czwartek, 18 października 2012

Podhale Number One


To prawdopodobnie jedna z najlepszych płyt z autentycznym polskim folkiem wydana na winylu. Płyta ta jest realizacją mojego prywatnego typu czystego płyty muzyki ludowej - jest to płyta, która jest konsekwentnie nagrywana przez tych samych artystów podług pewnego scenariusza, w którym mamy do czynienia nie tylko z trójcą wstępu rozwinięcia i zakończenia, ale również wielowątkowością, zwrotami akcji i dygresjami, przymiotami wydawało by się przynależnymi bardziej literaturze niż muzyce. Nic bardziej mylnego - muzyka ludowa to nie tylko ludyczne "oj dana" i przaśne obertasy, ale przede wszystkim ważny element towarzyszący całemu życiu wiejskiej społeczności.

Płyta Podhale 1. to została wydana w 1987 roku przez wydawnictwo Veriton. Została ona opracowana przez Zespół Związku Podhalan z Zakopanego. W serii Podhale ukazały się trzy płyty winylowe, które współcześnie doczekały się reedycji. Co muszę przyznać z nieukrywaną satysfakcją inżynier dźwięku odpowiedzialny za remastering płyty nie pokusił się o daleko idącą ingerencję, powiedziałbym nawet, że kompakt nie odbiega wiele od swojego winylowego odpowiednika. Nie ma to jednak jak winyl, choćby i trzeszczący. 

Bardzo trudno jest odnaleźć na bazarach płyty z serii Podhale. A to z paru przyczyn - po pierwsze niski nakład wydawnictwa, po drugie zaś z powodu jej wartości. W Polsce nie ma przekonania o tym, że polski folk jest czymś wyjątkowym, więc wielu ludzi nie wystawia ich na sprzedaż, mając te płyty za bezwartościowe. Z innej zaś strony mamy spore grono znawców, które nie odsprzeda tej płyty, z uwagi na jej niesamowity urok. Sam kupiłem płytę za 5 złotych; choćby kosztowała złotych trzydzieści, to na pewno bym ją nabył.

Podhale 1. prezentuje folklor góralski w jej autentycznej formie tzn. nie jest to misz-masz śpiewek i nut, ale konsekwentnie poprowadzona fabuła, której główna osią jest wesele góralskie, co możemy odkryć już po okładce, na którym znajduje się kultowe zdjęcie autorstwa Zbigniewa Kamykowskiego. Przedstawia ono błogosławieństwo pary młodej przez rodziców. Wstęp do płyty jest wręcz idealny - słyszymy na niej charakterystyczne alikwotyczne dźwięki tradycyjnego instrumentu jakim jest koza, na której gra Bolesław Trzmiel. Skład kapeli góralskiej jaki znamy obecnie czyli kwartet złożony z trzech skrzypiec i basu, a który był, a w zasadzie ciągle jest popularny na góralskich weselach był hisotrycznie poprzedzony przez dudziarza właśnie, który to instrumentalista jeszcze w XIX wieku był głównym muzykiem obsługującym weselach. Dźwięk kozy w intro płyty jest hołdem dla pradawnej tradycji muzykowania. 

Wesele rozpoczyna się od przygotowań pani młodej, nad którą śpiewają starościny:
Nie płac Hanuś nie płac ani nie narzykoj
Ino pomalućku od mamy odwykoj. 
Po panią młodą przyjeżdża pan młody z pytacami, którzy pełnią bardzo ważną funkcję obrzędową na góralskim weselu, są niejako animatorami całej ceremonii, czuwający nad przebiegiem całego wesela. Przed wyjazdem do kościoła mamy do czynienia z przedmową znamienitego mówcy Jana Jędrola Zagroblina adresowanego do państwa młodych, w którym zawarte są cenne uwagi życiowe. Po przedmowie rodzice błogosławią młodych, po którym to ojcowskim błogosławieństwie młodzi mogą jechać do do kościoła po boskie namaszczenie ich związku.

Nie wszyscy goście jadą do kościoła, część z nich zostaje w domu, gdzie po ślubie odbędzie się wesele. Tradycyjnie do kościoła nie jadą również rodzice, którzy muszą przygotować wszystko na przyjazd gości weselnych. W tym czasie pary tańczą tańce zwane solówkami - młody mężczyzna podbiega do kapeli, wrzuca do basów pieniądz i tańczy z wybraną dziewczyną. Tańczy również ojciec młodej śpiewając wpierw taką oto śpiewkę:
Zogrojciy mi pod noge
Bo jo stary, ni mogem.
Na zdjęciu Stanisław Nędza Chotarski
Po tańcu ojca następuje powrót młodych i gości do domu; w trakcie przyjęcia kolejne pary tańczą solówki; niektóre grupy weselników wbrew melodii (melodie to po góralsku nuty) granej przez muzykę same śpiewają swoje śpiewki góralskie.

Wreszcie na wezwanie pytacy rozpoczyna się kulminacyjny moment wesela czyli cepiec, w trakcie którego następuje faktyczne przejście młodej panny spod opieki rodziców pod skrzydła swojego małżonka. Bardzo charakterystycznym zwyczajem jest przekomarzanie się pytacy i starościn - pytace nie chcą wydać panny młodej starościnom, które mają ocepić młodej, śpiewając jednocześnie w stronę starościn żartobliwe tudzież obraźliwe śpiewki pod nutę polki. Starościny nie pozostają pytacom dłużne, ponieważ mają zawsze przygotowaną w zanadrzu odpowiedź. W końcu przekupieni pytace oddają pannę młodą starościnom, z których rąk musi wykupić młodą pan młody. Wychodzi on do młodej i śpiewa:
Chłopiec jo se chłopiec,
Mom piniośkow skopiec
Jak mnie nie obłapis 
Nie dom ci na cepiyc
Po tej śpiewce młody wykupuje młodą i tańczy z nią solówkę.

Po cepcu  kapela gra polkę i wszystkie chętne pary wychodzą na parkiet.

Oczywiście wesele to nie tylko śpiew taniec, ale również rozmowy biesiadników. Dlatego jednym z ostatnich utworów jest gawęda wykonana przez znakomitego gawędziarza i autora Adama Pacha żartobliwej godki pt. Co nigdy prowdom nie było ani nie bedziy. Płytę kończy kolejny sentymentalny popis skrzypiec solisty Stanisława Nędzy Chotarskiego, który gra starodawne, czyli dziadkowskie nuty.

Słuchając tej płyty można odnieść wrażenie jakoby zostało ono rzeczywiście nagrane na weselu, ponieważ muzykantom zdarzy się tu i ówdzie nie trafić w ton, śpiewakom zdarzają się fałsze, a mówcom - zwyczajne pomyłki. Chaos, który byłby zupełnie niewybaczalny w nagraniach folklorystycznych artystycznie opracowanych jest na Podhalu 1. wielkim atutem, który wzmacnia siłę przekazu.



 Powyżej zastosowanie kozy w muzyce jazzowej

środa, 10 października 2012

Bajki dla dzieci i niektórych dorosłych

 Cóż, ktoś złośliwy mógłby o mnie powiedzieć, że uprawiam kulturalną nekrofilię przekopując zarówno strychy, piwnice jak i targi staroci. Co więcej ten ktoś miałby sporo racji, bo zamiłowanie w starych nośnikach kultury oprócz tego, że trąci myszką, to jeszcze jest bezpieczne, jeśli ktoś, jak ja, mówi o wytworach kultury, które zapewne już kiedyś były przez kogoś tam odkopane i ocenione.

Postanowiłem, że moją perwersję przesunąć jeszcze mocniej, a to wszystko dzięki mojej nowo narodzonej córeczce. Oczywiście, moja córka nie pojawiła się na świecie aby folgować moim dziecinnym upodobaniom, lecz niestety w tym jak i w wielu innych przypadkach, postanowiłem wykorzystać to wspaniałe i doniosłe wydarzenie aby napisać nowego posta.

Dziś zajmę się bajkami dla dzieci, których może w swoich zbiorach nie mam za wiele, ale za to, które pieczołowicie przechowuję, dla siebie i dla potomności. Żona moja, serce moje twierdzi, że głównie dla siebie, ale w tym przypadku jak i w wielu innych wolę w kobiece intuicja nie zawierzać. Spośród posiadanych przeze mnie bajek wybrałem kilka, które z jakichś powodów mi się podobają oraz takie, które są absolutnie nieznośne i badziewne.

Przygody Koziołka-Matołka



1. Przygody Koziołka Matołkaczęści I-IV, 10 zł. Wydane nakładem Muzy wytłoczone w winylu przygody Koziołka o kapuścianym łbie, który powstał we łbie genialnego Kornela Makuszyńskiego to ciekawa propozycja dla wszystkich generacji wielbicieli bajek, bardzo ładnie zrealizowana, nagrana. I przede wszystkim wspaniała historia o tym, że nawet wbrew przeciwnościom losu należy podążać za marzeniami.







Szewczyk Dratewka...



2. Szewczyk Dratewka i inne bajki, 5 złZ uwagi na treść klasyczne już wydawnictwo Pronitu. Na płycie oprócz tytułowego Dratewki znajdziemy takie bajki jak Stoliczku nakryj się, Baśń o ziemnych ludkach, czy ładną rymowankę pt. Dobra to chatka gdzie mieszka matka. Trochę nostalgii dla starszych odbiorców, może frajdy dla młodszych. Być może czarownica z Dratewki, która urwie głowę i gotowe nie jest specjalnie wychowawcza, ale wolę takie bajki, gdzie dobro zwycięża od modnych bajkach o kupie, siuśkach i cipkach.







Jasia dziwne pomysły





3. Jasia dziwne pomysły, znalezione na strychu, 1966 rok. Takie rytmiczne rymowanki muszą niezwykle rozwijać dzieci, a poza tym są przezabawne, przynajmniej dla mnie, zdziecinniałego taty.








Szewc-czarodziej






4. Szewc-czarodziej, znalezione na strychu, 1961 rok. Kolejna rymowanka, w której znajdziemy takie słowa jak masztalerz czy dratwa. Piękne ilustracje, może mało pouczające, ale za to ciekawe.









Na koniec Opowieść o Warsie i Sawie, 1987 rok. Tekst jest w miarę przeciętny, ale za to te ilustracje. Nie wiem co to za narkotyki brał rysownik, ale nigdy bym nie chciał tego spróbować. Ni to kubizm, ni dadaizm, ni to surrealizm, takie niewiadomoco, stylizowane na dziecięce rysunku, choć nie do końca, straszne, okropne, ja się w dzieciństwie tej książki zwyczajnie bałem. 



Opowieść o Warsie i Sawie


Kończę już, pampers się sam nie zmieni. A zresztą i tak noworodki niewiele z Przygód Koziołka Matołka w niemowlęcym wieku rozumieją. Więc puszczę, niech mam pociechę przynajmniej sam.

środa, 3 października 2012

"Kamienie" czyli rock po polsku


Podobno mały Tadzio rozwalił skrzypce na głowie kolegi, który śmiał się z jego tuszy, bo mały Tadzio był grubaskiem. Podobno większy Tadek po usłyszeniu Niebiesko-Czarnych stwierdził, że taką kapelę to i on by założył. Podobno najlepszym albumem jakikolwiek nagrał był Blues z 1971 roku. Co do tego ostatniego podobno mam problem. Z jednej strony mam aksjomat wyznaczony przez Bóg Wie Jak Mądrych Krytyków, którzy Bluesa uznają za najlepszą w dorobku Nalepy a z drugiej moje osobiste widzimisię, które nie zgadza się, tupie nóżką, i krzyczy - Kamienie rządzą i basta!

Kamienie kupiłem za stanowczo za wysoką cenę, bo za 20 zł. Wiem, można było kupić taniej. Mogę usprawiedliwić się jedynie tym, że to było już dawno temu, a wtedy byłem jeszcze niedoświadczonym szperaczem i bowiem szczerze, że ta płyta przypadła mi do gustu bardziej niż posiadany już wówczas Blues.

Już sama okładka zachwyca, jest to bodajże najbardziej udany projekt graficzny i zdjęcie Marka Karewicza. Na lata '70 dosyć odważna okładka, w iście Zachodnim stylu, z Nalepą z gołą klatą. Jeśli chodzi o zawartość krążka, to tradycyjnie za teksty odpowiada Bogdan Loebl a za muzykę sam Nalepa. Skład kapeli zmienił się dosyć mocno w porównaniu z poprzednim albumem sygnowanym przez markę Breakout, czyli Karate ( o Bluesie już nie wspominając).  Za perkusją zasiadł Wojciech Morawski (później u Johna Portera czy w Perfekcie) bas obsługiwał Zdzisław Zawadzki (też grał w Perfekcie) a na gitarze grał zaś Winicjusz Chróst.

Już pierwsza kompozycja z płyty czyli Czy zgadniesz atakuje nas wolnym boogie z ładnym basowym intro i harmonijką Nalepy. Utwór został znakomicie zmasterowany podług kanonów klasycznego stereo, a dźwięk przepełzający się z jednej do drugiej kolumny znakomicie współgra z nieco rozlazłym charakterem utworu. Drugi blues pt. Czułość niosę Tobie rozpoczyna się dosyć nieoczywistym gitarowym pobrzędkiwaniem gitary Nalepy i jego charakterystycznym wokalem (swoją drogą - mistrz Taduesz osiągnął na tej płycie szczyt swoim wokalnych umiejętności), który sugerowałby jakobyśmy mieli do czynienia z balladą miłosną. Owszem tekstowo balladą ten utwór jest jak najbardziej natomiast muzycznie jest to solidny blues z pulsującym basem, prostym jak u Johna Lee Hookera rytmem i agresywna gitarą Chrósta. Następny kawałek to znakomita Spiekota ze świetnym riffem, która dementuje pogłoski jakoby najlepsze riffy dla Breakoutu wykonywał Darek Kozakiewicz (, który w tym samym roku, w którym zostały nagrane Kamienie z grupą Test zainaugurował hard rocka po polsku). Ostatni utwór ze strony A to jeden z największych przebojów Nalepy - Modlitwa. Utwór bardzo mało reprezentatywny dla dorobku Nalepy, ale z pewnością jest to jeden z kamieni milowych polskiego rocka. Utwór jest dla mnie tym czym powinna być każda modlitwa - nieśpiesznym dialogiem pełnym prawdy. Modlitwa jest dowodem na to, że niedoszły support Led Zeppelin był do diabła warty grania przed Pagem i spółką.



Ale, żeby wydobyć nas ze zgoła transcendentalnych wycieczek polskich bluesmanów, strona B rozpoczyna się energicznym Bądź słońcem. Słuchając tego utworu z całą pewnością mogę stwierdzić, że jednym z najbardziej charakterystycznych zwrotów w piosenkach pisanych przez Loebla jest Hej, hej. Następnym kawałkiem jest bezbłędny Pójdę prosto, który z niespotykaną energią, nie zgorzej od jedynego albumu Testu zapowiada nadejście w Polsce wysypu hard-rockowych grup. Po Pójdę prosto mamy inszą balladę o wdzięcznym tytule Koło mego okna, o tym jak te kobiety są złe. Baby, ach te baby. Przedostatnim utworem drugiej strony krążka jest utwór Kamienie i mówcie co chcecie, ale kawałek ma chyba najcięższe intro w historii polskiego rocka w ogóle. Wolny rasowy blues, z niespieszną gitarą, pulsującym basem i niebywałym tekstem o miłości rzecz jasna, i miłości nieszczęśliwej oczywiście. Zawodzący Nalepy i zawodząca wraz z nim unisono gitara dopełnia całości, co tu dużo mówić - zniszczenia o rockowych rozmiarach.

Ostatni utwór to temat na osobny, choć krótki akapit. W zamierzeniu Tobie ta pieśń miała być jeno zapełniaczem, ale jak to z takimi utworami pisanymi na kolanie, i ten niestandardowy, z połamanym, niebluesowym metrum kawałek okazał się być genialnym. Jest to przykład jak z prostych słów paru akordów granych na gitarze bez prądu i z kolegą, który jednak prąd w gitarze ma, można skomponować arcydzieło.