poniedziałek, 8 lutego 2016

30 kilo słońca



źródło: 30kiloslonca.bandcamp.com
 


Co będziemy grać było od początku jasne. Noise, noise, noise. Ale jak to w praktyce bywa naturalna skłonność do pisania przebojów nieco złagodziła wstępne założenia - tak o powstałej na przełomie lutego i marca 2015 roku grupie 30 kilo słońca mówi jeden z członków grupy oraz jeden z założycieli wydawnictwa Plaża Zachodnia, Maciek Jaciuk. Jeśli ktoś wypowiada przekleństwo "noise" trzykrotnie, ten powinien wiedzieć, że może wywołać z lasu Kulturę Staroci.

Wydawnictwo Plaża Zachodnia powstała najpierw jako środowisko twórcze skupiające osoby mieszkające w Kołobrzegu. Są pośród nich artyści Robert Demidziuk, Marek Sadowski, Marek Kasprzak oraz cytowany Maciek Jaciuk. To oni stanowią także rdzeń całej inicjatywy tworząc takie projekty jak mothertape, North Noise, Sqrt Sigil oraz 30 kilo słońca. Zazwyczaj z dużym dystansem spoglądam w stronę wydawnictw, które skupiają się głównie na jakimś obszarze, którego odrębność ukształtowana jest przez poczucie odrębności od otoczenia, uwarunkowania społecznych czy nawet przez podział administracyjny (tutaj piję w stronę Nasiono Records, które wydając prawie wyłącznie artystów z Trójmiasta i tak rzadko wydaje tych najlepszych, jak choćby Adama Witkowskiego) , jednak po pierwszych trzech płytach, które dostępne są w digatalu na bandcampie Plaży są co najmniej intrygujące. W tym tekście chciałbym się zająć przede wszystkim ensemblem tworzonym przez trzech (oprócz Kasprzaka, który jednak jest autorem okładki) ojców założycieli Plaży. 

Zacznę od rzeczy dosyć wtórnej wobec samej muzyki, a jest to moje ogólne wyobrażenie dotyczące tego w jaki sposób swoją muzykę wyjaśniają copywriterzy labelu. Grind free jazzowe trzęsienie ziemi, postrockowa melancholia i ambientowe przestrzenie - to opis, który znajdziemy na bandcampie grupy. W momencie gdy przeczytałem pierwszą część opisu to ciśnienie nieznacznie mi podskoczyło - bo czy nie mieliśmy wielu znakomitych grind-free jazzowych trzęsień ziemi? No właśnie nie było ich w moim mniema

niu wiele, a te które się pojawiły wybijały się na znakomitość, by nie wspomnieć eksperymentów Johna Zorna z członkami Napalm Death jako Painkiller czy kolaboracji z Yamatsuką Eyem, świetnych płyt Merzbowa i Balazsa Pandiego lub też fińskiego Killer McHann. Oblałem się jednak zimnym potem, przeczytawszy o postrockowej melancholii i ambientowych przestrzeniach, bo znając masę gównianego postrocka i zapoznawszy się z wielką ilością zupełnie niepotrzebnych ambientowych przestrzeni pomyślałem, że żaden album nie jest w stanie udźwignąć aż tak wiele. Okazało się, że niebywała werbalna buńczuczność to nie czcze przechwałki, a każdy z elementów, o których tu była mowa od noise'u po piosenki, od agresji po melancholię, od grindu po ambient znalazł tu swoje miejsce.

Naprawdę z każdym kolejnym słowem jest mi trudniej powściągać swój entuzjazm z jakim witam wydawniczy debiut 30 kilo słońca, ale jest to kurewsko dobra płyta, która w bardzo dobry sposób waży każdy z elementów składowych, a to wszystko w niespełna 40 minut. Byłem kupiony przez album zasłyszawszy "laboratorium", który nosi w sobie piętno bardziej ognistych momentów z "(Without Noticing)" Fire!, tylko z nabiciem perkusyjnym wyuczonym od Tonego Williamsa albo Edwarda Vesali, gdy ten grał jazz. Perkusyjne umiejętności Marka Sadowskiego to zresztą jedna z rzeczy, która sprawia, że ta płyta jest tak znakomita - nieczęsto słyszy się, żeby perkusja ryczała tak jak ma to miejsce w intro otwierającego płytę "oko-nie śpij", który finalnie okazuje się być piosenką, w której lawina skalna perkusji zmienia się w bardzo precyzyjne nabicie, która budzi mocne skojarzenia z solową płytą Wojtka Sobury, a także z perkusyjnymi dokonaniami późnej Ewy Braun. Gitary zazwyczaj traktowane są jako generatory shoegaze'wych plam, a synthy, produkują gęstą, psychodeliczną atmosferę. Gdzie zatem leży ambient na tej płycie? Przecież nie jest on ukryty w Ninja Tunowych i downtempowych(tak, tak!) kompozycjach, które brzmią jak zagubione tracki z "Moon Safari" AIR lub też dowolnej płyty Telepopmusik, w utworach takich jak "zmiana organizacji czasu", "czy wtórny ruch prądów". Na pewno masę cudownego ambientu znajdziemy za to w "Ylem", który budzi skojarzenia z Kilimanjaro Darkjazz Ensemble. Niemałym zaskoczeniem po tak wyciszającym utworze pozostaje "medium", w którym mistyka tribalowego śpiewu tuwińskiego konfrontowana jest z rozpierdolem, tak jakby Deep Forest spotkało się z oktetem Petera Brotzmanna. Klamrą dla całej płyty jest zupełnie nie odstająca od reszty "zmiana organizacji ruchu", która jest mocnym dowodem post-punkowych i post-rockowych korzeni członków grupy.

Jest kilka rzeczy, o których 30 kilo słońca nie pisało w swoim bio. Jedną z nich jest mocno psychodeliczny charakter muzyki, który poprzez bardzo świadome użycie noise'u nie staje się harshową kanonadą, kontynuuje zaś wydawałoby się martwą tradycję zapoczątkowaną w Polsce chociażby przez Falarek Band. Płyta jest diablo zapamiętywalna, a piosenki wyłaniające się z kanonady hałasu filozofią zbliżone są do tego co robi Nac/Hut Report, choć zupełnie innymi środkami. Specyficzny groove, pięknie prowadzony przez miłosny uścisk perkusji i basu przypomina "Flower Eat Animals" Galusa

Tak naprawdę płyta ta sprawiła mi nie tylko masę radości w poszukiwaniu potencjalnych lub wyobrażonych przeze mnie inspiracji, ale po prostu zachwyciła mnie. Ton tej recenzji jest bardzo osobisty, być może dlatego, że 30 kilo słońca ruszyło moją wrażliwość odbiorcy muzyki, szarpiąc jej rozmaite, także te oddalone od siebie, struny. Szczerze - dawno nie cieszyłem się ze odkrywania muzyki tak bardzo jak w przypadku tego krążka. To bardzo ważny i bardzo dobry debiut.

30 kilo słońca
self-tilted
Plaża Zachodnia
25 września 2015



 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz