środa, 22 października 2014

Nietoty - Radio Kraków

Fragment komiksu Kuby Wojnarowskiego na podstawie
słuchowiska "Nietoty".
Gdy ostatni raz pisałem o tym słuchowisku "Nietoty", był to raczej pretekst aby wykazać ignorancję lokalnych polityków wobec kultury. Sam słuchowiska wówczas nie znałem, lecz gul mi wyskoczył gdy przeczytałem wypowiedź starosty tatrzańskiego. Mówił, że mimo tego iż on sam z dziełem się nie zapoznał to i tak jest przeciw, bo szkalowanie górali, szarganie świętości i inne bzdety. Wykorzystanie na plakatu parzenicy, który ani nie jest świętym symbolem, ani nawet znakiem towarowym chronionym przez prawo miało wywołać takie same kontrowersje jak i tytuł mojego tekstu pt. "Parzenica hamuje kulturę". I jak uważni odbiorcy tekstów kultury zauważyli ani mój skromny komentarz ani wymowa sztuki nie była antygóralska. Okazuje się, że poza górami jest jeszcze większy świat - w którym mamy nie tylko do czynienia z doświadczeniem zmysłowym, ale również obcujemy ze światem abstrakcji. A ten ostatni nie jest nam tak daleki - w końcu jesteśmy aż ludźmi.

Jakaś bardziej szczegółowa recenzja tej sztuki, którą z dniem 21 października usłyszałem w Radio Kraków jest już w zasadzie niepotrzebna, choćby z uwagi na to, że jest ona już dostępna w fizycznej formie na płycie CD wraz z dołączonym doń komiksem. Mnie na taki drogi zakup (65 zł) nie stać, ale jak ktoś ma wystarczająco dużo pięniędzy to zachęcam. "Nietoty" autorstwa Sebastiana Majewskiego to opowieść snująca się w świecie symboli, dla której punktem wyjścia jest egzekucja "Wacusia" Krzeptowskiego i wydanie wyroków śmierci na kolaborantów, którzy realizaowali ideę Goralenvolku. Wśród zabitych zdrajców wisi na haku Vitalis Wieder, który jest figurą uniwersalnego kolaboranta, zbrodniarza, zdrajcy. Wśród postaci pojawiają się również Wolna Elektrona oraz Lenin. Cała sztuka okraszona jest specyficznym poczuciem humoru, który obcy jest mainstreamowemu dyskursowi - bo jakże można choćby przez gorzki humor opowiadać o Kambodży Pol Pota czy stanie wojennym w Polsce? 

Wydaje mi się, że sztuka ta spełniła hasło Radia Kraków - "nadajemy do myślenia". Tekst słuchowiska w reżyserii Jana Klat jest  niejednoznaczny i daje więcej pytań niż odpowiedzi. Czym jest zdrada i kto jest zdrajcą? Czy oby nie za szybko ferujemy wyroki wobec mniej lub bardziej wydumanych kolaborantów? Czy zawsze jesteśmy uczciwi wobec swojej historii? Czy nie jest tak, że zbyt często wypieramy z pamięci zbiorowej momenty niechlubne i eksponujemy tylko glorie? Aby wydawać sądy i mieć absolutną pewność trzeba najpierw odbyć lekcję pokory. Bo ludzie to nie tylko bohaterowie - częściej grzesznikami.

Sztuka ta dała mi do myślenia lecz jednocześnie jakoś mną nie wstrząsnęła - chyba jestem zanurzony w myśleniu krytycznym i staram się na bieżąco i uczciwie odbrązawiać pomniki historii i nie oceniać nikogo zbyt pochopnie.

 Uwaga OFF TOPIC!

Formuła jaką jest słuchowisko wydaje się być dosyć archaiczną. Już samo tradycyjne radio wydaje się tracić racje bytu. Lecz z drugiej strony pomyślmy - gdyby taka sztuka wymagała wystawienia w teatrze, wówczas jej oddziaływanie na społeczeństwo byłoby mniejsze (teatry nie wszędzie docierają, bilety nie należą do najtańszych). A tak mamy dążenie do ideału wolnego dostępu do kultury, który łączy inkluzywność (wymogiem odbioru słuchowiska jest posiadanie odbiornia radiowego albo dostępu do internetu) oraz doskonały produkt - w tym przypadku są to "Nietoty".

Przygotowanie takiej sztuki, adaptacja tejże do formatu słuchowiska to również osobna praca, którą można wykonać dobrze lub też spartaczyć. Wydaje mi się, że słuchowiska uwrażliwiają nie tylko reżyserów, ale również słuchaczy na fonosferę i tak naprawdę wymagają niebywałego skupienia. Tym bardziej, że ten format wpływa tylko na jeden nasz zmysł, czyli słuch.

wtorek, 21 października 2014

Giełda Staroci - Kazimierz - Plac Nowy

Giełda Staroci - Kraków, Kazimierz, Plac Nowy.

Mówiąc o kupowaniu staroci w Krakowie, nie sposób poza Giełdą na Balickiej i Halą Targową nie wspomnieć o Giełdzie na Placu Nowym na Kazimierzu. Co prawda nie jest to miejsce jakoś nad wyraz eksponowane na mapie krakowskich staroci, ale choćby z uwagi na otoczenie pięknej dzielnicy jest warte zobaczenia. No i dla mnie w tym najbliższym otoczeniu ważne miejsce zajmuje z powodu świetnych koncertów Alchemia. Wracając jednak do rzeczy - warto się na Kazimierz wybrać. Po pierwsze giełda staroci odbywa się tam niemal codziennie. Wybór być może nie powala (najwięcej stoisk jest w lecie, gdy kręci się tam najwięcej turystów) przeważają bibeloty, stare zdjęcia pocztówki, repliki nazistowskich noży, monety itd. jednak można się natrafić na ciekawe rzeczy. Na uwagę zwraca pewien Pan sprzedający galanterię skórzaną w postaci, toreb, pasków, walizek itp. Doprawdy rzadki to talent, aby mieć tak jednolite pod wzlędem asortymentu stoisko na starociach. Nie muszęchyba dodawać, że większość tych rzeczy są rzeczami używanymi. Co nie zmienia faktu, że ma doskonały wybór i jeśli ktoś szuka takich rzeczy, to wydaje mi się, że warto zerknąć. Oprócz tego jest tam również jedno stoisko z książkami (które jest zawsze) oraz co najmniej jedno stoisko z płytami winylowymi (w porywach nawet do czterech). Prawie zawsze jest tam przemiły Pan, zdaje się, że z Bośni, lecz mówiący po polsku niczym native speaker. Płyty przez niego wyselekcjonowane doprawdy imponują. Głównie są to wydania zachodnie bardzo popularnych płyt - Led Zeppelin, Pink Floyd, Doors oraz mniej popularnych, choć ciągle znakomitych jak np. krautrocki Can czy jakieś rzadkie krążki z progresywnym rokiem. Oczywiście - dominuje tu muzyka rockowa, ale jest też jazz czy blues. Ceny wydają się być wysokie, lecz po pierwsze wydaje mi się, że nigdzie w Polsce nie dostanie się ich taniej (stany na ogół są doskonałe) a po drugie sprzedawca jest skory do dawania zniżek. Z dala od winylowego dziadostwa.

Jak już powiedziano powyżej - często zdarzają się inne stoiska, ale opis starocie to opis temporalny oddający chwilę. Raz handlarz jest, później go nie ma. Pamiętam był tam raz jegomość sprzedający swe płyty po 10 zł. Wszystkie, niezależnie od tego czy to były jakieś rare czy zupełne pospoliciaki. Ale takie strzały zdarzają się raz na rok. Więc możecie wyczekiwać szczęścia. Giełda na Placu Nowym czeka.

poniedziałek, 20 października 2014

"Afrykańskie" płyty Muzy



Na początek mała dygresja. Strasznie mnie wkurza, gdy wszystkie rzeczy, które nie są związane z europejską tradycją muzyczną, a które są intrygujące, niejako z automatu przypisuje się do jakiejś awangardy. Ja rozumiem, Awesome Tapes From Africa i inne takie są cenne i fajnie sobie posłuchać czegoś spoza europejskiej muzyki. Ale, do cholery, jak można się spuszczać nad tą muzyką jako nad czymś nadzwyczajnym? Ja rozumiem - to wszystko jest cholernie intrygujące, dla nas może być dziwne i obce. Ale przy wmuszaniu tego w awangardową szufladką ci wszyscy awangardyści tylko obnażają swój bardzo niskich lotów europocentryzm, często nie rozumiejąc, że to co dla nas jest nadzwyczajne gdzieś dla tych ludzi z drugiego końca świata jest czymś zupełnie normalnym. Warto czasem spojrzeć na niektóre rzeczy z większą pokorą i bardziej otwartym umysłem.

Dobra po biadoleniu na ludzi otwartych tylko na własne samozodowolenie przychodzi czas na politykę. Antykolonialna poprawność polityczna Polski Ludowej, pozwoliła słuchaczom w Polsce zapoznać się z muzyką Czarnego Lądu. I jeszcze jedna dygresja - wiem, że te płyty łączą różne tradycje muzyczne. I znów nie bądźmy zadufanymi w sobie Europejczykami - muzycy tworzący na świecie nie żyją gdzieś w dżungli i mają dostęp do muzyki zewsząd. Więc jak i my bawimy się w synkretyczne formy - pozwólmy to robić wszystkim.

I wydaje mi się, że z tej poprawności PRL wypłynęły ciekawe nagrania. Pierwszym jakie przychodzi mi na myśl jest "W rytmach Jamaica Ska" Alibabek i Tajfunów (Veriton, 1965), czyli prawdopodobnie pierwszy przykład białego ska w historii w ogóle. EPka ta ma charakter zabawowy, bo ska nie jest to konteplowania spraw życia i śmierci, tylko do celebracji tego co teraz. Nie muszę dodawać, że posiadanie tego singla wywołuje zazdrość i pożądanie płci wszystkich we wszystkich konfiguracjach. 

Ja jednak wolałbym się skupić na płytach długograjacych zagranicznych artystów wydanych w Polsce przez wydawnictwo Muza. Pierwszym krążek to Cymande "The Message". Płyta grupy, której członkami są muzycy pochodzący z Gujany, Karaibów i Jamajki wydana została pierwotnie w 1972 roku w USA przez Janus Records. W 1979 roku Muza Polskie Nagrania wydało tą samą płytę. W Polsce rodzime wydanie płyty jest raczej pospolita i wydaje mi się, że niezbyt poszukiwane przez kolekcjonerów lecz za to jest rarytasem na Zachodzie. Nie wiem czy są jakieś różnice w tłoczeniu (polskie wydawnictwo jest dobrze zrobione, nie wiem jakie są zachodnie), co powoduje takie zainteresowanie tym wydaniem. Na pewno okładka jest ciekawsza. Jeśli zaś chodzi o muzykę, to jest ona magiczna. Zachować proporcje między funkowym napięciem, reaggowym rytmem a łagodnością jest doprawdy bardzo trudno. Tutaj zostało wszystko to doprowadzone do doskonałości. Nie ma tutaj gwałtownego ataku, nikt nas do niczego nie zmusza. Muzyka to jest to zachęta to relaksu, miłego i leniwego spędzania czasu. Nie jest to jednak muzak, muzyka do windy albo poczekalni u dentysty. Bo jakby ktoś akurat nie chciał siedzieć na kanapie i kurzyć jointa to może śmiało tańczyć do "The Message". Może też rapować - jest to jeden z najchętniej samplowanych albumów.

Idąc za ciosem Muza wydaje następną "afrykańską" propozycję "Disco Play" Ashantis. Płyt oprócz egzotycznego pochodzenia muzyków i funkowego rytmu dzieli sporo. Tu nie ma miejsca na refleksję, stanowczo nie jest to kraina łagodności jak Cymande. Od pierwszych sekund zmusza nas do podniesienia dupska z kanapy i czy chcemy czy nie - sprawia, że poruszamy swoimi członkami do "disco happy sound". Chcesz mieć udaną imprezę w stylu disco? Nie musisz już polegać na Bee Gees lub Boney M. Puść Ashantis, tym bardziej, że utwory są niezwykle bogato zaaranżowane. Szczególnie naszą uwagę zwraca zabójcza sekcja dęta, tempo, które nie zwalnia. Słuchając tej muzyki mam wrażenie, że jest ona dziełem dyktatora funku, który stoi gdzieś za zespołem z karabinem maszynowym gotowym do strzały w razie gdyby ktoś nie chciał się bawić. Smutasów tu nam nie trzeba. Zabawa albo śmierć.

Było też kilka innych płyt zagranicznych muzyków wydanych za komuny, którzy inspirowali się Afryką lub nawet z niej pochodzili. Swojej płytotece mam również składankę Africa Simona - muzyczka skoczna i zabawna, lecz reprezentująca raczej dosyć proste muzyczne gusta. Była też płyta soulowych diw - Marshy Hunt oraz Saleny Jones. W serii "afrykańskiej" pojawił się też album Goobay Dance Band. Piszę o tej płycie tylko z powodu kronikarskiej uczciwości. Nad resztą zamilczę.



Cymande "The Message"
Polskie Nagrania Muza
SX 1769

Ashantis "Disco Play
Polskie Nagrania Muza
SX 1856

sobota, 18 października 2014

Furia - Nocel

Najpierw był trailer gadany przez Krystynę Czubówną, który był tak dziwny, że rany. Następnie numer singiel "Zamawianie drugie" niepodobny do niczego wcześniejszego od Furii. A później się ukazał się  cały materiał na bandcampie.

Kurcze! Nie spodziewałem się, że czwarty krążek Furii będzie o - taki. Nagrany bez dyrdymałów, bez sztuczek, przekazu podprogowego, elektronicznych bzdetów. Najnowsze wydawnictwo wali prosto w ryj dobrym riffem, blast beatem, darciem ryja, czasem hamuje ciszą i obniża gardę po to by znowu zadać atak. Chociaż tak naprawdę to po przesłuchaniu płyty czuję się bardziej jak po sparingu w stylu starych mistrzów boksu niż po napierdalance a'la MMA. Teksty, jak to teksty Nihila, pozostają pokręcone i ciągle najlepsze w polskim metalu. W zasadzie ta płyta sprawiła mi sporą dawkę zabawy. "Nocel" jest bezpretensjonalny, dobrze wybrzmiewa, wydaje się być doskonałym materiałem granym na żywo, nie przynudza. 

Wybaczcie, dziś pisze krótko. Jestem na gorąco po przesłuchaniu płyty. Może to nie jest krążek roku, ale jest mocny. Mocno polecany. Jak będzie winylowa kopia to kupię. Na koncert się jak najbardziej wybieram.

piątek, 17 października 2014

Czas pogodzić się ze składankami - cz. 3



Tak się zdarzyło, że te składanki ukazały się w Polsce. I dobrze się stało. Oto dwie płyty na licencjach - Czerwona Fala - Epoka dla Nas oraz Lonely is an Eyesore. Zacznę może od Czerwonej Fali. Nabyłem ją jako pierwszą nie wiedząc w zasadzie co się na niej zawiera. Zdecydowało chyba to, że na okładce jest Piotr Wielki oraz to, że nagrań dokonał Leningradzki Klub Rockowy. Leningradu nie ma, klubu zapewne też lecz pozostaje muzyka. I choć polskie wydawnictwo Wifon wypuszczało zazwyczaj płyty kiepskiej jakości technicznej, tak ta jest wytłoczona całkiem sensownie, nawet biorąc pod uwagę zróżnicowanie stylów. Nie wiem czy ma sens omawianie poszczególnych numerów. Choć rosyjskiego nic nie znam, to język ten wydaje się być bardzo plastyczny wobec wymogów muzyki, która ma jednak korzenie na zachodzie. Znajdziemy tu i punka i twory punkopodobne, świetny numer trash metalowców z Frontu, liryzm Awiji, przez bardziej alternatywne granie aż po zaangażowane politycznie new romantic. Moimi ulubiony numerami pozostają  "Zwyciężymy" Frontu, "Powietrze" Alisy, "Hymn Wilkołaka" A. Wiszni oraz "Spokojna noc" zespołu Kino. Co tu dużo gadać - płyta jest naprawdę ciekawym wydawnictwem. Zadaje kłam przekonaniom, że za żelazną kurtyną nie działo się nic ciekawego. Tymczasem zarówno u nas jak i braci Moskali pojawiała się dobra muzyka. Zresztą radzieckie syntezatory i rosyjska mowa brzmią unikalnie w skali całego świata. Zalecam zakupić, bo tanio można dostać.





Z drugiego krańca Europy mamy składaka wytwórni 4AD, której przedstawiać nie muszę. A jak ktoś nie zna to wyszukiwarka i do roboty, bo to kawał ważnych, alternatywnych rzeczy. Płyta nosi tytuł Lonely is an Eyesore i jest fajna, z kilku powodów. Po pierwsze jest wspaniała, bo drugie niezwykła, po trzecie magiczna. Też ją można tanio dostać (polska licencja - Tonpress), bo był spory nakład. Fajne w tej składance jest też to, że prawie wszystkie numery są nagraniami zrealizowanymi specjalnie dla tego właśnie wydawnictwa. Wydaje mi się, że wydanie w Polsce czegoś takiego za komuny musiało niejednego słuchacza nieźle wstrząsnąć. Co prawda, żelazna kurtyna nie była nieprzemakalna, ale dla jakiegoś bidoka z prowincji taka płyta to była możliwość zapoznania się z najlepszymi trendami w muzyce. Daję tej płycie okejkę, bo choć żyję w świecie, w którym dostęp do takiej muzyki jest nieograniczony, to jednak ciąglę mam ciary na plecach gdy słucham właśnie tego:





Various - Czerwona Fala - Epoka dla Nas
Wifon LP 142
1989

Various - Lonely in an Eyesore
Tonpres SX-T 145
1987



poniedziałek, 13 października 2014

Blogowe wątpliwości - jedziemy dalej!

Bloga założyłem pierwotnie po to, by pokazać jak niewielkim kosztem można cieszyć się legalnymi nośnikami kultury - szczególnie używanymi książkami, gazetami, płytami itp. Zamieszczam tu recenzje, które są raczej stanami świadomości niż przemyślanymi i "obiektywnymi" sądami. Pojawiają się tu również poradniki - jak zachowywać się na bazarze, jak nie dać się wylulać przez licznych winylowych i książkowych dziadów. A wszystko to imię poszanowania praw autorskich oraz szerokiego dostępu do dóbr kultury, który może być hamowany przez brak pieniędzy.

Lecz zacząłem powiątpiewać. Nie, nie chodzi o to, że kończę z pisaniem. Dopiero teraz widzę, że jakość kolejnych wpisów wzrasta. Widzę też większe zainteresowanie wraz z rosnącą liczbą tekstów. Wątpliwości, które mnie ogarnęły są dwojakiego rodzaju. Po pierwsze - zachęcam do legalnych źródeł, lecz jednocześnie wiem, że np. legalne płyty z wtórnego rynku i ich nabycia nie jest żadną gratyfikacją dla artysty. Kupując legalną płytę na rynku pierwotnym mówię do artysty - lubię/doceniam/podoba mi się co robisz, rób to dalej itd. Kupując ją u winylowego dziada wynagradzam tylko i wyłącznie dziada. Jednak dziad dziadowi nierówny - niektórzy z nich traktują sprzedawanie placków z należytą pasją i nie jest to li tylko pasja handlarska.

Boć wiadomo - kupowanie muzyki uruchamia snobizm. Każdy, nawet taki biedak jak ja, chce poczuć choć namiastkę luksusu. Jednocześnie z rynkowym prawem jakoby potrzeby były nieograniczone mimo tego, że hajs nie zawsze się zgadza, mam dylematy. Druga wątpliwość jest następująca - czy kupić kolejny używany krążek( UNIKAT!!!1, NEAR MINT!!!1, Biały Kruk!) i w ten sposób zadowolić swoje zbierackie żądze, czy też wynagrodzić młodych artystów, którzy zaczynają robić fajne rzeczy. Staram się w swych ordynarnych finansowych dylematach to pogodzić. Oczywiście ceny nowych płyt są raczej sztywne, ale radość z wynagrodzenia komuś jego pracy jest tym większa. Z czasen człowiek dorasta do takich deklaracji.

Dlatego też nie pogniewajcie się, gdy pod szyldem Kultura Staroci ukażę czasem coś, co ze starociami nie ma zbyt wiele wspólnego. Nowości też są fajne a spuszczanie się nad starociami bywa czasem pretensjonalne. Ogólnie mój blog staje się blogiem muzycznym. Z nazwy nie rezygnuję, jak również nie zrezygnuję z wizyt w sklepach muzycznych i starociach - bo jednak tam zaopatruję się w muzykę i książki najczęściej.

Jeśli podobają Wam się moje teksty i chcielibyście mnie jakoś nakręcić do dalszego szukania, eksplorowania rozszerzania świadomości na temat sonosfery i ciekawych rzeczy w otoczającym nas świecie, to zachęcam do obserwowania mojego bloga. Nie zakładam strony na facebooku, bo to wymaga ciągłego wrzucania kontentu. Nie chciałbym aby jakość tekstów była podporządkowana naukom o social mediach. Nic nie będzie mnie tak zadowalało jak rosnąca liczba wyświetleń i Waszych uwag oraz przede wszystkim to, że może zainspiruję kogoś do czegoś.






wtorek, 7 października 2014

Inkwizycja - ... na własne podobieństwo...

W oczekiwaniu na nową płytę Inkwizycji nabyłem sobie debiutancki krążek krakowskiej grupy. Cieszę się, że mam pierwsze wydanie, nie tylko dlatego, że jest to pierwsze wydanie. Płyta ta to kawał historii polskiej fonografii. Przede wszystkim jest to pierwszy polski winyl wydany przez prywaciarza. Po drugie przez swój radykalizm stał się forpocztą dla nowoczesnego, polskiego hardcoru, który jest wściekły, ciężki i niestrawny. Ale po kolei.

Z czym kojarzy się Kraków, jeśli chodzi o muzykę rozrywkową? Stąd pochodzą Zbigniew Wodecki, Andrzej Zaucha. Stąd jest Maanam i Marek Grechuta. Z mniej znanych i również znakomitych zespołów mamy Świetliki, Ogród Wyobraźni, Dupę (fonetycznie "dipą", moja klawiatura nie obsługuje umlautów), Ossiana. I nagle wyskakuje taka Inkwizycja. Antyestetyka jest estetyką tej grupy. Realizacja pierwszego nagrania jest strasznie do dupy. Perkusista gra nierówno, ale gitary za to stroją nieczysto. Ale to tylko drobne szczegóły, bo jest to nadal świetna płyta. 

Ex Pert cedzi słowa, ryczy, czasem porywa się na wokalny liryzm, bo to by zmieszać słuchacza z błotem. Teksty to żelazny punkt grupy, świetnie współgrają z agresywną muzyką. Śmierć, rozkład, alkoholizm, władza fanatyków nie mają zbyt wiele wspólnego z "wiosna, ach to ty". Wściekłość na umysłową ciemnotę, nadużywanie alkoholu, konsumpcjonizm i konformizm wyraża się tu w zwielokrotniony sposób. Raczej ta płyta nie daje nadziei, nie jest programem dla przyszłości. Raczej w systematyczny i bardzo bolesny odrywa kolejne warstwy codzienności od siebie by wybebeszone pokazać publiczności. Bardzo pod tym względem przypomina mi tegoroczny album blackmetalowców z Odrazy "Esperalem tkane". Widać, gdzieś w tym Krakowie klimat intelektualny sprzyja również gniewowi i zupełnie niepozytywnemu przekazowi.

Lo-fajowe produkcje bardzo są  mi w smak. Tym bardziej, gdy jest to album punkowy. Brzmi punkowo. Okładka i wkładka są punkowe. Stan płyty, którą posiadam jest całkiem niepunkowy ( parę papierówek i tyle). Zresztą co bym nie gadał o tej znakomitym albumie, nic nie odda muzyki Inkwizycji tak świetnie jak słowa Ex Perta. Poniżej znajduje się wyśmienity wywiad przeprowadzony z wokalistą i tekściarzem grupy.

W ubiegłym roku doczekaliśmy się reedycji pierwszego albumu. Brzmi on lepiej (za remaster odpowiedzialny jest Marcin Dymiter, grający niegdyś w Ewie Braun, obecnie znany jako Emiter) co nie zmienia faktu, że pierwsze wydania mają swój klimat. 

Inkwizycja, "...na własne podobieństwo...", Nagranie zrealizowano w studio ZPR w Teatrze Stu w Krakowie w dniach 12, 13 X 90r. i 2, 3 XI 90 r. Wydawca - Nikt Nic Nie Wie, Anatema.


czwartek, 2 października 2014

Pierwszy numer magazynu M/I

Oto pismo analogowe M/I. Pod spodem analogowa
płyta elektronicznego Bilińskiego.
Było mnóstwo zajawek, akcja na polakpotrafi.pl i w końcu oto jest papierowy numer magazynu, którego właściwej nazwy po pierwsze nie potrafię wymówić a po drugie nie potrafię zapisać. Dlatego też uparcie będę obstawał przy zapisie M/I, bo taki występuje też na stronie facebookowej pisma.

Już od razu przyznaję się, że w momencie pisania tych słów nie mam za sobą całej lektury kwartalnika. Przeczytałem jakieś 3/4 pisma i powiem, jedno - podoba mi się. Nie wiem czy to odpowiedni komplement od osoby, która w muzyce poszukującej siedzi od niedawna. Pismo mi spasowało, teksty dobrze się czyta, ich dobór nie jest przypadkowy. Na dużą uwagę zwraca fakt iż ma M/I ma niebywałą wartość edukacyjną. Muzyka i zjawiska okołomuzyczne, o których mowa w tym piśmie, siłą rzeczy siedzą gdzieś w undegroundzie i są bardzo introwertyczne. Magazyn zachęca do eksploracji, nie atakuje wybujałymi ambicjami redaktorów i jest w stanie dotrzeć nawet do mniej "dotartego" w zakresie musique concrete, field recording, noise, drone i innych tego typu wynalazkach. 

Treści jest tu wystarczająco aby poruszyć temat i zachęcić do poszczególnych poszukiwań i jednocześnie na tyle dużo aby przynajmniej w jakiejś części poszerzyć swoją wiedzę. Szata graficzna jest klarowna, łamanie i edycja zachęca do dalszego czytania. 

Oczywiście, wydawanie papierowego pisma o takiej muzyce w dobie internetu, który znacznie ułatwia sprawę i jest przede wszystkich nie tak wymagający pod względem finansowym to spora ekstrawagancja. Podobna zresztą jak wydawanie muzyki na fizycznych nośnikach. Ja nośniki fizyczne bardzo lubię i cieszę się, gdy mogę cieszyć się z kulturą poza dostępem do neostrady. Papier ma też tę zaletę, że nie potrzebuje nawet dostępu do prądu. Dziwią mnie zatem niektóre głosy malkontentów, w szczególności zarzut, że to głupota aby wydawać pismo na papierze. Oczywiście ma to swoje zalety i wady, lecz poważniejsze zarzuty to zarzuty do merytorycznej zawartości tekstów, z którymi się niespotkałem. 

Wiernopoddańczych peanów dziś zatem nie będzie, żeby pisma słodkością nie zdziadzić. Na razie redakcji M/I życzę jak najlepiej i czekam z niecierpliwością do kolejnego wydania.