środa, 3 października 2012

"Kamienie" czyli rock po polsku


Podobno mały Tadzio rozwalił skrzypce na głowie kolegi, który śmiał się z jego tuszy, bo mały Tadzio był grubaskiem. Podobno większy Tadek po usłyszeniu Niebiesko-Czarnych stwierdził, że taką kapelę to i on by założył. Podobno najlepszym albumem jakikolwiek nagrał był Blues z 1971 roku. Co do tego ostatniego podobno mam problem. Z jednej strony mam aksjomat wyznaczony przez Bóg Wie Jak Mądrych Krytyków, którzy Bluesa uznają za najlepszą w dorobku Nalepy a z drugiej moje osobiste widzimisię, które nie zgadza się, tupie nóżką, i krzyczy - Kamienie rządzą i basta!

Kamienie kupiłem za stanowczo za wysoką cenę, bo za 20 zł. Wiem, można było kupić taniej. Mogę usprawiedliwić się jedynie tym, że to było już dawno temu, a wtedy byłem jeszcze niedoświadczonym szperaczem i bowiem szczerze, że ta płyta przypadła mi do gustu bardziej niż posiadany już wówczas Blues.

Już sama okładka zachwyca, jest to bodajże najbardziej udany projekt graficzny i zdjęcie Marka Karewicza. Na lata '70 dosyć odważna okładka, w iście Zachodnim stylu, z Nalepą z gołą klatą. Jeśli chodzi o zawartość krążka, to tradycyjnie za teksty odpowiada Bogdan Loebl a za muzykę sam Nalepa. Skład kapeli zmienił się dosyć mocno w porównaniu z poprzednim albumem sygnowanym przez markę Breakout, czyli Karate ( o Bluesie już nie wspominając).  Za perkusją zasiadł Wojciech Morawski (później u Johna Portera czy w Perfekcie) bas obsługiwał Zdzisław Zawadzki (też grał w Perfekcie) a na gitarze grał zaś Winicjusz Chróst.

Już pierwsza kompozycja z płyty czyli Czy zgadniesz atakuje nas wolnym boogie z ładnym basowym intro i harmonijką Nalepy. Utwór został znakomicie zmasterowany podług kanonów klasycznego stereo, a dźwięk przepełzający się z jednej do drugiej kolumny znakomicie współgra z nieco rozlazłym charakterem utworu. Drugi blues pt. Czułość niosę Tobie rozpoczyna się dosyć nieoczywistym gitarowym pobrzędkiwaniem gitary Nalepy i jego charakterystycznym wokalem (swoją drogą - mistrz Taduesz osiągnął na tej płycie szczyt swoim wokalnych umiejętności), który sugerowałby jakobyśmy mieli do czynienia z balladą miłosną. Owszem tekstowo balladą ten utwór jest jak najbardziej natomiast muzycznie jest to solidny blues z pulsującym basem, prostym jak u Johna Lee Hookera rytmem i agresywna gitarą Chrósta. Następny kawałek to znakomita Spiekota ze świetnym riffem, która dementuje pogłoski jakoby najlepsze riffy dla Breakoutu wykonywał Darek Kozakiewicz (, który w tym samym roku, w którym zostały nagrane Kamienie z grupą Test zainaugurował hard rocka po polsku). Ostatni utwór ze strony A to jeden z największych przebojów Nalepy - Modlitwa. Utwór bardzo mało reprezentatywny dla dorobku Nalepy, ale z pewnością jest to jeden z kamieni milowych polskiego rocka. Utwór jest dla mnie tym czym powinna być każda modlitwa - nieśpiesznym dialogiem pełnym prawdy. Modlitwa jest dowodem na to, że niedoszły support Led Zeppelin był do diabła warty grania przed Pagem i spółką.



Ale, żeby wydobyć nas ze zgoła transcendentalnych wycieczek polskich bluesmanów, strona B rozpoczyna się energicznym Bądź słońcem. Słuchając tego utworu z całą pewnością mogę stwierdzić, że jednym z najbardziej charakterystycznych zwrotów w piosenkach pisanych przez Loebla jest Hej, hej. Następnym kawałkiem jest bezbłędny Pójdę prosto, który z niespotykaną energią, nie zgorzej od jedynego albumu Testu zapowiada nadejście w Polsce wysypu hard-rockowych grup. Po Pójdę prosto mamy inszą balladę o wdzięcznym tytule Koło mego okna, o tym jak te kobiety są złe. Baby, ach te baby. Przedostatnim utworem drugiej strony krążka jest utwór Kamienie i mówcie co chcecie, ale kawałek ma chyba najcięższe intro w historii polskiego rocka w ogóle. Wolny rasowy blues, z niespieszną gitarą, pulsującym basem i niebywałym tekstem o miłości rzecz jasna, i miłości nieszczęśliwej oczywiście. Zawodzący Nalepy i zawodząca wraz z nim unisono gitara dopełnia całości, co tu dużo mówić - zniszczenia o rockowych rozmiarach.

Ostatni utwór to temat na osobny, choć krótki akapit. W zamierzeniu Tobie ta pieśń miała być jeno zapełniaczem, ale jak to z takimi utworami pisanymi na kolanie, i ten niestandardowy, z połamanym, niebluesowym metrum kawałek okazał się być genialnym. Jest to przykład jak z prostych słów paru akordów granych na gitarze bez prądu i z kolegą, który jednak prąd w gitarze ma, można skomponować arcydzieło.



  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz