wtorek, 26 czerwca 2018

Bartek Kujawski, "Puerile Things Inferno"

Bartek Kujawski, "Puerile Things Inferno", Bołt Records, 2018


Można by pomyśleć [tak rozpoczynał kazania ksiądz w mojej parafii, gdy jeszcze chodziłem do kościoła], że Bartka Kujawskiego spotkała wielka niesprawiedliwość. Istnieje wiele przesłanek, aby przehajpować jego twórczość; aby był mistrzem kolejnych generacji twórców dźwięków niegenerycznych; aby mógł zarobić na swojej muzyce na co najmniej na pięcioletnie auto  i na solidne M5 w stanie surowym; lub aby przynajmniej sprzedawać przyzwoitą liczbę płyt; bądź przynajmniej wypełniać w połowie pomniejsze sale koncertowe w Polsce powiatowej. Gdybym miał dalej kontynuować tę gorzką laudację nie powiedziałbym, że Bartek Kujawski jest wielkim nieobecnym polskiej sceny muzycznym, bo jest wielkim przemilczanym, choć ciągle i niezmiennie aktywnym. Nieskrępowana konfuzja, w którą wprawia cały katalog 8rolek, które długo były solowym aliasem Bartka oraz twórczość prezentowana pod własnym nazwiskiem, sukcesywnie uprawiana od wielu lat powinna dawać do zrozumienia, że tu więcej niż o szwindel chodzi.

[Ale chyba wywoływanie konfuzji, będzie największą wartością dodaną ważniejszą ponad wszystko to co powyżej.]

Gdybym miał kontynuować tą durną wiwisekcję, a durną ponieważ gdybym chciał się dowiedzieć o co Bartkowi chodzi, wówczas zapytałbym go osobiście, a może nawet jakiś wywiad zrobił, nie byłoby problemu, problemem jest jedynie to, że jego głównemu i wieloletniemu wydawcy, czyli Wojtkowi Kucharczykowi, duchowi-poruszycielowi Mik!Musik! obiecałem wywiad już dawno temu, a wywiad ten przeprowadzam z nim od ponad roku, więc gdybym miał kontynuować tę wiwisekcję wówczas musiałbym sięgnąć do mojej pamięci, a wy zaś powinniście pamiętać, że przy okazji szokującego dla mnie doświadczenia jakim było Bartkowe A kto słaby niech zjada jarzyny, przesłuchałem niemal całą dostępną dyskografię muzyka. Niemniej nie była to pierwsza moja przygoda z nagraniami Kujawskiego. Doświadczeniem o charakterze formacyjnym był dla mnie Umpomat, którego recenzję przeczytałem w gimnazjum w tygodniku opinii (być może to była Polityka, a autorem recenzji był Bartek Chaciński, nie pamiętam). Opis płyty, rzekomo niesamowicie bezkompromisowej był dla mnie, młodego kuca wielce podniecający. Wówczas też zamówiłem sobie płytę za jakieś 30 zł + wysyłka, co w czasach przed inflacją i w okolicznościach braku dochodu było olbrzymim wysiłkiem finansowym. Kompakt okazał się być dla mnie wściekle rozczarowujący, zrazu gdzieś go odłożyłem, lecz zrobiłem to w należytym szacunku dla drogiego nośnika. Wróciłem do niego za jakiś czas i sekwencja powtórzyła się: szok, wyparcie, negacja i odrzucenie Umpomatu, tego pomieszania minimalizmu Raster Notona, zgliczowanego pseudo-idmu oraz elektronicznego harsh noise'u zbudowanego wokół szkieletu z niewidzialnego bitu. Później zrobiłem to znowu, bo dostałem od cioci z USA nowego discmana, a nie miałem zbyt wiele kompaktów, tym bardziej oryginalnych, a tym bardziej tłoczonych. Wdrażałem się i  powoli racjonalizowałem wydane 45 zł na płytę (cena obejmuje shipping).



W zasadzie relacja z Bartkiem Kujawskim zaczęła się od symptomu sztokholmskiego, gdy to wypierałem możliwość złej alokacji moich oszczędności oraz optymistycznego podejścia do autorytetu dziennikarza muzycznego (chyba Bartka Chacińskiego, nie wiem do tej pory). Z czasem ta patologiczna relacja przerodziła się w odwzajemnianą miłość, która w swój porcelanowy jubileusz eksploduje raz za razem od A kto słaby niech zjada jarzyny, przez Daily Bread po tegoroczny pocisk miłości w postaci Puerile Things Inferno. Klucze interpretacyjne tego ostatniego albumu można by odnieść do takich pojęć jak ironia, postmodernizm, dekonstrukcja, a nawet cynizm, w porywach kretynizm.

Lecz nie chcę używać tych pojęć dlatego, że są pretensjonalne, bo dlaczego byśmy nie mieli używać pretensjonalnych środków opisu, jeśli faktycznie odnoszą się do uczuć, a nawet faktów. Wydają mi się być one nieco błędne, po prostu. Przyjrzyjmy się ironii jako najniższej rangą z kategorii uczuć wyższych strategii twórczej, która jest dosyć pasożytnicza, czasem zbyt publicystyczna, populistyczna i cynicznie epatująca brzydotą, w istocie dosyć instrumentalna, zbyt często powierzchowna. Zdaje się, że poza warstwę pozorów stwarzanych przez Kujawskiego przebił się Bołt Records, który po prostu zasługiwał na to, aby po Tomaszu Sikorskim, wydawać także i Bartka. Doprawdy ciężko dopatrzeć się w katalogu wytwórni równie osobliwego podejścia twórczego, tym bardziej, że Bołt zawsze stawiał na wydawanie wyrazistych osobistości. Być może jednym z niewielu w katalogu Bołta, choć i tak ledwo powinowatych z Kujawszczyzną jest sławny album sultana hagavika czy manifest odechcenia Bartka Kalinki.

Dwa Bartkowe sztosy z 2016 roku, powinowate metodą A kto słaby niech jada jarzyny oraz Daily Bread , jawiące się dla mnie zarówno wówczas jak i dzisiaj zbiorami sposobów na budowanie napięcia przed dropem, a odpuszczanie samego dropu, niczym wieczna tortura dla klubowych bywalców, tak jakby Bartek zbyt na poważnie przyjął film "Teens React to Merzbow". Niestety nie jest już dostępna wersja tego dosyć głupawego reaction video, ale nawet na podlinkowanym filmie widać, że dzieciaki zrazu bujają się do tej muzyki myśląc, że hałas jest intro do jakiegoś bangiera, oczekują, oczekują, po czym już nie kryją irytacji i rozczarowania wyrażając opinie, że to najgorsze co w życiu słyszeli. Bartek Kujawski na albumach z 2016 roku podkręcił irytację o podobnej proweniencji do rangi sztuki zwyrodniałej dającej dziwną rozkosz, rozbudzając nieuświadomiony fetysz.

Nie bez powodu wspominam tutaj o nojzie, bo zrazu przypomniała mi się niedawna tyrada znanego nojzowego twórcy, która z grubsza zawierała się w paru podpunktach:
- harsh noise jest typem czystym noise'u,
- wszystko to co jest wytworem współczesności, co odnosi się do nowoczesnej technologii co nie czerpie z powyższej tradycji, a nojzem czasem się nazywa (przewartościowane muzaki, vaporwave, śmieciowa twórczość soundcloudowych raperów itp.) w istocie nim nie jest,

Co to wnosi w kontekście Bartka? Powierzchownie rzecz ujmując element nojzowy jest bardzo istotny dla jego twórczości - wystarczy posłuchać how to start influential shitstorm video tutorial. Dźwięk, który jest dysonansem nie tylko muzycznie, ale także kulturowo stoi w środku jego muzycznych rozważań wyrażonych w nagraniach. Jednocześnie zaś, co by przeczyło wykładni wyrażonej w poprzednim ustępie, bardzo ceni sobie stockowe brzmienia tanich, syntezatorowych chwytów stosowanych w EDMie, które są tak powszechne, że pewnie paczkę takich brzmień można sobie za darmo skądś tam zripować. Cały album spina mocno brzmienie elektronicznego fortepianu, który jest zwyczajny, a zarazem okropnie tandetny wygrywając te swoje niemożliwie równe arpegia w zestawieniu z syntezatorowym świstem oraz przesterowanymi częstotliwości, które powinny być usunięte przez low cut czy coś (tak jakby się znał). Bartek nie jest nojzowy, bo nie odwołuje się do pakietu nojzowej tematyki, a pozamuzyczny anturaż płyty, włącznie z absurdalną okładką (ciekawostka: pozował Abbath z Immortal na tle mgieł lasów Pomorza) oraz tytułami luźno związanymi z kulturą internetową, jednocześnie jest bardzo śmieciowy i aleatoryczny jak na noise przystało. Bo jakże to się godzić by łączyć industrialowy power electronics, z muzyką dance godną Wixapolu jak w board of sad onanists?

Skoro zatem Bartek ze Puerile Things Inferno, który w zasadzie pozbawiony jest tradycyjnych elektronicznych dźwięków perkusyjnych, nie jest nojzowy, bo Pan Znawca zabronił, choć cechy dystynktywne gatunku są spełnione, to materia nie i inspiracje niegodne, bo zbyt krotochwilne. Zatem może by zamieścić muzykę Bartka w nieco szerszej tradycji muzyki naiwnej? Jeśli tak, będzie to muzyka naiwna jak na Trout Mask Replica Captaina Beefhearta, w której spotyka się osobność i wirtuozeria. Choć o muzyce naiwnej i outsider art nie lubię mówić w kontekście ludzi świadomych, umysłowo zdrowych, którzy potrafią wykorzystywać jej elementy na swoją korzyść, tak chyba inna, być może powinowata nazwa była by bardziej właściwa. Muzyka prywatna, bo o niej mowa, mogłaby być tym co wykonuje na swoich solowych nagraniach Bartek Kujawski. Na tyle prywatna, żę w zasadzie niemożliwa do zmonetyzowania, znajdująca się poza powszechnym, nawet w niezalu, przyzwyczajeniem. Wojtek Kucharczyk przyznawał, że Umpomat w katalogu Mika jest jedną z najlepszych płyt, która zarazem sprzedała się bardzo źle, tak i Mendyk będzie miał nie lada problem z uzyskaniem co najmniej zwrotu za wydanie Puerile Things Inferno.

[Jedyne co pozostaje wydawcy w tej sytuacji to oczekiwanie momentu kiedy wytwórni już nie ma, a za 20 lat jakiś obsesjonata wykupuje masę upadłościową labelu obejmującą nieotwarte jeszcze paczki z kompaktami i robi dookoła niej szum, że to muzyka jakiej świat nie widział; artysta już dawno nie żyje, a jego rodzina nawet nie zdaje sobie sprawy, że gdzieś w zanadrzu mają u siebie krewniaka-geniusza]

Być może ten album będzie uznany za trudny dlatego, że trudno jest znaleźć tak bardzo afirmatywny, choć jednocześnie gorzki album - jeśli dać wiarę tytułom utworów. Dla mnie album ten jest bliski z Kucharczykowym "BRAKIEM", który z niewiadomych powodów zajmuje zbyt ważne miejsce w moim sercu. Być może dlatego,  że to co możemy uznać za współczesną dominantę w muzyce, która nastawiona jest na udziwnianie nagrań, zostaje tutaj przekroczone w stronę pokrętnej progresywności, jak w saving the world with online petition. W nawiązaniu do poprzednich akapitów - to, że ten album jest taki, jaki jest nie wynika z tego, że tak się w ostatnim czasie gra. Ciężko jest mi widzieć punkty styczne między tym co robi Grupa Muzyczna WYPAS, netlabel Rence Andrzeja [RIP], czy fetowane u nas ostatnio Magia oraz Enjoy Life, mimo tego, że metody twórcze mogą wydawać się podobne. Chyba nadużyciem byłoby nazywać Bartka Kujawskiego praszczurem krajowej muzyki postępowo-progresywnej, bo musiałbym zapytać, czy Julek Płoski w ogóle takiego Kujawskiego kojarzy i czy słucha. Nawet jeśli ktoś się zasłuchał w lamentacje Kujawskiego, to powinien pamiętać, że Kujawski jest już dawno daleko w przodzie - o ile muzyka to poważny biznes, a rozwój odbywa się w rozwoju na prostej osi czasu.

Ale nie.