wtorek, 17 listopada 2015

RELACJA: Biedopad, dzień 2


Motywem przewodnim drugiego dnia Biedopadu miała być muzyka rzeźbiona za pomocą gitar. Dlatego na scenie wystąpiły Kolega Doriana, Przepych, Kaseciarz, Stara Rzeka i Złota Jesień. Dzień  drugi cieszył się zauważalnie wyższą frekwencją i zainteresowaniem publiczności niż dzień pierwszy. Zróżnicowanie stylów zaprezentowanych w piątek 13-ego było spore. Nie wiem na ile to było świadome organizacyjnie i koncepcyjnie, ale projekty najbardziej odstające od rozumienia muzyki gitarowej zagrały odpowiednio na początku (Kolega Doriana) oraz na końcu (Stara Rzeka). Choć co do tego, że Kuba Ziółek zagra na końcu przemawiał fakt, że, i tu bez grama złośliwości, była to gwiazda. Choć powiem szczerze, że nie tylko Stara Rzeka błyszczała jak należy.


Kolega Doriana to wrocławskie trio robiące najbardziej ubersłuszny użytek ze swoich instrumentów jaki można sobie wyobrazić. Wydana w tym roku u BDTA self titled tej grupy to rewelacyjny materiał, w którym rozwodnione i akwarelowe do granic możliwości ambienty żrą się ze wściekłym generowaniem kakofonii z gitary, saksofonu i perkusji. Ta jedna z ciekawszych grup z szufladki free improv z tego kraju, a na pewno autorzy niezwykle intrygującego albumu. Podczas występu na Biedopadzie grupa pokazała wszystkie chwyty znane z debiutanckiej płyty. Strategia budowanej dramaturgii polegała na naprzemiennym poruszającym się na granicy słyszalności eksperymencie aż do dramatycznej agresji, która podnosiła włosy na głowie. Być może proste to, ale w tym banale jest metoda. W gruncie rzeczy to co odróżnia Kolegę Doriana od innych młodych free improv/free rock/free jazz kapel (przychodzą mi na myśl tutaj Lounge Ryszards, która to grupa powstała żeby napierdalać, albo Pokusa, która też napierdala, a przy tym jest śmieszna) jest niewypowiedziana melancholia. A jednocześnie jest to melancholia tego dziwnego chłopaka, który należy do naszej paczki znajomych, w sumie nie jest zbyt mądry, ani śmieszny, czasem powie coś dziwnego, taki co to przeprasza za to że żyje, ale jak raz na ulicy jakiś koleś zaczął się do niego przywalać, że wygląda jak pedał to ten mu wypierdolił luja ogłuszacza że kolesia przewróciło. Na co najbardziej zwróciłem uwagę podczas występu to praca gitarzysty, który w doskonały sposób uzupełniał brzmienie perkusji oraz saksofonu. Gitara generowała szum, który ocierał się momentami intensywnością o HNW, a trzaski generowane za pomocą tego samego instrumentu brzmiały jak zabrudzone pyłem z wełny mineralnej i towotu potencjometry starego miksera. Zresztą gitara momentami stanowiła moduł syntezatorów gitarowych i efektów. No i oprócz tego zespół uskuteczniał luje ogłuszacze, i nie wiem czy to niski dron generowany przez gitarę w pewnym momencie występu mnie otulił czy też był to pomruk zadowolenia pierwszych rzędów osób spod sceny przebiegający przez cały lokal.



A co byście powiedzieli na coś takiego, co miało miejsce po Koledze Doriana - gra zespół, złożony z dwóch ludzi. Muzycy co chwilę się mylą, zaczynają jeden utwór kilka razy, poza tym nie mają nagranej w tym składzie żadnej płyty, raptem jeden utwór, a na domiar złego pierdzieli im się sprzęt? Czyżby Michał Turowski się pomylił z doborem gości? Pewnie powiecie, że kicha, że kozi bob z tego koncertu wyszedł niemożebny. I zapewne powyższy opis prób, porażek, błędów człowieka i materii martwej nie będzie dla was też zbyt zachęcający. Jednak co powiedziecie na to, że mam jeszcze do tego opisu nędzy i rozpaczy jeszcze jedną uwagę - że życzyłbym sobie, aby ten koncert trwał dłużej?

Jednak te pół godziny, które spędziłem z Przepychem, którego członkowie, Łukasz Plata i Jakub Majchrzak, znani są choćby z Kurwsów i Ukrytych Zalet Systemu, to aż nadto czasu aby zrozumieć, że jest to zespół, który powienien być czymś więcej niż projektem pobocznym. Zespół zaprezentował pomysły (których można przesłuchać poniżej), które są mocno Kurwsowe, czyli punkowe i dżezawe jednocześnie. Do Kurwsów zbliża zespół także instrumentalna forma utworów. Przede wszystkich zaś Przepych to radość grania i wypełniania kolejnych ścieżek absurdalnymi pomysłami. Choć aranżacje wywołują uśmiech na ustach, a frenetyczne tempo nie pozostawia obojętnym na chęć potuptania, to co zwraca uwagę szczególnie jest próba stworzenia orkiestry za pomocą dwóch ludzi. Kuba Majchrzak obsługuje jednocześnie gitarę, bas oraz syntezator, nie zapominając o looperze. Łukasz Plata oprócz utrzymywania zabójczego tempa wygrywa jeszcze melodie na padach. Nawet nie chcę mi się zastanawiać nad tym, ile koncercie Przepychu było improwazacji, a ile zimnej kalkulacji, bo najlepszą recenzją jest tańczący do występu kolegów Hubert Kostkiewicz z Kurwsów.



Za Przepych trzymam kciuki i stalkuję w oczekiwaniu na nowe nagrania, ale  Złotej Jesieni kurwa tak nienawidzę, że ja nawet nie. Nienawidzę przede wszystkim dlatego, że to jest grupa, którą sam chciałbym założyć i sam w niej grać. Jako część fandomu zespołu, którego też nienawidzę słucham jedynej plyty ZJ, czyli "Girl Nothing" bez ustanku, wymyślając kolejne inwektywy, którymi mogę opisać grupę. Zresztą sami członkowie grupy to osobliwości, które powinno się obwozić po wsiach opolskiego. I tak jak pojedynczo i poza sceną nie wzbudzają żadnego respektu tak na scenie w magiczny sposób, niczym niezbyt groźne Dinozordy łączą się w Megazorda [kto podczas Biedopadu był kuratorskim Zordonem to wiadomo, elo]. Ale zostawmy to, bo tak samo słaby jak fenotyp Złotojesian był też ich występ. Chwała Odynowi, że Emil Macherzyński nie wygrał figury Kim Gordon, boć dzięki temu zasłonił szerokość kurewsko wielkiej kolumny basowej, której fala infradźwięków w innym wypadku wygniotłaby syfy osobom kulącym się w strachu po przeciwległej stronie lokalu tuż przy sraczu. Ogólny poziom żenady znalazł personofikację w postaci Kuby Malinowskiego, który swoją lekceważącą postawą odtylcową w stosunku do publiczności wyrażał także szugejzowy stosunek do życia, ukrywał swój ogólny wstyd grania w takiej a nie innej kapeli i jednocześnie mógł bez przeszkód obserwować pracę i fizjonomię perkusisty Mikołaja Kołaczka. Sam długo nie mogłem sobie przypomnieć jaka inwektywa by tu pasowała, boć Mikołaj to diablo zdolny perkusista. Znalazłem ją gdy weszedłem z klubu odetchnąć świeżym powietrzem gdy zobaczyłem w podwórzu wielki neon "RUMCAJS". Nie wspomnieć o Miłoszu Cirockim by zaś należało, ale skoro w geście bezradności przedstawiłem każdego członka zespołu i tego człona zaprezentuję. To w trakcie tego występu właściciele lokalu zdecydowali o wyburzeniu ściany i rozbudowaniu sceny na najbliższą edycję festiwalu. Dźwiękowiec kulił się w przerażeniu na dźwiękowe szrapnele szklanych pocisków; nazajutrz wstąpił do kapucynów i obiecał, że już nigdy nie nagłośni żadnej imprezy. Solidna sekcja rytmiczna (bas i perkusja robily dobrą robotę) dawały pole do popisu męczenia gitar przez Kubę i Miłosza. Nie przypominam sobie, abym usłyszał choć jeden dobrze złapany akord, przypominam sobie zaś tony trzaskającego wkurwu ze wzmacniaczy gitarowych. Wokalna maniera Miłosza pasowałaby do diwy-hermafrodyty przechodzącej mutację przy jednoczesnej powiększonej tarczycy. Gdy słuchałem z córką w samochodzie "Kittens" z "Girl Nothing" to 3-letnia córka powiedziała mi, że ta dziewczynka strasznie brzydko śpiewa.
.
.
.
.
.
.
.
Dżizaz, kurwa, uwielbiam was chłopaki, to był występ taki, że palce lizać. Jesteście już teraz jebaniutkimi klasykami.

Kristen, mimo pierwotnych zapowiedzi nie wystąpił na Biedopadzie. Informacja ta ucieszła mnie, bo z line-upu wypadł zespół który do całości pasował jak pięść do dupy. Wpadł za to Kaseciarz, który bezpośrednio przed tym festiwalem wydał w Instant Classic płytę "Gay Acid". Na szczęście jednak koncert Kaseciarza został otwarty klasykiem z "Motörcycle Rock And Roll" czyli "Dance" i paru innych numerach tej ze wszechmiar dobrej płyty gdzie Motorhead gryzie się z Tafunami. Nie ukrywam, że materiał z poprzedniego longplaya bardziej mnie porywał, podczas gdy "Gay Acid" wydaje się być zbyt gładki. Sam koncert gładki nie był. Opierał się na surowym, prostym tłuczeniem riffów, które nawet nie potrzebowały solówek, solidnym basie oraz nieprawdopodobnej pracy perkusisty. Bębniarz Kaseciarza, który podczas napierdalania trząsł się jak menel w delirze i choć nie raz zdarzyło mu się nie trafić w blachę lub bęben tak jak powinien to swoją akcją mocno przypominał Dennisa Thompsona z MC5. Otrzymuje także od redakcji Kultury Staroci medal z ziemniaka na najbardziej wyniszczającą fizycznie grę i za oddanie potrzebującym wiadra potu. I choć występ grupy był prosty, był on odświeżający niczym ziarna kawy dawane w drogich perfumeriach na wyzerowanie ześwirowanego od wrażeń zmysłu zapachu. Kaseciarz to rock 'n roll, ale rock 'n roll dobry, dający masę niezobowiązującej frajdy.



Stara Rzeka zagrała na zwieńczenie tego dnia. Pisalem o tym już raz, a koncert, którego byłem świadkiem to potwierdził - projekt ten jeszcze zanim ukazał się "Zamknęły się oczy ziemi" nie tylko zdąrzył zbrązowieć co nawet pokryć się patyną. Mając te refleksję za prawdziwą z radością przywitałem pożegnalną drugą płytę długrającą. I właśnie z tej płyty pochodziła większość utworów zagranych na koncercie, na którym pojawiło się mnóstwo osób, bodaj najwięcej w trakcie całego festiwalu. Obserwując reakcje publiczności, występ traktowany był jako misterium. Podobnie jak na innych koncertach Starej Rzeki, ludzie rozsiedli się na podłodze zamykając oczy i oczekując na spłynięcie łaski dźwięków kapłana Ziółka. W odróżnieniu od innych koncerów Starej Rzeki, w których brałem udział wcześniej, muzyka z "Zamknęły się oczy ziemi" okazała się być wykorzystującą większe możliwości syntezatorów, loop stacji i całego elektroniczego inwentarza, mniej zaś bazująca na akustycznej gitarze i wokalu. Po raz pierwszy też odkrylem mroczną stroną magii Starej Rzeki - drony Ziółka naprawdę były przerażające, huraganowe, wyniszczające. Jednak wiecie kiedy drgnęło we mnie najmocniej podczas tego koncertu? Gdy Ziółek odśpiewał "My Only Child", cover Nico z debiutanckiego "Cienia chmury nad ukrytym polem". To był chyba najlepszy moment Starej Rzeki tego wieczoru, w obliczu którego zrozumiałem czym może być brutalizm magiczny



Już jutro relacja z kolejnego dnia Biedopadu. Ostatniego dnia zagrali Wojtek Kucharczyk, John Like, Iron Noir, Czarny Latawiec i...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz