czwartek, 22 listopada 2012
Zapraszamy do Lepszego Drugiego Obiegu
Drugi Obieg to dobry projekt redagowany przez studentów skupionych w okół Instytutu Nauk Politycznych i Stosunków Międzynarodowych na UJ. Drugi Obieg ma sporo lajków, a chce ich mieć jeszcze więcej. A poza tym Drugi Obieg chce mieć wpływ na opinię publiczną. Ludzie, którzy są Drugim Obiegiem nie zarabiają ciężkiej forsy na swojej ciężkiej pracy (choćby bardzo chcieli). Póki co robią portal dla pasji, nie dla mamony. Dlatego warto subskrybować. Dlatego warto odwiedzać. Dlatego warto czytać. Robić ruch. Niech się dzieje dobrze.
Jako, że ja również pisuję do DO, to zrobiłem u góry w zakładkach osobny odnośnik do DO
Fanpejcz - http://www.facebook.com/pages/Drugi-Obieg/155905194515018?fref=ts
czwartek, 8 listopada 2012
Porter kontra Porter
Jak kupować to tylko hurtowo - tym bardziej, że i okazja do większego zakupu i chęć i chuć do starych winyli. Określenie "hurtowo" to u mnie dość względne pojęcie - toć żyjemy w ponowczesności, a oznacza dla mnie ni mniej ni więcej dwie sztuki, dwóch różnych płyt w cenie 8 złotych. Debiut Porter Band Helicopters oraz płytę, która mogła ugruntować w szerokiej świadomości rockmenów i ich stępnych pozycję gwiazdy kultowej - Porter China Disco.
Helikoptery i Chińska Dyskoteka to bardzo ważne albumy w mojej dyskografii i są dla mnie połączone jakąś metafizyczną więzią, może związaną tym, że nabyłem je jednocześnie u tego samego sprzedawcy. A może związane są pewną perwersyjną zależnością - o ile Helicopters z uwagi na okoliczności powstania, a w zasadzie przeciwko nim, stał się albumem kultowym, o tyle China Disco pomimo niesamowitego potencjału pozostaje albumem co do którego mam ciągle bardzo duże zastrzeżenia.
Debiut długogrający Portera i spółki został nagrany w prawie że garażowych warunkach studia Polskiego Radia w Opolu w 1979 roku i wydany został rok później. Album ten okazał się być dla historii polskiego rocka przełomowym, ponieważ wprowadził go w dojrzałą, niezwykle zróżnicowaną i rozbuchaną erę lat '80. Helicopters nagrany został w cztery dni, bez wykorzystania jakichkolwiek studyjnych gadżetów - jest to surowa, garażowa płyta, a ewentualne trzaski starej płyty winylowej są niewątpliwym atutem. Rockowe zacięcie, ciekawe pomysły sprawność instrumentalna i wokalna - to wszystko złożyło się na ten krążek.
Zaczynając od początku - mamy hitowy przebój Ain't Got My Music. Dalej zaś Northern Winds, którego ciężki motyw dwóch gitar - elektrycznej i akustycznej przywodzi na myśl bliźniacze gitary Wishbone Ash. W następnym tytułowym utworze Helicopters słyszę echa twórczości Thin Lizzy i ... ZZ Top (pulsujący bluesowy bas i intro jak w Jesus Just Left Chicago ). Następny kawałek Garage to dla mnie ujmująca parodia muzyki disco. Stronę A zamyka solidny rockowo-punkowy numer Refill.
Stronę B otwiera cudowna w swych właściwościach ballada Life zaśpiewana przez Portera w iście Gilmourowskim, swoiście abnegatycznym oraz z cudownym basowym motywem i plumkającym gdzieniegdzie slajdem. I aby zredukować poziom rozczulenia słuchacza dalej płyta atakuje nas hitem I'm Just Singer, ale tylko po to aby wprowadzić nas w nastrój wolnego tempa Crazy, Crazy, Crazy. Cały album kończy niepokojący utwór NewYorkCity z histerycznym wokalem i galopującą sekcją basu.
Album ugruntował pozycję Johna Portera na krajowej scenie muzycznej. Nie bez powodu wspominam tutaj o inspiracjach, którymi niewątpliwie kierował się w swojej twórczości Walijczyk - to on za jego przyczyną w Polsce zaczęto grać muzykę rockową na bardzo wysokim, światowym poziomie. W tym miejscu warto zwrócić uwagę na skład Porter Bandu (który zresztą niedługo po nagraniu Helicopters rozpadł się) - zacznijmy zatem od najsłabszego elementu bandu, czyli perkusisty Leszka Chalimoniuka, który wyraźnie nie nadąża za lepszymi kolegami. Bas obsługiwał Kazek Cywnar (ten z afro) - sekcja jest tu solidna niczym Mercedesy z lat '70. Na gitarze elektrycznej grał Alek Mrożek (ten w okularach) - niesamowity rockowy feeling, ale i chyba nie do końca wyzwolona energia. No i w końcu gwiazda - John Porter (to ten przystojniak z wąsem, do którego sam jestem podobny), który nie robi nic poza precyzyjną sekcją rytmiczną i bardzo ekspresywnym sposobem śpiewania.
Więc ugruntowawszy swoją pozycję na trudnym polskim rynku muzycznym John Porter postanowił nagrać coś bardziej ambitnego z nieco lepszymi muzykami. Na gitarze elektrycznej grał znany ze współpracy z Breakoutem Winicjusz Chróst, na klawiszach grał zmarły już jazzman Sławomir Kulpowicz, za bębnami zasiadł znakomity Andrzej Mrowiec a na basie Jego Ekscelencja Krzysztof Ścierański. Za inne perkusjonalia odpowiedzialny był Jose Torres.
Pierwszy kawałek So What z echami funku jest przyzwoity choć nie wybitny. Na uwagę zwraca fatalnie nagrany wokal Portera - raczej jest to wina inżyniera dźwięku niż muzyka. Zresztą cały album jest fatalnie zmasterowany. Następny utwór bardzo przypomina dokonanie z pierwszej płyty - to nieprzekombinowane Dogs, ze strasznie hałaśliwą i natrętną gitarą Chrósta, który chce być bardziej jazzowy niż potrafi w rzeczywistości. Trzeci w kolejności Selling Water By the River to przygnębiający utwór ze zgrzytającą gitarą Chrósta i genialnym motywem Ścierańskiego na, zdaje mi się, bezprogowym basie oraz niepokojącym brzmieniem mooga. Na końcu strony A umieszczono kawałek Blue, którego marudno-smutny nastrój burzy bezsensowny refren.
Strona B rozpoczyna się najlepszym utworem z tej płyty jest Certain People - depresyjny dub z rockowymi wstawkami i doskonałą organową solówką, która wykorzystuje potoczne pojęcie o muzyce Dalekiego Wschodu i jazzu. Następny kawałek to speed funk rockowa wariacja z świetnym gitarowym solo i basowym popisem skuteczności Ścierańskiego pt. Cigarettes . Później mamy kompozycję pod tytułem Sun - która nasuwa bardzo wyraźne skojarzenia z Riders on the Storm Doorsów. Ostatni utwór jest głupi i nieprzemyślany, nieciekawy i sztampowy - choć to właśnie tytułowy China Disco.
Po przesłuchaniu obu albumów wnioski nasuwają się same - lepiej nagrać solidny album na podstawie dobrych acz prostych założeniach kompozytorskich aranżacyjnych i tych związanych z procesem nagrywania niż przekombinowany nowofalowojazzowy jazgot ze zbyt głośnymi basami i pogłosem w niewyrabiającym wokalu. Helicopters wygrywa przez nokaut.
sobota, 3 listopada 2012
Giełda na Bronowicach Małych
Giełda staroci i elektroniczna na Balickiej. 1 czerwone. Hala. 2 zielone. Stoiska na polu. 3. Eurocash |
W każdą sobotę i niedzielę na terenie hali i terenach do niej przyległych odbywa się giełda staroci oraz giełda elektroniczna. Ilościowo więcej tutaj okołoelektronicznych artykułów, spośród których dominują telefony komórkowe i pirackie płyty z grami i filmami ( tak, tak jeszcze takie stoiska istnieją, jest ich wiele, co sugeruje, że radzą sobie całkiem nieźle ). Można tutaj kupić również tusze do drukarek, komputery, telewizory, czy też komponenty elektroniczne, i co tu pozostaje nie bez znaczenia dla miłośnika płyt winylowych, do których sam się również zaliczam - igły gramofonowe, kable głośnikowe, wzmacniacze, kolumny, akcesoria do czyszczenia płyt, czy wreszcie same gramofony i płyty doń. Również na Bronowicach możemy zaopatrzyć się w starocie w sensie starej elektroniki, wzmacniaczy lampowych, adapterów walizkowych czy nawet patefonów (od 500 zł wzwyż) i płyt szelakowych (od złotówki wzwyż).
Na Bronowicach mamy co najmniej 3 poważne stoiska z płytami winylowymi, natomiast brakuje tutaj sprzedawców książek. Już na początku, podobnie jak w przewodniku po Hali Grzegórzeckiej muszę ostrzec, że tylko jedno z nich jest warte uwagi; pozostałe dwa są cenowo zabójcze, a poza tym sprzedawcy są nieprzyjemni. Pod samą Halą mamy dwa stoiska z płytami - jedno stoi po środku mniejszej części wydzielonej dla staroci. I to jedno jest w moim absolutnie słusznym mniemaniu najlepsze - sprzedawcy są mili, można z nimi negocjować, poza tym mają wielki wybór, choć ceny bywają wysokie. Ci panowie mają w sprzedaży również igły gramofonowe i akcesoria do czyszczenia, co jest rzadkością na stoiskach ze starociami.
Trochę dalej, dalej od wyjścia na niezadaszoną część kompleksu handlowego znajduje się inne stoisko. Wybór tutaj jest wyśmienity, płyty zachowane są w idealnym stanie, oprócz winyli możemy kupić tutaj również kasety i płyty kompaktowe. Jednak sprzedawca to wyjątkowo nieprzyjemny typ, który przychodzi na Halę tylko żeby się pochwalić płytami. Płyty są drogie a sprzedający - szkoda gadać, potrafi potencjalnego klienta zrugać za to, że ten chce sprawdzić stan techniczny potencjalnego nabytku płytowego.
20 singli kupione na Bronowicach za 2 złote |
Na szczęście na terenie Hali, a w szczególności na polu znajdziemy mniejsze stoiska-efemerydy, gdzie możemy zaopatrzyć się w płyty, a na których ceny są naprawdę przyzwoite. W nich należy zawsze pokładać nadzieję na udane i mało kosztowne zbiory.
Jak już wspomniałem - książek tu mało. Lecz często można się natknąć na niewielkie stoiska z książkami po dwa złote i wyłapać ciekawe znaleziska, choćby, tak jak ja, stos woluminów z serii Plus minus nieskończoność za jakieś 10 złotych.
Na zewnątrz również możemy zaopatrzyć się w sprzęt grający, wieże, kolmny głośnikowe, głośniki, wtyki, w gramofony, amplitunery, wzmacniacze, konwertery, oscyloskopy i wiele, wiele innych.
Jeszcze wracając do Hali ( zadaszonej części) - możemy się tam również zaopatrzyć w inne starocie, jakieś bibeloty, obrazy, meble, odznaczenia, zdjęcia, znaczki pocztowe, naczynia z mosiądzu i ceramikę.
I na sam koniec chciałbym powiedzieć o zaułku, który znajduje się na początku większego pomieszczenia w Hali, po prawej stronie, patrząc od wejścia od ulicy Lindego. Można tam zaopatrzyć się w starą elektronikę, gramofony typu Bambino, koszmarnie drogie wzmacniacze lampowe oraz stare części do starego sprzętu audio.
Minusem Hali jest płatne wejście - jednorazowy karnet dla kupujących kosztuje 2 złote.
Subskrybuj:
Posty (Atom)