źródło: jasien.bandcamp.com |
Wystarczającym strzałem w mordę dla osób obserwujących twórczość Łukasza Ciszaka jest jego udział jako pełnoprawnego członka indie punkowego Test Prints. Ja się tam gówno na gitarowym indie znam niemniej mój odbiór zarówno "Hell For Beginners" jak i ostatniej EPki "Always The Same" jest więcej niż życzliwy. Cieszę się jednak, że Ciszak powraca z gitarą jako generatorem hałasu. Ale po kolei.
Pewnie znasz tę typową migawkę, najczęściej z czołówki filmu, w której helikopter leci nad miastem pełnym wieżowców. Leci powoli, a w dole dzieją się różne formy ludzkiego życia. Im wyżej jesteś nad miastem tym mniej wyraźnie widzisz to co na dole, a wszystko zlewa się w całość. W miarę zniżania lotu dostrzegasz detale, które nawet mogą przykuć twoją uwagę. Myślisz - ładne widoki. W końcu lądujesz na jakimś brudnym placu. Wokół wiatr targa śmietnikami, a twój pierwszy krok na ziemi wita cię psią kupą, w którą wdepnąłeś. Myślisz sobie patrząc w brudną podeszwę - mogło być gorzej, wszak nie siedziałeś za sterami samolotu, który wbił się w WTC. A tak poza tym to wyszedłeś właśnie z symulatora z ostatniego salonu gier w tym mieście. Teraz gdy jesteś jak najbliżej detalu przestajesz je widzieć lub też życzysz sobie, aby widziane z protezy lotu bitmapy, które przedstawiały w miarę homogeniczną i sprasowaną powierzchnię były widziane również tu, z bliska. Twoje oczy zachodzą mgłą, życzenie staje się rozkazem.
I usłyszałem gitarę, która wybrzmiewała podobnie jak na "Sea Sea" Ewy Braun oraz riff, który za każdym razem budzi moje skojarzenia z "Over Your Shoulder" Motörheadu albo "Wyrocznią" Kata. Ten protoriff z początku intrygował i świdrował, nie był wystarczająco głośny, abym zamknął swoją głowę na naprędce formułowane przemyślenia, a był też na tyle mało napastliwy, że mogłem po prostu próbować nie zwracać nie niego uwagi. Po drugiej minucie budowanych warstw basu i gitary pomyślałem, "meh" oraz "jeśli to ma wyglądać tak dalej to przynajmniej z grzeczności przesłucham", ale w połowie misternie tkanych kolejnych gitarowych warstw coś rozjechało się, akurat w momencie gdy zacząłem utwierdzać się w tym, że płyta ta może wiać nudą. Kiedy wąskie narracje dookoła protoriffu w "Empire of Decline" ustąpiły przestrzeń wypełniły cudowne drony, dzwonowo-brzęczące tłuczenie strun jak w początkach "Confusion is Sex" Sonic Youth. Tułające się w dole miksu ni to wokalne sample, ni to rozmowy przez CB radio dopełniają dość klaustrofobicznego wydźwięku "The Locked Room". Choć jednocześnie wsłuchując się w rytmiczny pochód basu, a raczej bezosobowe jego dudnienie w "Remain Alert" nie mogę się pozbyć wrażenia przestrzenności dźwięku, tłumionego jedynie przez ciśnienie powietrza atmosferycznego. Lecz nagle wskazówka barometru przyspiesza, ciśnienie podnosi się i zgniata całość, basowy puls zmienia się w okrutne tłuczenie, okrutne tłuczenie zmienia się w brudną bombę wypełnioną gwoździami, szkłem i starymi brzeszczotami. Kolejny raz imitacja piosenki pojawia się "Exit Notes", które zaczyna sie jak kolejna wersja "Kittens" Złotej Jesieni lub też przypomina granie projektu Body/Head.
Z "The Locked Room" Ciszak wygrywa u mnie złoty medal zasługi w dziedzinie mistrz-protetyk, gdzie nibypiosenkowe formy jak nigdy nie źrą się z gitarowym nibyeksperymentem, gdzie repetycje akordów zmagają się z noisem, gdzie czekając na drop wita cię outro i koniec albumu, z którego nie sposób słuchać jako jego pojedynczych utworów. Tym czym dla metalu jest obecność takich grup jak Boris czy Sunn O))) tym dla gitarowego indie/punka/shoegaze'u staje się "The Locked Room", Tak jak wcześniej miałem ambicję żeby przecinać się przez kolejne warstwy dronów, tak teraz mam już tę dźwiękową przestrzeń oswojoną i daję się jej otulić, wyrażam zgodę na zagnieżdżenie się tego wydawnictwa w mojej głowie.
Łukasz Ciszak
"The Locked Room"
Jasień
JAS017
23 listopada 2015.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz