środa, 3 kwietnia 2013

Maśniaki. Zespół z Zakopanego.


Moja długa nieobecność nie jest niczym uzasadniona. Nawet tym, że znalazłem nową pracę, po czym zaraz przed świętami Wielkanocnymi zostałem z niej wyrzucony. Gdzie pracowałem? – otóż w sklepie muzycznym „9-tka” w Zakopanem, w której niepodzielnie rządzili Szef z Szefową. Pomijając już to jak w wała robili klientów, których mieli za nic ( kierowali się zasadą „przyjdź zapłać, spierdalaj), pomijając już to w jaki sposób traktowali swoich pracowników (mobbing, wyzwiska, zastraszanie są tam na porządku dziennym) to narzucali niesamowicie wysokie marże na nośniki kultury. Wykluczali tym samym rzeszę ludzi z udziału w kulturze i przez swoją zachłanność są bardziej odpowiedzialni za cały nielegalny obieg kultury niż cała piracka brać.

Sklep muzyczny „9-tka” – serdecznie niepolecam.

Na szczęście poza dystrybutorami, sklepami i związkami zrzeszającymi dysponentów bardziej lub mnie wydumanych praw autorskich mamy do czynienia z siecią internet, dzięki ,której zespoły same mogą postarać się o marketing i sprzedaż swojej twórczości. Mamy również całkiem legalne targi staroci i komisy gdzie możemy bez wyrzutów sumienia zakupić nośniki i zawartą na nich kulturę. Ostatnio udało mi się złowić prawdziwy rarytas, który kosztował mnie 10 zł (dwie godziny pracy w tym strasznym, stalinowskim sklepie) a za który byłbym w stanie oddać nawet złotych 50.

Chodzi mi o wyśmienite dwupłytowe wydawnictwo, które ukazało się w 1978 roku nakładem wydawnictwa Muza pt. Maśniaki. Zespół z Zakopanego. Jest ono o tyle ważne, o ile w sposób pełny pragnie oddać w jaki sposób sposób życia górali podhalański jest komplementarny z życiem codziennym i odświętnym. Jedna część przedstawia zwyczaje związane z weselem góralskim. Już kiedyś pisałem na blogu o płycie, na której jest bardzo rzetelnie przedstawiona ta ważna ceremonia. Oba przedstawienia wydają się być bardzo solidne, natomiast uważam, że na Maśniakach zostały trochę zaburzone proporcje między częściami gadanymi, a śpiewanymi. Stanowczo za dużo jest tutaj części instrumentalnych, które drażnią szczególnie w takich ważnych momentach jak cepiec . Również dosyć nie na miejscu jest zawarcie na samym końcu słuchowiska tańca zbójnickiego, który jako taki z góralskim weselem nie ma nic wspólnego. Na uwagę zwraca doskonałe przygotowanie rodzinnego zespołu pod względem wokalnym i instrumentalnym. Liderem zespołu, który opracował oba zawarte na wydawnictwie słuchowisk był Marian Styrczula-Maśniak. Zresztą Maśniaki do dzisiaj pozostają jedną z najważniejszych muzykujących rodzin na Podhalu.



Drugie słuchowisko pt. Bacówka jest dla mnie lepsza od Wesela . Zdradzając nieco fabułę powiem tylko, że cała rzecz ma miejsce w dniu świętego Jana, 24 czerwca, który pierwszym dniem od zawędrowania pasterzy na halę, gdy na bacówce mogły zawitać kobiety. Był to niezwykle uroczysty dzień, który wymagał wyjątkowej oprawy, także tej muzycznej. Okładka ukazuje to niezwykłe wydarzenie. Jeśli jesteśmy przy okładce – na uwagę zwraca śmieszny fakt, że w tle nie ma prawdziwej bacówki, jedynie przygotowany naprędce front ze strzechą zapewne podparty z tyłu jakimiś żerdkami. Po lewej zaś, bardziej w dolinie stoi dom pokryty blachą – fotografia więc luźno oddaje klimat, lecz z drugiej strony – czego ja się czepiam – serial Janosik pod tym względem był dużo gorszy, bo będąc dzieckiem w ogóle nie rozumiałem tego o czym mówią aktorzy, choć sam na co dzień posługuję się gwarą (jedynie aktor grający Kwiczoła umiał jako tako posługiwać się gwarą podhalańską.)

Wracając do nagrania – zaczyna się ona od dziadkowskiej nuty po to aby przejść do rozmowy bacy z kandydatem na juhasa (pasterza). I mimo tego, że jest to część gadana, to jest ona gadana w sposób mądry, który zaciekawi zarówno laika jak i górala z dziada pradziada. Baca opowiada o specyfice swojej pracy, o redyku i innych ciekawych rzeczach, jak choćby o nadprzyrodzonych bacowskich zdolnościach. Jest mowa również o unikalnych i martwych niestety już zwyczajach związanych z pasterstwem, które tak silnie jest zespolone z tradycją górali.  Pierwsza strona jest solidna, za t o druga – nie dość, że jest solidna, to jeszcze zachwyca.  Najpierw słyszymy dźwięk dwojnicy – tradycyjnej piszczałki dubeltowej, która posiada dwa gwizdki. Następnie słyszymy dźwięki trombity – i jest to jedyne znane przeze mnie nagranie tego instrumentu na czarnym krążku. Dalej znowu mamy piękne dźwięki dwojnicy – w tym momencie warto wspomnieć o tym, że to prymitywne pasterskie instrumenty dęte zdeterminowały obecny kształt muzyki podhalańskiej. Dźwięki piszczałek przeplatane są dialogami i śpiewem.  Później płyta znowu zaskakuje – otóż słyszymy piękne dźwięki kozy (takich dud, tylko, że góralskich – nie mylić ze zwierzęciem, a tym bardziej z kobzą!) oraz piszczałki bezotworowej. W końcu dochodzimy do finału jakim są odwiedziny panien i muzyki na hali, po której następuje taniec zbójnicki – na polanie jest on bardziej na miejscu niż w domu na weselu.

Płyta Maśniaki  uchodzi wśród niektórych szperaczy i sięznaczy za wydawnictwo niemal kultowe, bo bardzo trudno dostępne. I nic dziwnego, bo za PRL płyta cechująca się takim rozmachem i takim poziomem artystycznym w odniesieniu do polskiego folku prawdopodobnie nie ukazała. Jeśli macie tę płytę lub macie szansę ją nabyć to serdecznie polecam. Myślę, że ta płyta może śmiało konkurować z wyśmienitą przecież Sagą zespołu Trebunie-Tutki na najlepszą płytą z autentycznym folklorem góralskim.


PS.

Jest mi bardzo miło, że skontaktował się ze mną Pan Stanisław Styrczula - Maśniak, członek zespołu Maśniaki, który udzielił mi kilku informacji dotyczących opisanego przeze mnie nagrania. Między innymi dowiedziałem się, że nagrania dokonano na Festiwalu Muzykujących rodzin we Wrocławiu - a cały ten niezwykle obszerny materiał został nagrany "na setkę" w zaledwie dwa dni! Jak mówi Pan Stanisław i z czym się w zupełności zgadzam nie ma skali Podhala, ba! nawet w skali kraju! zespołu, który byłby w stanie w tak krótkim czasie nagrać taką płytę. Polecam również bardzo poniższy wywiad: