Impreza w krakowskim Warsztacie w ramach wspólnej trasy Kollaps/Operant/Brighter Death Now jest obecnie najchętniej fetowaną porażką ostatniego czasu. Dezorientacja z powodu utraty zbiorowych zasobów publiczności na imprezę, która miała być wydarzeniem roku i powrotem legendy poskutkowała masochistycznymi komentarzami usprawiedliwiającymi gig, który w normalnych warunkach powinien być pamiętany przede wszystkim w kategoriach skandalu. Wybaczcie, że nie będę próbował agregować zbiorowej jaźni, bo tak się składa, że nie czuję się jej wyrazicielem - zresztą do wyrażania ogólnych sądów populacji nikt mnie nie upoważnił.
Gig był paskudny, to fakt, lecz czy „paskudność”
nie jest konstytutywna dla wszystkich gatunków wysuwających na
pierwszy plan szumy i hałasy, które mają naruszać mieszczańskie
poczucia piękna w sztuce, czerpiąca z katarktycznej mocy dźwięków
o nieokreślonych składowych harmonicznych i społecznie
niechcianych? Czy natężenie dźwięków mających wymierny wpływ na zdrowie i szokujące performensy obejmujące autodestrukcyjne zachowania i agresję wobec publiczności nie są kluczowe dla tej właśnie tradycji artystycznej?
Jak ważną częścią tej tradycji jest Cold Meat Industry chyba udowadniać nie trzeba, a istotności wpływu Rogera Karmanika, twórcy i personifikacji wytwórni na estetykę dark ambient, power electronics i death industrial mało kto podważa. Być może w działalności takich labeli jak Cold Meat, Tesco Organisation czy Slaughter Productions łączyły najbardziej znaczące typy czyste undergroudnowych muzyk nojzowych przełomu lat '80 i '90 jakimi były black metal i wszystko to, co czerpało z japońskiego nojzu, a także podług innych klasyfikacji to, co łączyło tradycję muzyki, mającej świadomość dokonań interdyscyplinarnych "akademickich awangard" XX wieku, oraz rozkosz destruktywnego antyintelektualizmu idącego z dadaistycznego hałasowania[1]. Tak się zatem składa, że działalność Karmanika jako wydawcy stanowiła krok w stronę estetyzacji hałasu, jaki znamy obecnie, odchodząc od ortodoksji "paskudności" w stronę bardziej wyszukanych, choć ciągle radykalnych, form.
Nie bez powodu w powyższym ustępie wspominam o metalu, a także nie bez powodu słowo "awangarda" wpisałem w cudzysłów. O metalu piszę, bo wiedzę o Cold Meat Industry mogła zostać w znacznym stopniu upowszechniona w kraju przez pismo, którego największą część łam poświęca się metalowi właśnie. W dosyć ważnym na rynku muzycznej prasy drukowanej Noise (sic!) w numerze z marca 2015 roku pojawił się obszerny artykuł o Karmaniku oraz o jego labelu [2]. Być może to spowodowało, że w Warsztacie 9 grudnia pojawiło się względnie wielu metalowców i nawet mogło się im to wszystko podobać, wszak molekuły występów wszystkich zespołów z tego wieczoru zbliżały się swym smakiem do nojzu metalowej grupy Thaw. Pojawiły się także relacje metalowców z tego wydarzenia, jedno zaś chciałem podać z nazwy, bo wydaje mi się być zupełnie interesujące.
Relacja z peja audycji Metalurgia posiada to, czego już w zasadzie nie ma w necie - jest to autentyczne zdumienie z zetknięcia "nowym" i choć ogólne spostrzeżenia z imprezy są zupełnie trzeźwe, a intuicje autora nie zawodziły, tak niektóre podszyte ignorancją wtręty burzyły potencjalnie błyskotliwy tekst. Nie ma co się obrażać, że ktoś się dzielić relacjami z nojzowych gigów, gdy na takie zazwyczaj się nie chadza, powinno się obrażać na pomieszanie pojęć, operowanie stereotypami, a także paternalizm wobec stylu oraz jego apologetów. Baza i wyjście tej relacji było uczciwe - koncerty Kollaps i BDN z featem kolegi z Deutsch Nepal wyrażały się brakiem szacunku wobec publiki, kolegów z innych zespołów, którym zniszczono sprzęt i jedynym usprawiedliwieniem dla niedyspozycji wykonawców wywołanej alkoholem była programowa chęć wywołania uczucia zażenowania - bo takie uczucie towarzyszyło mi w trakcie występów, a kac moralny aż do momentu pisania tego tekstu. Kollaps miał kilka momentów, to fakt, samookaleczenie się wokalisty wprowadzało trochę pożądanej konsternacji, ale poza tym była to próżna nuda z rockistowskimi gestami wyższości nieproporcjonalne do jakości generycznego transu. BDN z aktami przemocy wobec sprzętu, siebie i publiczności było bezcelowe, a dorabianie temu gęby, że przecie "entropia, gniew i zniszczenie" jest rzeczą karykaturalną, a wydłużającą się w nieskończoność, pozbawioną dramaturgii, ospała, zmęczona trasą, która była jak się zdaje dla Karmanika i reszty pretekstem do taniego zapicia, wyzutą z wywoływania zarówno nienawiści jak i empatii imbą, której nie da się w żaden sposób przewartościować, ani nadać transgresywnej głębi "galerii sztuki", nojzu jako nieustannego performensu, świata jako cierpienia i rozczarowania itp. itd. Ja też byłem rozczarowany, lecz z przyczyn bardziej przyziemnych - straconego bezpowrotnie czasu i mniejszej ilości wachy w baku.
I w istocie pozostałoby we mnie poczucie straconego czasu, gdyby nie duet Operant, który zagrał solidną techno industrialną sztukę, nawet pomimo problemów technicznych. Od zachowań scenicznych, także tych agresywnych, po realizację odpowiedniej teatralizacji występu, przez akuratne dozowanie wrażeń, począwszy od ciężkich aleatorycznie interferujących szorstkich faktur, przetworzonych krzyków, sprzężeń blach i oczywistych, wręcz archetypowych, industrialnych dźwięków metalu trącego o metal oraz sprzężeń mikrofonu, do szczytu EDM-owej, tanecznej eksplozji utrzymującej się do samego końca występu widoczne były uskutecznione starania ukontentowania siebie i publiczności.
Słowem zakończenia odniosę się jeszcze do pogardy, z jaką Metalurgia odnosi się do pojęcia "awangardy". Nadużywanie tego pojęcia, do rzeczy nomen omen niepojętych jest nietrafione, gdyż samo pojęcie stało się już dawno pustym znaczącym. Nie ma zatem potrzeby zaliczanie do jednej kategorii tak odległych od siebie zjawiska jak dodekafonii Schönberga i harsh noise'u; koncertów w trakcie Sacrum Profanum, ale również imprez odbywających się w Warsztacie[3], choć mogą mieć one wspólną, szczerze poszukującą publikę. Metalurgia próbując dopierdolić kiepskiemu gigowi strzela na oślep tam, gdzie takie imprezy potencjalnie i w stereotypowym wyobrażeniu mogłyby znaleźć poklask, jak galerie sztuki, czy inne instytucje kultury stawiające na imprezy o silnym wymiarze performatywnym, interdyscyplinarnym i koncepcyjnym, czego nawet nie skomentuję dalej, przypomnę tylko, że jedna z najlepszych nojzowych imprez w kraju, jaką są Przesterowane Szczury odbywa się w murach dotowanego z publicznych pieniędzy Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim.
Ci którzy lubują się w sztuce hałasu nie są głuchymi prymitywami, którzy każde głośne napierdalanie przyjmują z otwartymi ramionami. Chujowy nojz to nie oksymoron, bo chujowe nojzy istnieją i występują na żywo, a oto był kliniczny przykład chujowizny. Tak nie miało być i tak być nie powinno.
[1] Powyższe klasyfikacje wziąłem z artykułów Radka Sirko:
"Noise, czyli redefinicja współczesnej muzyki i praktyki słuchania"
"Muzyka na granicy ekspresji. Ekspresja na granicy muzyki"
[2] Noise Magazine, nr 1(3) marzec 2015, Paweł Frelik, "Cold Meat Industry - upadłe imperium"
[3] W którym odbywają się świetne imprezy noiseowe, jak koncerty w ramach trasy Dave'a Philipsa
Jak ważną częścią tej tradycji jest Cold Meat Industry chyba udowadniać nie trzeba, a istotności wpływu Rogera Karmanika, twórcy i personifikacji wytwórni na estetykę dark ambient, power electronics i death industrial mało kto podważa. Być może w działalności takich labeli jak Cold Meat, Tesco Organisation czy Slaughter Productions łączyły najbardziej znaczące typy czyste undergroudnowych muzyk nojzowych przełomu lat '80 i '90 jakimi były black metal i wszystko to, co czerpało z japońskiego nojzu, a także podług innych klasyfikacji to, co łączyło tradycję muzyki, mającej świadomość dokonań interdyscyplinarnych "akademickich awangard" XX wieku, oraz rozkosz destruktywnego antyintelektualizmu idącego z dadaistycznego hałasowania[1]. Tak się zatem składa, że działalność Karmanika jako wydawcy stanowiła krok w stronę estetyzacji hałasu, jaki znamy obecnie, odchodząc od ortodoksji "paskudności" w stronę bardziej wyszukanych, choć ciągle radykalnych, form.
Nie bez powodu w powyższym ustępie wspominam o metalu, a także nie bez powodu słowo "awangarda" wpisałem w cudzysłów. O metalu piszę, bo wiedzę o Cold Meat Industry mogła zostać w znacznym stopniu upowszechniona w kraju przez pismo, którego największą część łam poświęca się metalowi właśnie. W dosyć ważnym na rynku muzycznej prasy drukowanej Noise (sic!) w numerze z marca 2015 roku pojawił się obszerny artykuł o Karmaniku oraz o jego labelu [2]. Być może to spowodowało, że w Warsztacie 9 grudnia pojawiło się względnie wielu metalowców i nawet mogło się im to wszystko podobać, wszak molekuły występów wszystkich zespołów z tego wieczoru zbliżały się swym smakiem do nojzu metalowej grupy Thaw. Pojawiły się także relacje metalowców z tego wydarzenia, jedno zaś chciałem podać z nazwy, bo wydaje mi się być zupełnie interesujące.
Relacja z peja audycji Metalurgia posiada to, czego już w zasadzie nie ma w necie - jest to autentyczne zdumienie z zetknięcia "nowym" i choć ogólne spostrzeżenia z imprezy są zupełnie trzeźwe, a intuicje autora nie zawodziły, tak niektóre podszyte ignorancją wtręty burzyły potencjalnie błyskotliwy tekst. Nie ma co się obrażać, że ktoś się dzielić relacjami z nojzowych gigów, gdy na takie zazwyczaj się nie chadza, powinno się obrażać na pomieszanie pojęć, operowanie stereotypami, a także paternalizm wobec stylu oraz jego apologetów. Baza i wyjście tej relacji było uczciwe - koncerty Kollaps i BDN z featem kolegi z Deutsch Nepal wyrażały się brakiem szacunku wobec publiki, kolegów z innych zespołów, którym zniszczono sprzęt i jedynym usprawiedliwieniem dla niedyspozycji wykonawców wywołanej alkoholem była programowa chęć wywołania uczucia zażenowania - bo takie uczucie towarzyszyło mi w trakcie występów, a kac moralny aż do momentu pisania tego tekstu. Kollaps miał kilka momentów, to fakt, samookaleczenie się wokalisty wprowadzało trochę pożądanej konsternacji, ale poza tym była to próżna nuda z rockistowskimi gestami wyższości nieproporcjonalne do jakości generycznego transu. BDN z aktami przemocy wobec sprzętu, siebie i publiczności było bezcelowe, a dorabianie temu gęby, że przecie "entropia, gniew i zniszczenie" jest rzeczą karykaturalną, a wydłużającą się w nieskończoność, pozbawioną dramaturgii, ospała, zmęczona trasą, która była jak się zdaje dla Karmanika i reszty pretekstem do taniego zapicia, wyzutą z wywoływania zarówno nienawiści jak i empatii imbą, której nie da się w żaden sposób przewartościować, ani nadać transgresywnej głębi "galerii sztuki", nojzu jako nieustannego performensu, świata jako cierpienia i rozczarowania itp. itd. Ja też byłem rozczarowany, lecz z przyczyn bardziej przyziemnych - straconego bezpowrotnie czasu i mniejszej ilości wachy w baku.
I w istocie pozostałoby we mnie poczucie straconego czasu, gdyby nie duet Operant, który zagrał solidną techno industrialną sztukę, nawet pomimo problemów technicznych. Od zachowań scenicznych, także tych agresywnych, po realizację odpowiedniej teatralizacji występu, przez akuratne dozowanie wrażeń, począwszy od ciężkich aleatorycznie interferujących szorstkich faktur, przetworzonych krzyków, sprzężeń blach i oczywistych, wręcz archetypowych, industrialnych dźwięków metalu trącego o metal oraz sprzężeń mikrofonu, do szczytu EDM-owej, tanecznej eksplozji utrzymującej się do samego końca występu widoczne były uskutecznione starania ukontentowania siebie i publiczności.
Słowem zakończenia odniosę się jeszcze do pogardy, z jaką Metalurgia odnosi się do pojęcia "awangardy". Nadużywanie tego pojęcia, do rzeczy nomen omen niepojętych jest nietrafione, gdyż samo pojęcie stało się już dawno pustym znaczącym. Nie ma zatem potrzeby zaliczanie do jednej kategorii tak odległych od siebie zjawiska jak dodekafonii Schönberga i harsh noise'u; koncertów w trakcie Sacrum Profanum, ale również imprez odbywających się w Warsztacie[3], choć mogą mieć one wspólną, szczerze poszukującą publikę. Metalurgia próbując dopierdolić kiepskiemu gigowi strzela na oślep tam, gdzie takie imprezy potencjalnie i w stereotypowym wyobrażeniu mogłyby znaleźć poklask, jak galerie sztuki, czy inne instytucje kultury stawiające na imprezy o silnym wymiarze performatywnym, interdyscyplinarnym i koncepcyjnym, czego nawet nie skomentuję dalej, przypomnę tylko, że jedna z najlepszych nojzowych imprez w kraju, jaką są Przesterowane Szczury odbywa się w murach dotowanego z publicznych pieniędzy Centrum Sztuki Współczesnej w Zamku Ujazdowskim.
Ci którzy lubują się w sztuce hałasu nie są głuchymi prymitywami, którzy każde głośne napierdalanie przyjmują z otwartymi ramionami. Chujowy nojz to nie oksymoron, bo chujowe nojzy istnieją i występują na żywo, a oto był kliniczny przykład chujowizny. Tak nie miało być i tak być nie powinno.
[1] Powyższe klasyfikacje wziąłem z artykułów Radka Sirko:
"Noise, czyli redefinicja współczesnej muzyki i praktyki słuchania"
"Muzyka na granicy ekspresji. Ekspresja na granicy muzyki"
[2] Noise Magazine, nr 1(3) marzec 2015, Paweł Frelik, "Cold Meat Industry - upadłe imperium"
[3] W którym odbywają się świetne imprezy noiseowe, jak koncerty w ramach trasy Dave'a Philipsa
CZYTAJ TAKŻE RELACJĘ:
PRZESTEROWANE SZCZURY 2017
PRZESTEROWANE SZCZURY 2017