środa, 20 lipca 2016

Odraza - Esperalem tkane


Odraza, "Esperalem tkane", źródło arachnophobia.pl

Moim pierwszym i nieodmiennie pozostającym w aktualności skojarzeniem związanym z jedynym długograjem Odrazy jest debiut Inkwizycji. "Na własne podobieństwo" oprócz liryk, które z jednej strony piętnowały zorganizowaną religię i ich wyznawców oraz była jedną z pierwszych straight-edgowych polskich płyt w ogóle (przypomnijmy, że poprzednie wcielenie Inkwizycji - Ustawa o Młodzieży była przypuszczalnie pierwszą polską kapelą sxe) z drugiej zaś ukazywały podwórkowe patologie w bardzo dosłowny sposób . Ex Pert jako tekściarz wychodzi poza prostackie "fuck the system" na rzecz naturalistycznego komentarza. A jak wiadomo nie ma większego zaangażowania, nawet bezstronnego obserwatora i badacza, niż wybranie sobie tematu rozważań. Być może nieco inaczej jest na "Esperalem tkane", która to płyta jest próbą stworzenia blackmetalowego musicalu gdzie dramaturgii liryków podporządkowana jest warstwa muzyczna. I jestem tu absolutnie, kurwa,  poważny.

Nie twierdzę, że Odraza jest najlepszą płytą jaką słyszałem w 2014 roku. Ba, wiele momentów "Esperalem tkane" przede wszystkim nieszczególnie ciekawych zapożyczeń (swing w "Goryczy" czy blues w "Progu" - czyżby tytuł wzięty od Tadeusza Nalepy?) cały czas powoduje we mnie ciągle nieoswajalny cringe. Daleki jednak jestem od ortodoksji, bo cieszę się, że są jeszcze hordy poszukujące gdzieś w okolicach Ved Buens Ende. Przede wszystkim zaś jest to metal skrojony na naprzemienne smaganie melancholią i grozą, przy czym jedno zmiękcza umysły, a drugie umiejętnie je kruszy. Niewiele tu doświadczymy darcia ryja o Lucyperze albo przedchrześcijańskich wojach, a groza dotyczy patologii, która nawet nie tyle zdaje się być faktem społecznym, co wręcz spersonifikowanym żywiołem immanentnie zrośniętym z tkanką życia i to życie żrącym. Metal o Szatanie był już śmieszny w czasach gdy Master's Hammer wydawał "Ritual", a absurdalność archetypicznego black metalowego anturażu czescy klasycy zdają się potwierdzać przy okazji promocji tegorocznej płyty "Formulae".

Odraza z "Esperalem tkane" wpisuje się w znane popkulturze przekonanie eksploatowane do porzygu w bajkach o Scooby Doo i dojrzałym Stephenie Kingu, czy w rozważaniach o banalności zła Hanny Arendt albo nagradzanej "Innej duszy" Orbitowskiego, że największa złowieszczość kryje się nie w tam gdzie "piekło, labirynty, diabły", ale jest dostępne w zasięgu ręki, tuż obok w melinie na Starym Podgórzu, gdzie sprzedaje się wódkę pod figurką matki boskiej, gdzie chłopcy zostają złodziejami, a dziewczynki kurwami. Nie chciałbym wychodzić z afrontem wobec recenzentów, którzy do tej pory zmagali się z Odrazą, ale większość tekstów, które do tej pory powstały o "Esperalem tkane" starało się konstytuować ten projekt jako trzymający się blisko metalowej ortodoksji, jakby w przestrachu, że Odraza może okazać się być tylko sezonowym, hipsterskim gównem. W recenzjach tych usprawiedliwiano rzekomą progresywizm kompozycji, czego ja nie odczułem jakoś szczególnie, tym bardziej, że te długie kompozycje mają w miarę przejrzysty charakter ronda lub suity. Nie sposób nie wspomnieć z jaką plastyczną swobodą, przy jednoczesnym dokurwie potraktowano riff w "Tam, gdzie nas nie spotkamy". Główny temat, w iście eksperymentalnym stylu przetwarzany jest przez duet Stawrogin-Priest, którzy próbują wydobyć jak najwięcej afektów z dosyć ograniczonej melodii. Mówiąc we wstępie o musicalowym zacięciu "Esperalem tkane" miałem na myśli tytułowy utwór, w którym słowa koherentne są z muzyką, tworząc parasłuchowiskową formę. Jednocześnie nie jest to płyta mająca usprawiedliwiać swoją black metalową proweniencję i mam wrażenie, że swoboda twórcza, choć momentami męcząca (pompa z całej płyty schodzi mniej więcej po "Cichej 8") jest najważniejszą rzeczą, której się tu można wysłuchać.

Przy całym ciężarze skojarzeń, wpływów, za których ambicje bycia naprawdę dobrymi i plugawymi należy się nagroda w osobnej kategorii "teksty" - "Wielki Mizogin" to wkurw dorównujący swobodzie w bluzgach sławetnym wersom Smarki Smarkiego o "pieroleniu gówna z chuja, kurwa". I choć na samym początku wyraziłem przekonanie, że debiut Odrazy przypomina debiut Inkwizycji, to jednak Odraza nie posiada w sobie ni krzty dydaktyzmu klasyka polskiego hardcore'u, lecz topi się w dekadentyzmie i upadku, traktując brutalną i bezwzględną muzykę, gdzie zmiany tempa i melodii odbywają się w sposób prymitywny, pozbawiony zgrabnych mostków, jako rzecz pogłębiającą gorycz istnienia. Dla takich płyt warto przedłużać sobie dalej ziemskie katusze ciągłego życia, mimo paru wpadek i aranżacyjnych niedorzeczności.

Odraza
"Esperalem tkane"
Arachnophobia Records
ARA004
9 listopada 2014



CZYTAJ TAKŻE RECENZJE:
ENTROPIA, "Ufonaut"
POGAVRANJEN - "Jedva Čekam Da Nikad Ne Umrem"

poniedziałek, 18 lipca 2016

NISZA NAD NISZE - wywiad z Joanną Szumacher

fot. Iza Robakowska

Współprowadzona przez Joannę Szumacher wytwórnia -Super- jest jednym z najciekawszych polskich microlabeli. Być może dlatego, że dotychczasowe wydawnictwa muzyczne -Super- dotyczą dźwiękowej materii bardzo delikatnej i efemerycznej - nagrania snów, domowych improwizacji przetykanych kuchennymi field recordingami to jedno. Inną twarzą -Super- jest nieodłączny konceptualizm nagrań - to wtedy, gdy słucha się materiału, którego partyturą są plany architektoniczne lub fragmenty dźwiękowo-ruchowych performensów. -Super- wydaje swoje nagrania w niskich kasetowych nakładach, a ich oprawa graficzna - monochromatyczna, naiwna, zatopiona częściej w bieli, niż w czerni sprawia, że nagrania te, nawet na fizycznym nośniku, zdają się być ulotne. Joanna poza prowadzeniem arcyciekawego wydawnictwa zajmuje się również organizacją koncertów (cykl "Byle do wiosny"), a także sama tworzy muzykę (BETON, Smutne Kobiety). W roku Joanna Szumacher wraz z Pawłem Cieślakiem  (19 wiosen, 11) zadebiutowała albumem-słuchowiskiem "Kopyta zła".

 

KULTURA STAROCI: Według mnie -Super- jest wytwórnią, która za swoją domenę bierze obrzeża muzycznych rubieży, nisze, które do tej pory nie znajdywały niszy. Mogłabyś napisać jaka myśl, stoi za -Super-?
JOANNA SZUMACHER: Myślą przewodnią było to, że chcieliśmy razem z Mikołajem Tkaczem wydawać muzykę, której nikt nie chce i nie chciał wydawać. Siłą rzeczy na początku zaczęliśmy wydawać muzykę artystów sztuk wizualnych i ich eksperymenty dźwiękowe, bo jesteśmy związani z tym środowiskiem. Oczywiście wydawanie tylko artystów, czy też zawężanie labelu tylko do tej grupy nas nie interesuje, bo zamykanie się na jakąkolwiek muzykę, czy działania jest bez sensu. Ale masz rację, interesuje nas nisza nad nisze. Mamy wielu znajomych, którzy tworzą różne dźwięki, bardziej lub mniej skomplikowane lub tworzą jakieś sytuacje dźwiękowe, które w moim mniemaniu warto zatrzymać. Niekoniecznie jest to muzyka, ale jak np. w przypadku Gosi Goliszewskiej słowa, które wypowiadała przez sen. Jesteśmy bardzo zadowoleni z tej kasety. Jeśli chodzi o genezę powstania -Super-, to było mniej więcej tak, że szliśmy z Mikołajem Piotrkowską w Łodzi i zastanawialiśmy się, czemu wydaje się tak mało takiej muzyki. Stwierdziliśmy, że skoro nikt nie chce jej wydawać, to my będziemy to robić. I jak powiedzieliśmy, tak zrobiliśmy. Oczywiście trochę to trwało, zanim wydaliśmy pierwszą kasetę, bo na przykład musieliśmy znaleźć miejsce, skąd je kupimy, zastanowić się nad kosztami, wydrukować okładki i tak dalej. Bardzo fajne było to, że mieliśmy wspólny cel, i że nasze pomysły się pokrywały.
Większość nagrań wydawanych przez Super to sztuka mocno osadzona w jakimś koncepcie, mam tu na myśli fragmenty performensów Anny Szwajgier i Zorki Wollny czy Ansicht von Osten. Dlaczego i czy uważasz za sensowne wydawanie nagrań, które stanowią w istocie część całego aktu twórczego, a ich dźwiękowa reprezentacja pomija niedźwiękową i niemuzyczną resztę?
Jeśli chodzi o Ansicht von Osten, to Piotr Tkacz i Hubert Wińczyk grają do planów architektonicznych. My te plany dołączamy do kasety, więc wydaje mi się, że w tym przypadku można powiedzieć , że odbiorcom dostarczamy całość, czyli ich dźwięki i to, co jest inspiracją dla tych dźwięków, czyli plany architektoniczne. Rzeczywiście, jeśli chodzi o Zorkę i Annę, to ich muzyka zazębia się z ruchem. Co do "The Greatest Hits" my z Mikołajem zresztą same Zorka i Anna zdecydowaliśmy się na wydanie kasety audio, a nie kasety VHS - uważamy, że ta muzyka sama się broni. Oczywiście w tym przypadku działania performatywne są kluczowe i bardzo istotne, ale przecież połową tych performance stanowią dźwięki. To są też kompozycje muzyczne, które są rozpisane, mające partytury, a w tym przypadku partytury graficzne. Moim zdaniem tutaj mogą swobodnie funkcjonować bez obrazu, zresztą istnieją teraz na kasecie. Można tego słuchać bez oglądania strony wizualnej performansu i można sobie wyobrazić, słuchając tych kompozycji, czy wywnioskować na podstawie pojawiających się różnych przypisanych konkretnym działaniom dźwiękom, jak taki performance wygląda. To też ciekawa sytuacja dla odbiorcy, że może popracować ze swoją wyobraźnią.
Z jednej strony wydajecie materiały świadomych kompozytorów/kompozytorek, z drugiej zaś muzycznych/dźwiękowych intuicjonistów. Jest jakaś różnica między współpracą z jednymi lub drugimi? Czy w ogóle uznajesz takie podziały?
 
Różnic nie ma, wszyscy są bardzo mili. Ja nie uznaję podziałów, chociaż wiem, że są, ale zapewne dość naiwnie chciałabym, żeby ich nie było. Bo ludzie zamykają się wtedy na siebie i muzykę. Naprawdę nie jest racjonalne ograbiać się z części rzeczywistości. Czy ktoś gra na syntezatorze, laptopie czy trąbce - jest mi to obojętne. Grasz tylko na abletonie? Dla mnie super. Tylko na klarnecie? Super. Czy naprawę po Cage'u jest warto się nad tym zastanawiać i tworzyć podziały? Mnie interesuje jedynie wynikowość działań. To, co ktoś jest w stanie zrobić z urządzeniem czy instrumentem, które ma dostępne.
W odniesieniu do Super intryguje mnie jeszcze jedna rzecz, o której jako tako podczas słuchania staram zbytnio nie rozmyślać. Myślę tu o oprawie graficznej waszych kaset. Czy waszym założeniem (tj. twoim i Mikołaja), jako osób wywodzących się z ASP było stworzenie wytwórni, która wydaje kasety spójne pod względem estetyki graficznej/projektowej?
Od początku powstania -Super- zakładaliśmy spójną estetykę naszych kaset. Umówiliśmy się z Mikołajem, że wszystko będzie w skali szarości. Plusem tego rozwiązania są czasami tańsze druki, ale nie to było decydujące. Chcieliśmy, żeby -Super- się wyróżniało i żeby każdy wiedział, że to są właśnie nasze kasety.
Od powstania Super, aż do dzisiaj wydaliście 5 wydawnictw. Czy to przypadek, że parytet płci w katalogu -Super- jest zachowany na bardzo przyzwoitym poziomie?
Z jednej strony to przypadek, a z drugiej bardzo mi na tym zależy, tym bardziej, że jest przecież wiele artystek, które tworzą muzykę - Kasia Justka, Olga Szymula, Martyna Poznańska, Aleksandra Grünholz. Muzykę zaczęła też robić Iza Smelczyńska z Glissando. Fanstastyczną DJ jest DJ Morgiana i na ostatnim Przeglądzie Sztuki SURVIVAL zaprezentowała się super. Jest wiele innych kobiet i dziewcząt. Ponadto muzyka elektroniczna ma przecież silną kobiecą tradycję: Delia Derbyshire, Daphne Oram, Suzanne Ciani, Bebe Barron. Tak uważam, że to ważne żeby wydawać kobiety. Jestem feministką.
Może przejdźmy teraz do twojej twórczości muzycznej. Przyznam, że znając twoje wcześniejsze nagrania (czy to jako w duecie Beton, Smutne Kobiety czy też z różnych nagrań rozproszonych na soundcloudzie) zdziwiłem się, gdy usłyszałem twój albumowy debiut jakim są "Kopyta zła". Innymi słowy wychodzisz z nojzowego eksperymentu na rzecz cokolwiek eksperymentalnego, ale jednak pełnego przepychu wodewilu. Ba! utwory promujące "Kopyta..." to konkretne sztosy na wiksę. Byłbym wdzięczny gdybyś opowiedziała nieco o genezie powstania tej płyty i odniosła się do moich spostrzeżeń.
Chodzi o to, że ja te wszystkie rzeczy traktuję jak projekty. W takim sensie, że wychodzę od pewnego założenia i potem to realizuję sama albo z innymi. Ale najpierw zazwyczaj jest koncept - nie zawsze oczywiście mój, bo są wspólne projekty, w których uczestniczę. W jakimś pomyśle sama lub z innymi określam założenia i ramy tego, co ma być. Jaki ma być rodzaj muzyki, jak to wszystko ma wyglądać. Jaki ma mieć kolor. Dla mnie to zabawa, pewna konwencja, żonglerka formą. Z "Kopytami zła" też tak było. Na początku miałam gotowy plan i projekt. Oczywiście, w toku pracy, jak już się coś robi, plany ulegają przekształceniu, dochodzą nowe elementy, coś się zmienia, ale zawsze na początku jest pewien plan. Przyglądam różnym zjawiskom, biorę je i przekształcam. Można powiedzieć też, że pasuje mi być poza stylem. To też jest jakaś nisza.



Trudno było znaleźć wydawcę tak osobliwego materiału, opartego na dosyć patetycznej historii, która choć w waszej interpretacji jest pełna energii i sił witalnych to bynajmniej nie kończy się happy endem?
Pierwszy label, do którego się zgłosiliśmy, nie chciał wydać "Kopyt". Pewnie ze względu na tę skomplikowaną i dość niejednoznaczną formę, ale przy drugim, czyli Requiem skończyło się, jak wszystkim wiadomo, bardzo dobrze.

W creditsach “Kopyt…”widnieje, że ty odpowiadasz za libretto oraz muzykę, a Paweł za samą muzykę. Czy prezentując Pawłowi pomysł na "Kopyta zła" miałaś także pomysły w jakiej muzycznej/dźwiękowej formie zawrzeć tę bajkę?
Przede wszystkim nie chciałam, żeby to było smutne, bo ja mam jakąś naturalną skłonność do robienia ze wszystkiego takiego ciężaru, że samą mnie potem to aż zawstydza. Wszystko robi się szare i czarne, jak tylko tego dotykam. Więc chciałam uciec od tego. Przyniosłam Pawłowi parę kawałków, które mi się podobały, ale koniec końców to, co zrobił Paweł, na pewno nie było tym, co mu przyniosłam na początku. W moim wyobrażeniu miało być więcej szumu i nojzu. Przyniosłam swoje syntezatory i coś tam pograłam nawet i ślady tego minimalne można znaleźć na Kopytach, ale Paweł chciał coś bardziej barwnego i miał rację. Tekst na płycie przecież nie jest jakiś strasznie poważny. No i po prostu ja Pawłowi zaufałam, a on zaufał mi. 



To, że pojawiły się piosenki, to był przypadek. Nie było ich w pierwotnej wersji tekstu. Nawet już sama nie pamiętam, jak to się stało, że się pojawiła ta pierwsza. Na pewno jednak miała być czymś w rodzaju przełamania w tekście. "Pierwsza pieśń konia" ma też dość zabawną formę i lekki tekst. Jest tu duet. Pan robi rapsy, a Pani śpiewa. To standard. To rozwiązanie pojawiło się również ot tak, no... może troszkę wynika z tekstu i z mojego i Pawła poczucia humoru. Tę piosenkę trzasnęliśmy w godzinę. Następne pojawiły się w konsekwencji tego, że powstała pierwsza. Ta druga musiała być już oczywiście bardzo smutna. Jest moją ulubioną na tej płycie ze względu na tekst. W założeniu każda piosenka miała być zupełnie inna. W każdym razie czerpaliśmy z popkultury garściami przy robieniu tego słuchowiska. Paweł zrobił świetną robotę dźwiękową. Jest niesamowicie zdolny i elastyczny. Kluczem w naszej współpracy było też to, że nam podoba się wszystko. Zresztą współpraca z nim otworzyła mi też oczy na to, czym tak naprawdę jest eksperyment muzyczny. To było bardzo cenne spotkanie. Można powiedzieć, że wyluzowałam względem tego, co sama jestem w stanie zrobić, jeśli chodzi o muzykę.
 

Słuchając tej płyty mam wrażenie, że oprócz słyszalnego ogromu pracy i zawarcia tylu muzycznych i dźwiękowych tropów w tej płycie, to całość procesu twórczego polegała na prześciganiu się w urzeczywistnianiu ogromu pomysłów naraz. Wydaje mi się też, że powstał w ten sposób materiał na tyle osobliwy, że więcej jest tu zgody i synergii niż kompromisów wynikających z rozbieżności wizji Twojej i Pawła.
To zasługa Pawła, że "Kopyta zła" są takie, a nie inne. Nie było między nami konfliktów. Każdy wykonywał swoją pracę jak najlepiej. Przychodziłam do jego studia, nagrywaliśmy, potem omawialiśmy krótko i tak tydzień po tygodniu. Pracowało nam się lekko, gładko i przyjemnie. Obydwoje jesteśmy małomówni, więc dużo też ze sobą nie rozmawialiśmy. Naprawdę, każdy mniej więcej wiedział, co ma robić. To chyba naprawdę kwestia zaufania.
Mogłabyś mi zdradzić jakie są twoje kolejne plany jako wydawczyni/artystki dźwiękowej? Czy w ogóle w tym zakresie stawiasz sobie długofalowe cele? Kiedy i czy doczekamy się nagraniowych debiutów Smutnych Kobiet i Betonu?
Jeśli chodzi o mnie samą, to mam kilka planów. Muszę pokończyć rozgrzebane sprawy, nagrać moją własną kasetę. Można powiedzieć żartobliwie, że szukam swojego miejsca dosłownie i w przenośni. Jeśli chodzi o -Super-, to będą dwa nowe wydawnictwa. Mam nadzieję, że już całkiem niedługo. Jeśli chodzi o Beton, to ja i Mikołaj mamy teraz Korgi Monotriby, więc zespół będzie nieco weselszy. No i ustaliliśmy, że na jesieni postaramy się coś wydać. A ze Smutnymi Kobietami to sprawa bardziej skomplikowana. Działamy od przypadku do przypadku, więc chociaż bardzo chcemy wydać płytę, to może być tak, że nigdy się to nie uda. Już nawet miałyśmy to zrobić, ale zawsze coś nas powstrzymuje. To zresztą taki zespół dość efemeryczny i skomplikowany w wyrazie, bliski idei kobiecego zespołu The Shaggs. Czasami w takich przypadkach może nie warto nawet nagrywać dźwięków, bo nie tylko one się liczą. Smutne Kobiety robią różne rzeczy, nawet ostatnio zrobiłyśmy film. 
I to nie dźwiękowy.
Na zakończenie mam do ciebie prośbę o zaprezentowanie trzech albumów/utworów/piosenek, których chętnie słuchasz/które na ciebie mocno wpłynęły/którymi chciałabyś się podzielić.
Chyba nie ma takiej płyty, która jakoś szczególnie na mnie wpłynęła. Ogólnie podobają mi się różne estetyki. Stąd też się tak ślizgam po wszystkim. Nie stawiam sobie granic muzycznych. Lubię bardzo dużo i ciekawi mnie, w którą stronę to wszystko pójdzie. Czekam zawsze na to, co się zdarzy. Cieszy mnie gdy pojawia się coś nowego. 

Ostatnia piosenka, która mi sie bardzo podobała, to piosenka PRAYERS, "From Dog To God". Ma trzy lata, ale dopiero niedawno ją odkryłam.





BONES - "Heartagram adios" z tekstem "Bitch, you can neva make noise". Zabawne.





EASTER - "Rabbit"
to też jest bardzo fajne. Podoba mi się wschodni akcent w jego angielskim.





Za każdym razem wracam też do smutnego chłopca z pięknym głosem SPOOKY'IEGO BLACKA i jego płyty "Black Silk", 





A no i jakiś czas temu byłam na koncercie THE KURWS. Podobała mi się bardzo perkusja w tym zespole. Wyszło trochę więcej niż trzy albumy/utwory/piosenki, ale to chyba ok?




Tak, bardzo ok.


OBCZAJ TAKŻE RECENZJE:

Joanna Szumacher i Paweł Cieślak, "KOPYTA ZŁA"
Sebastian Buczek i Tomasz Kowalski, "♫"
Zorka Wollny i Anna Szwajgier, THE GREATEST HITS"

sobota, 2 lipca 2016

Gravitsapa - DEMO-2

Gravitsapa - DEMO-2, źródło: materiały prasowe.


Być może jest to tekst kompensacyjny, bo podjąłem wiele wysiłków słuchając tej płyty. Być może jest to próba zmierzenia się ze słabością płyty, choć w tym przypadku każde kolejne słowo będzie podkreślało także i moją słabość jako recenzenta. I w końcu być może każde kolejne zdanie powinienem rozpoczynać od zwrotu "być może". Lecz oto koniec mazgajenia się, bo skoro napisałem aż tyle co powyżej, oznacza, że stanąłem przed nie lada problemem - a to być może oznacza, że warto się spuszczać dalej.

Gravitsapa to pochodzący z Lwowa ukraiński zespół grający przede wszystkim z przyzwyczajeniami. Gdy usłyszałem pierwsze sekundy otwierającego "DEMO-2" Tonika pomyślałem jakobym słyszał jedną z przesławnych solówek Cliffa Burtona, by następnie otrzymać jedną z najbardziej irytujących płyt jakie mi przyszło wysłuchiwać tego roku. Irytujących rzekłem? Nie, przesłyszeliście się - miało być intrygujących.

Jeśli mamy tu do czynienia z cudem narodzin, to są to narodziny pierdolonego ksenomorfa. Zespół, który sam się określa jako zespół math rockowy jest w istocie matematyczny, o ile przypomnimy sobie, że aleatoryzm także czerpie z metod matematycznych. Choć słychać tu momentami Slint, to "DEMO-2" brzmi jakby zespół z Louisville kolaborował z Jandkiem, toną azbestu i dadaizmem . Ale nie farbowanym dadaizmem, ale tym branym na serio, kurwa tak serio, że między kolejnymi uderzeniami w bęben nie słyszy się czasem nic, a między zmiażdżonym przesterem sygnałem nie ma dodatkowych sprzężeń. Niektóre z kłujących partii gitary mają w sobie coś z sesji dźwiękowego ASMR, są napastliwe i pojedyncze - przy tym Nac Hurt Report czy Shellac brzmią jak mistrzowie aranżacyjnego przepychu i, aby było przewrotnie, w eksploatowaniu przestrzeni ciszy niemal dorównują "Freedom" Neila Younga.

Napisałbym coś o dekonstrukcji muzycznych przyzwyczajeń, ale wystarczy posłuchać partii instrumentalnych puszczonych od tyłu - jak perkusji na reversie w "Millipedes Reservation" do której partie gitar dograne zostały już normalnie - mimo, że "DEMO-2" to caveman rock pełną gębą momentami brzmi bardziej syntetycznie niż "Electric Cafe" Kraftwerku. Choć większość płyty Ukraińców brzmi jak mamrotanie w delirze, to potrafią też w stylu Ministry industrialnie dogęścić atmosferę, choćby za pomocą "Laughter As Defence Reaction". Po apatyczno-naiwnym wydobywaniu z gitar rzęchów zaskakuje konkretnie "10div3=8", który przynajmniej trochę przypomina coś z przedrostkiem "math", idąc stronę udżezowionego 30 kilo słońca.

Nazywając tę płytę "DEMO-2" Gravitsapa chciała podkreślić intencjonalne wybrakowanie muzycznego materiału - bijącego w twarz ostentacyjnym przedstawieniem dźwiękowej surowizny. Część tych dźwięków to nawet nie prefabrykaty, nie zaczyn i nie zacier, to jakby cząstki elementarne, rozrzucone w twórczym bałaganie po pokoju różnokolorowe klocki, a każdy z tych klocków pochodzi z innego zestawu, więc se chuja ułożysz, pójdziesz spać, będziesz myślał o "DEMO-2", będziesz jadł będziesz się zastanawiał czym "DEMO-2" jest. Bo nie jest żartem, to nie są Stańczykowskie podrygi, ani też patetyczne nawoływanie kapłana, to rozpierdol rozpierdolu, wydelikacone brudy, postawione na podstawce w galerii sztuk wszelakich, niezwyczajność i cudaczność, irytacja (czyżbym znowu powiedział coś i irytacji?), sztuczne oddychanie, serce zaraz stanie.

Gravitsapa
"DEMO-2"
wydawnictwo własne
14 maja 2016 
 Bandcamp Gravitsapy
FB Gravitsapy