źródło: 30kiloslonca.bandcamp.com |
Co
będziemy grać było od początku jasne. Noise, noise, noise. Ale
jak to w praktyce bywa naturalna skłonność do pisania przebojów
nieco złagodziła wstępne założenia - tak o powstałej na
przełomie lutego i marca 2015 roku grupie 30 kilo słońca mówi
jeden z członków grupy oraz jeden z założycieli wydawnictwa Plaża
Zachodnia, Maciek Jaciuk. Jeśli ktoś wypowiada przekleństwo
"noise" trzykrotnie, ten powinien wiedzieć, że może
wywołać z lasu Kulturę Staroci.
Wydawnictwo Plaża Zachodnia powstała najpierw jako środowisko twórcze skupiające osoby mieszkające w Kołobrzegu. Są pośród nich artyści Robert Demidziuk, Marek Sadowski, Marek Kasprzak oraz cytowany Maciek Jaciuk. To oni stanowią także rdzeń całej inicjatywy tworząc takie projekty jak mothertape, North Noise, Sqrt Sigil oraz 30 kilo słońca. Zazwyczaj z dużym dystansem spoglądam w stronę wydawnictw, które skupiają się głównie na jakimś obszarze, którego odrębność ukształtowana jest przez poczucie odrębności od otoczenia, uwarunkowania społecznych czy nawet przez podział administracyjny (tutaj piję w stronę Nasiono Records, które wydając prawie wyłącznie artystów z Trójmiasta i tak rzadko wydaje tych najlepszych, jak choćby Adama Witkowskiego) , jednak po pierwszych trzech płytach, które dostępne są w digatalu na bandcampie Plaży są co najmniej intrygujące. W tym tekście chciałbym się zająć przede wszystkim ensemblem tworzonym przez trzech (oprócz Kasprzaka, który jednak jest autorem okładki) ojców założycieli Plaży.
Zacznę
od rzeczy dosyć wtórnej wobec samej muzyki, a jest to moje ogólne
wyobrażenie dotyczące tego w jaki sposób swoją muzykę wyjaśniają
copywriterzy labelu. Grind
free jazzowe trzęsienie ziemi, postrockowa melancholia i ambientowe
przestrzenie - to
opis, który znajdziemy na bandcampie
grupy. W momencie gdy przeczytałem pierwszą część opisu to
ciśnienie nieznacznie mi podskoczyło - bo czy nie mieliśmy wielu
znakomitych grind-free
jazzowych trzęsień ziemi?
No właśnie nie było ich w moim mniema
niu wiele, a te
które się pojawiły wybijały się na znakomitość, by nie
wspomnieć eksperymentów Johna Zorna z członkami Napalm Death jako
Painkiller czy kolaboracji z Yamatsuką Eyem, świetnych płyt
Merzbowa
i Balazsa Pandiego lub też fińskiego Killer
McHann. Oblałem się jednak zimnym potem, przeczytawszy o
postrockowej
melancholii i ambientowych przestrzeniach,
bo znając masę gównianego postrocka i zapoznawszy się z wielką
ilością zupełnie niepotrzebnych ambientowych przestrzeni
pomyślałem, że żaden album nie jest w stanie udźwignąć aż tak
wiele. Okazało się, że niebywała werbalna buńczuczność to nie
czcze przechwałki, a każdy z elementów, o których tu była mowa
od noise'u po piosenki, od agresji po melancholię, od grindu po
ambient znalazł tu swoje miejsce.
Naprawdę
z każdym kolejnym słowem jest mi trudniej powściągać swój
entuzjazm z jakim witam wydawniczy debiut 30 kilo słońca, ale jest
to kurewsko dobra płyta, która w bardzo dobry sposób waży każdy
z elementów składowych, a to wszystko w niespełna 40 minut. Byłem
kupiony przez album zasłyszawszy "laboratorium", który
nosi w sobie piętno bardziej ognistych momentów z "(Without
Noticing)" Fire!, tylko z nabiciem perkusyjnym wyuczonym od
Tonego Williamsa albo Edwarda Vesali, gdy ten grał jazz. Perkusyjne
umiejętności Marka Sadowskiego to zresztą jedna z rzeczy, która
sprawia, że ta płyta jest tak znakomita - nieczęsto słyszy się,
żeby perkusja ryczała tak jak ma to miejsce w intro otwierającego
płytę "oko-nie śpij", który finalnie okazuje się być
piosenką, w której lawina skalna perkusji zmienia się w bardzo
precyzyjne nabicie, która budzi mocne skojarzenia z solową płytą
Wojtka
Sobury, a także z perkusyjnymi dokonaniami późnej Ewy Braun.
Gitary zazwyczaj traktowane są jako generatory shoegaze'wych plam, a
synthy, produkują gęstą, psychodeliczną atmosferę. Gdzie zatem
leży ambient na tej płycie? Przecież nie jest on ukryty w Ninja
Tunowych i downtempowych(tak, tak!) kompozycjach, które brzmią jak
zagubione tracki z "Moon Safari" AIR lub też dowolnej
płyty Telepopmusik, w utworach takich jak "zmiana organizacji
czasu", "czy wtórny ruch prądów". Na pewno masę
cudownego ambientu znajdziemy za to w "Ylem", który budzi
skojarzenia z Kilimanjaro Darkjazz Ensemble. Niemałym zaskoczeniem
po tak wyciszającym utworze pozostaje "medium", w którym
mistyka tribalowego śpiewu tuwińskiego konfrontowana jest z
rozpierdolem, tak jakby Deep Forest spotkało się z oktetem Petera
Brotzmanna. Klamrą dla całej płyty jest zupełnie nie odstająca
od reszty "zmiana organizacji ruchu", która jest mocnym
dowodem post-punkowych i post-rockowych korzeni członków grupy.
Jest
kilka rzeczy, o których 30 kilo słońca nie pisało w swoim bio.
Jedną z nich jest mocno psychodeliczny charakter muzyki, który
poprzez bardzo świadome użycie noise'u nie staje się harshową
kanonadą, kontynuuje zaś wydawałoby się martwą tradycję
zapoczątkowaną w Polsce chociażby przez Falarek Band. Płyta jest
diablo zapamiętywalna, a piosenki wyłaniające się z kanonady
hałasu filozofią zbliżone są do tego co robi Nac/Hut
Report, choć zupełnie innymi środkami. Specyficzny groove,
pięknie prowadzony przez miłosny uścisk perkusji i basu przypomina
"Flower
Eat Animals" Galusa.
Tak
naprawdę płyta ta sprawiła mi nie tylko masę radości w
poszukiwaniu potencjalnych lub wyobrażonych przeze mnie inspiracji,
ale po prostu zachwyciła mnie. Ton tej recenzji jest bardzo
osobisty, być może dlatego, że 30 kilo słońca ruszyło moją
wrażliwość odbiorcy muzyki, szarpiąc jej rozmaite, także te
oddalone od siebie, struny. Szczerze - dawno nie cieszyłem się ze
odkrywania muzyki tak bardzo jak w przypadku tego krążka. To bardzo
ważny i bardzo dobry debiut.
30 kilo słońca
self-tilted
Plaża
Zachodnia
25
września 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz