źródło: bdta.bandcamp.com |
Przecież to jest kurwa jakiś żart, żeby taki materiał był zrecenzowany jednym akapitem w jednym miejscu w sieci, podczas gdy jest to jedna z tych rzeczy, którą śmiało można nazwać kolejną najgorszą i najlepszą płytą w katalogu BDTA.
Dla mniej kumatych - zdanie, że jakaś płyta jest jednocześnie najlepsza i najgorsza to stwierdzenie Michała Turowskiego, wydawcy omawianej tu kasety, w odniesieniu do innego dzieła Adama Witkowskiego, który jako Andrzej Baphomet stworzył plądrofoniczne ustrojstwo w postaci "Flamenco moje życie". I teraz zupełnie szczerze - jeśli jestem już znużony kolejnym niepotrzebnym nagraniem z ambientem, kolejną kasetą z eksperymentem, który był już powielony wiele razy, a jego wynik jest przewidywalny, gdy znowu plugawię swoje gniazdko przebrzydle mało ciekawym noisem, to włączam sobie jakieś solowe nagranie Adam Witkowskiego i wiem, że dokładnie tak, jak za pierwszym razem, tak i przy kolejnym słuchaniu nie będzie wiadomo czego się spodziewać. Na tym zdaje się polega eksperymentalna muzyka, nieprawdaż?
Przepraszam z tego miejsca Michała Miegonia (kojarzę go głównie z powinowactwa z Nasiono Records), który także na "How not to play..." wydaje dźwięki, ale mam wszelkie podstawy twierdzić, że to Witkowski pełni tu rolę ducha-poruszyciela. "How not to play..." to nagranie przeokrutne, gdzie zbawienie jest podziurawione automatem perkusyjnym prosto z najniższych kręgów Detroit, gdzie bas nie wypełnia tła, ale je burzy, gdzie pozostałe instrumenty naruszają ten wygodny dystans między mną, słuchaczem siedzącym na kanapie, a magnetofonem, wzmacniaczem i kolumnami. Słuchając tej kasety mam wrażenie nieprzyjemniej cielesności dźwięków, które nie tyle istnieją w momencie wybrzmienia, poruszenia membrany głośnika, co naruszają mir domowy. Oczywiście żaden sąd mi nie uwierzy, jeśli powiem mu jaki dyskomfort zapewniło mi obcowanie z tym nagraniem. Dużo czasu potrzeba, aby odskrobać się z odpadów jakimi uraczyli mnie Witkowski i Miegoń. Choć z drugiej strony nie wszystko na tym nagraniu jest podobne do "Don't Let Me Go", bo mamy tu także momenty dekompozycji EBMowego instrumentalnego hip-hopu w "Lullaby For The Lovers". Dziwne skojarzenie nasunęło mi się w związku z tymi momentami, gdzie bije po głowie automat perkusyjny i rzężą gitary, a brzmią niemal tak dobrze, jak bardzo źle nagrany debiut Apteki "Big Noise", w niektórych abnegatycznych formach zaś słuchać echa dziwnego industrialu od Foetusa. Najgorsze są chyba jednak tutaj zrywane co chwilę przez jakieś niedorzeczności ambientalne formy jak "Oderwani od Realu (Dzieci Blokowca)".
Nie wiem na ile ta płyta jest świadoma swojego szaleństwa, ale znajduję tu metodę na kolejne podejście rozpieprzania społecznie akceptowanych "rzeczy, których można słuchać", jednocześnie nie popadając w naiwności noise'u. Nie widzę tu konceptu, poza spójnością brzmienia i radości z dekompozycji przyzwyczajeń. Nie widzę tu należytej powagi, ale doszukiwanie się tu śmieszkowania sprowadzi cię na manowce. Mam wrażenie, że ostatni numer na płycie, kunktatorskie i poprawne "Szyny" są próbą ratowania gęby przed osądem, takim że "o paczcie, Witkowski robi sobie jaja, znowu, huehue". A mówiąc zupełnie uczciwie "Szyny" to bardzo solidny przykład ilustracyjnego ambientu, który z powodzeniem mógłby być skomponowany przez Michała Lorenca.
Czytając fragmenty "Cywilizacji" Felipe Fernandeza-Armesto zapoznajemy się z cywilizacjami świata, które dzisiaj możemy rozpoznać zaledwie po strzępach informacji, wokół których musimy budować mniej lub bardziej wiarygodne domysły. Życzyłbym cywilizacjom, które przyjdą po nas, aby z ziemi nie wydobyły nic poza "How not to play guitars and other instruments". Niech świat się nie skończy w Fukuyamowskim "końcu historii" ani w Królestwie Bożym. A czy to z mojej strony życzenie czy przekleństwo to już musicie przekonać się sami.
Michał Miegoń, Adam Witkowski
"How not to play guitars and other instruments"
BDTA
BDTA LXXXIX
5 listopada 2015
CZYTAJ TAKŻE RECENZJE:
WOLNOŚĆ, s/t
NAGROBKI, "Stan Prac"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz