Pierwsza edycja Festiwalu Muzyki Niezależnej Biedopad miała swoje miejsce w Klubogalerii Neon Side we Wrocławiu w dniach 12-14 listopada. Nie bez powodu napisałem, że to była pierwsza edycja, bo wszystko wskazuje na to, że impreza ta odbędzie się również w przyszłym roku. Poza tym, od stycznia co miesiąc w tym samym miejscu mają odbywać sie imprezy sygnowane właśnie nazwą Biedopad. Najwidoczniej organizatorzy stwierdzili, że tegoroczny festiwal się udał. A co na ten temat ma do powiedzenia widownia?
W ciągu trzech dni Biedopadu wystąpiło około 15 projektów - zespołów, didżejów, projektów oraz składów, które sklecone naprędce, nie posiadające nazwy grały ku uciesze gawiedzi. O liczbie występów mówię "około" bo choć nie przepuściłem żadnego z występów to i tak niektóre z nich pojawiły się na scenie tylko przy okazji tego właśnie festiwalu. Niektórzy artyści zaprezentowali przed tak dużą, krajową publicznością, swój materiał po raz pierwszy jak Przepych. Dla niektórych był to artystyczny reunion jak w przypadku wyczekiwanego Iron Noir. Co by nie powiedzieć: line-up złożony z samych polskich artystów był wybornym zbiorem najlepszych. Nawet niemały problem przed jakim stanęli organizatorzy w postaci nieobecnosci zapowiadanego koncertu Kristen wyszło imprezie na dobre - ten kto widział Kaseciarza, który występował jako zastępstwo, ten wie o czym mówię.
Zamysłem trzydniowej imprezy nie była możliwie najszersza reprezentacja polskiego niezalu, choć kryteria podług którego dobierano artystów występujących w poszczególne dni były na tyle elastyczne, że pozwoliło to na solidne zróżnicowanie stylów muzycznych. Pierwszego dnia festiwalu zaprezentowana była elektronika eksperymentalna, drugiego dnia zaś muzyka gitarowa. Trzeci dzień, potraktowany przez część uczestników festiwalu niestety jako afterparty była imprezą techno, które solidnym wypierdolem w kosmos zwieńczyła imprezę.
Zacznijmy jednak od dnia pierwszego, który został otwarty przez Mirta. Bardzo cenie sobie elektroniczną twórczość Tomka, dałem temu wyraz choćby w recenzji znakomitego "Afrikanische Völker". Mirt nie zawiódł moich oczekiwań. Za pomocą świecącym się niczym choinka na wrocławskim rynku kredensu syntezatorów modularnych robił to z czym kojarzę go najbardziej, czyli zalewał mnie parującym ciepłym syropem cukrowym, który powodował, że traciłem orientację w czasie i przestrzeni. W występie Mirta było zbyt nerwowo, aby było ambientowo, było również zbyt mało tanecznie, gdy głębinowy puls basu zbliżał się niebezpiecznie blisko prędkości pozwlającej na słuchanie tej muzyki całym ciałem. Całość upstrzona była wysmakowanym detalingiem czy to elektronicznego czy field-recordingowego pochodzenia. I właśnie to subtelne przesuwanie faderem, po którego jednej stronie znajduje się senny nastrój, a z drugiej zaś dławiona agresja, co zresztą można odnaleźć choćby na ostatniej płycia Mirta "Vanishing Land", świadczy o indywidualnym sznycie tego artysty.
Występujący po Mircie Palcolor, czyli Emil Macherzyński, to projekt, który ewoluuje rozlewając się w różne, równoważne sobie kierunki. Są u niego i formy ambientalne, znane z takich wydawnictw takich jak "Mikroorganizmy" czy "Rogue Planet". Innym zaś jest downtempowy mainstream. Szczególnie doświadczalne jest to na debiucie Palcorola czyli "Moontrap" gdzie słyszę wplywy "Moon Safari" oraz "Premiers Symptomes" od francuskiego Air albo i nawet Télépopmusik czy Tycho. Nad całością tego projektu, przynajmniej w moim odczuciu, czuwa duch peryferyjnej, radzieckiej elektroniki lat '80, być może przez zamiłowanie artysty do dźwięków syntezatorów analogowych. W stosunku do koncertu Palcolora na Biedopadzie można spokojnie zapomnieć o twórczości Emila, o której napisałem powyżej. W mojej ignorancji zapomniałem, że Palcolor nagrał też parę potencjalnych bengierów, choćby na "Amucku". I taki właśnie nie był ten występ, która zaczął się zwiewnym, a psychodelicznym wokalnym samplem, ambientową elektroniczną mgłą by dowalić elektroniczną techno stopą. I zaskoczyło, bo pierwsze ludzie tańczyli, po drugie zaś mogli czuć się niemało zaskoczeni. Ja zaś stałem skondfudowany, ale bynajmniej nie zawiedziony. W tym występie było słychać echa selekcji prac ambientowych Aphexa Twina, więc i odznaczam w kajeciku w dziale Palcolor, że Warp także jest ważną inspiracją dla tego artysty. Zresztą posłuchajcie tego fragmentu i jeśli was tam nie było - słusznie się zdziwcie.
Perwersja w tworzeniu klimatu została opanowana w stopniu mistrzowskim przez Wiktora Milczarka ukrywającego się pod scenicznym pseudonimem Souvenir de Tanger. Przezwanie jego twórczości "kebab techno" jakkolwiek by sympatyczne nie było nie koresponduje zupełnie z niewiele sympatyczną twórczością. Souvenir de Tanger to przede wszystkim dźwiękowa i poznawcza przemoc. Wyraża się ona w głośności części improwizacyjnej, w której łączy szorstką, wręcz noisową elektronikę z niepokojącymi dla europejskiego ucha nawoływaniami muezina by przejść do agresywnego techno. Występ Wiktora, z uwagi na doświadczenie wzrokowe był też najbardziej gwałtownym - artysta jak w amoku kręcił się wokół swojego sprzętu to rzucając słuchaczom w twarz zgnilizną piaskowego wiatru, by następnie poprawić technoidalnym beatem, który bardziej strzelał w stronę publiki niż wybrzmiewał. Mimo bardzo dusznej atmosfery samego występu ludzie tańczyli, lecz zanim nieśmiałe pląsy przerodziły się w regularną zabawę Souvenir przerywal bit by po raz kolejny zaatakować surowym ambientem, który równie mógł przerodzić się w huraganową ścianę noisu. Bardzo doceniam ten występ właśnie za perfekcyjne wyważenie między tanecznym techno, a pewnego rodzaju refleksyjnością. I nie owijajmy w bawełnę - wykorzystanie bliskowschodniej muzyki oraz wiadomy pseudonim artysty mocno wpływa na wyobraźnię. I aby wpływać na wyobraźnię odbiorcy należy mieć samemu wrażliwość, której nawet u Muslimgauze próżno szukać. Zresztą posłuchajcie "Kobane" - i pomyślcie, że ten utwór został zagrany razy milion lepiej niż na tym nagraniu. Występ miazga, z którego wrażeń będę się jeszcze długo skrobał.
Na zakończenie zagrał Piotr Kurek ze swoim projektem Heroiny. Debiutancki "Ahh-Ohh" był na językach wielu zanim jeszcze w ogóle się ukazał. Ale po kolei. Wyobraź sobie, że wchodzisz do randomowego kościoła, którego wystrój nawiązuje do późnego baroku-rokoko, Wiesz co jest najbardziej popierdolone w całym wystroju takiego kościola? Nawet nie bukieciarstwo, złocenia, malowanie drewnianych kolumn tak aby wyglądały jak marmurowe. Nawet nie ołtarze pnące się po sam strop, które mają oddawać wspaniałość życia niebieskiego. Najbardziej popierdolone są putta, która usadowione są w samych szczytach. W moim przekonaniu barokowe putta antycypują impresjonizm w sztukach plastycznych. Z daleka wydaje się, że wszystko jest na swoim miejscu - aniołki jak to aniołki mają rączki, nóżki, oczki, skrzydełka i w ogóle lu. Ale podejdź bliżej i zobaczysz, że te putta mają wyłupiaste oczy, powykręcane kończyny, przetrącone karki, ciężkie choroby kręgosłupa, reumatyzm, mongoidalne twarze i brak zachowanych proporcji, których nawet współcześni chirurdzy plastyczni i ortopedzi nie byliby w stanie naprawić. I taka jest właśnie muzyka Heroin. Pełna blichtru, blasku, barokowego przepychu wypełzającego z każdej dziury, ale jakże to jest dziwne i bardzo niepokojące. A jednocześnie jest to śmieszne jak Greta z "Gremlinów 2". Mimo tego przesytu tanecznego bitu, sampli z organoleptycznie obsługiwanej gitary elektrycznej, dziwactw wyskakujących jak Filip z Konopii ludzie naprawdę chcieli się do tego bawić. Piotr Kurek dokonał niemal niemożliwego połączenia eksperymentalnej retardyzacji z tanecznym pulsem. I choć tego wieczora nie piłem, to po powrocie do hostelu zaraz po zaśnięciu przyśnił mi się ten występ. Wraz z senną wizją skaczącego nad toną hardware'u Kurka przyszło wybrażenie helicoptera po wypiciu zbyt różnych gatunków alkoholi, za szybko i na raz. I niechże to będzie puetną dla tego występu - po wszystkim czułem się jakby ktoś rytmicznie potrząsał mną do góry nogami w nadziei, że się zaraz się zerzygam na miętowo.
Już jutro kolejna relacja z dnia drugiego, na których wystąpili Stara Rzeka, Złota Jesień, Kolega Doriana, Przepych i Kaseciarz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz