Andiego Stotta. Że istnieje muzyka ostentacyjnie celebrująca przeciętność  - tak jak w tym świetnym dialogu z dosyć średniego filmu. Powinno się raczej stawać w tej sytuacji po stronie Elastyny, wszak większości z nas pozostaje li tylko radość w byciu przeciętnymi, a jedyny pomnik jaki większość z nas otrzyma to bedzie ten na naszej mogile. Świadomość tego sprawia, że..

Ale to wcale nie była obelga, że "Emo Dub" od Zaumne to płyta przeciętna, bo to nie jest płyta przeciętna, choć ulepiona z doskonale przecioranych tropów. Począwszy od tytułu wywołującego wielość sprzecznych sobie iluzji - "emo", lecz nie ta odmiana hardcore'u, ale popowy mariaż prezentowany w Bravo. Nie widziałem nigdy tej kontrkultury w działaniu, byłem za to świadkiem jak komercyjnie zawłaszczone estetyki buntu były wdrażane przez dzieciaki na prowincji, ale tylko te które posiadały odpowiedni kapitał kulturowy, w miarę mało opresywnych rodziców oraz pewność siebie wspieraną przez hajs starych (ćwiekowane paski dużo kosztowały, była podaż, był popyt). Innymi słowy na smutek musiało cię być stać. Dub z kolei to pogłos i delay, a pogłosy i delaye to spowolnienie, reminiscencja wybrzmiałego dźwięku, (czasem) klej dla kiepskiej melodii, lep na spowolnione myślenie. A jak dub to i reggae, pamiętam bardzo dobrze i punkowców i regowców, nie różnili się zbytnio, chodzili na te same imprezy, używali tych samych używek, słuchali tej samej muzyki i byli zazwyczaj diablo sfrustrowani - powody frustracji były te same. Mówię o wspomnieniach, bo "Emo Dub" jest hautologiczne przynajmniej na dwóch poziomach - wspomnianych skojarzeniach semantycznych, jak również przez materię muzyczną, która przypomina mi moje ulubione rojenia, w trakcie grzebania się w najtisowych albumach z serii "Soundscapes" z traxowym techno ambientem. Zaumne jednak, jako że mimo wszystko jest ponowoczesny, późnokapitalistyczny i wystrzega się fałszywych w istocie wpływów world music. Jeśli jego muzyka jest New Age'owa to jest to New Age do cna agnostyczny i gorzki w rozczarowaniu - muzyka stuporu dorastania, obniżania oczekiwań, tłumionych emocji. Za maską beatu skrywają się, a wręcz go czasem zastępują zapętlone, wypowiadane frazy - ułomki ASMR-owych monologów, zerwanych komunikatów bez odbiorców, jak w "Trudno być bogiem" w ekranizacji Aleksiega Germana, gdzie zadaniem widza jest zbieranie rozstrzaskanych wymian kulawych myśli, by samodzielnie próbować ułożyć z tych odpadów świat. "Emo Dub" wybrzmiewa głuchym i ciemnym biurowcem, w którym młoda dziewczyna zamiata podłogi mając na słuchawkach teutońskie techno, które mikroskopijnymi wibracjami rozbrzmiewa sterylnymi korytarzami, by w końcu zamilknąć w odgłosie brzęczących jarzeniówek.



"Emo Dub" jest zarówno lo-fi jak i zupełnie aseksualne - zupełnie tak samo, jak jeden z bardziej wzruszających albumów z nieoczywistym ambientem jakiego obsesyjnie słuchałem w ubiegłym roku. Zacznijmy od rzeczy najprostszych, choć dalej o wiele trudniej i tak nie będzie. Minimalistyczny jest anturaż albumu Józefa i Zofii "Chłodna, Pasywna Głowa" - okładka, opis, logotyp wytwórni Józefa i Zofii Ciche Nagrania, która do tej pory wydała zaledwie tą jedną płytę, sama nazwa wytwórni oraz jej hasło (ciszej, wolniej, mniej), imiona jakimi przedstawiają się autorzy płyty, bez ukrywania się za wymyślnymi monikerami (Józef i Zofia? Znam, nasze dzieci chodzą do jednego przedszkola, z tego co wiem, nie jedzą mięsa, ale to bardzo mili ludzie, miastowi trochę, ale mili). Zawiera się w tym prostota wymarzonego domu, ambientu zbliżonego do ciała i kości - brumienie wzmacniacza, dużo pracy na feedbacku (jak w "Podwodnych gitarach"), szumy zapewne jakiegoś prostego monofinicznego syntezatora, być może jakieś nagrania terenowe (miniatura "Morze") a przede wszystkim skity, którymi zaczynają się i kończą utwory - wymiany bezkształtnych słów, śmiechów, komentarzy. Z tembrów tych głosów wyłania się ciepło, które równoważy melancholię oddziałującą najmocniej w "Oriente 301116". Tak by grało Sunn O))), gdyby nie korzystali ze ściany wzmacniaczy i agresywnych przesterów - relaksacyjny wymiar porównywanych muzyk pozostaje na podobnym poziomie. "Chłodna, Pasywna Głowa" przywraca u mnie nadzieję w twórczą moc tego, co czasem nazywamy post rockiem (obok prac gitarowych Łukasza Ciszaka), a przede wszystkim jest odtrutką na obły, muzakowy, świetnie wyprodukowany ambient niemający wiele wspólnego z empatycznym przeżywaniem leżenia sobie ot tak, domu, gdzie jest ciepło i ląduje się miękko.



Osią albumu "Emo Dub" jest znany dużo wcześniej jako singiel utwór "MFW Tired" znany także jako  "\(´O`)/" .  Pierwotnie zamieszczony na soundcloudzie jest mariażem dark ambientu robionego w podobie do Croatian Amor, Sama Kidela (szczególnie do nagrań z "Disruptive Muzak" czy Gazawatu - ten ostatni nader chętnie wykorzystuje szorskie repetycje, dźwięki znalezione oraz słowo mówione do tworzenia sugestywnych dźwiękowych obrazów.  "\(´O`)/" bardzo słusznie doczekało się osobnego wydania w labelu Magia wraz z remiksami i jest to również jedno z moich ulubionych wydawnictw singlowych. Utwór ten, podobnie zresztą jak projekt Zaumne i całe "Emo Dub" brzmi niczym pokoleniowy manifest z bazą wręcz polityczną. Z manifestu tego wybrzmiewa niechęć absurdu codziennych zajęć, bezsensu etatowej pracy. Podzielam gorycz idącą z tej muzyczki, recenzję kończę między wpisaniem sobie w excelowską tabelkę jakichś rzeczy, a wzięciem połowy Sedamu 3.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz