środa, 18 kwietnia 2012

Popatrz wgłąb siebie


Ta muzyka to jakby połączenie dwóch pozornie różnych żywiołów. Gdyby spersonifikować te żywioły, to byłyby one podobne do głównych postaci z filmu Sergia LeoneJill McBain oraz Człowieka z harmonijką. „Harmonijka” z twarzą Charlesa Bronsona jest twarda, bezwzględna, niedostępna. Jednak spod tej maski wyziera swoista dobroduszność i szlachetność. Pani McBain zaś jest piękną, miastową kobietą o nienagannym ubiorze i niebywałej urodzie, (mimo pustynnego Dzikiego Zachodu i spartańskich warunków, gęsto padających strzałów i równie często padających trupów zawsze ma podmalowane oko) która ma przeszłość kurtyzany. Taka właśnie jest muzyka Uriah Heep z albumu Look at Yourself. Niejednoznaczna i epicka.

Nie wiem, czy członkowie zespołu oglądali spaghetti westerny. Nie zmienia to faktu, że „Juraje” swoją muzyką wpłynęli na historię rocka na pewno nie gorzej niż Leone na film. Często słyszymy, że brytyjski zespół nie doczekał się ubóstwienia w panteonie gwiazd rocka jak inni wykonawcy, którzy przyczynili się do rozkwitu światowej sceny metalowej. Moim zdaniem to bzdura – Uriah Heep, które posiada stałe wierne grono fanów, pozostaje zespołem mającym niesamowity wkład w muzykę rozrywkową .

Krążek, który trzymam przed sobą wydany został w 1971 roku i był trzecim dokonaniem grupy. Jak na pierwsze wydanie zapłaciłem za niego stanowczo za mało – płyta kosztowała zaledwie 20 zł. Oprócz doznań estetycznych związanych z niesamowitą muzyką, szczególną uwagę może zwrócić okładka płyty, na której środku zostało umieszczone krzywe zwierciadło, które odnosi się bezpośrednio do tytułu całego albumu i przesłania pierwszego utworu. Na uwagę zwraca również charakterystyczny label wytwórni Bronze przedstawiający ewolucję człowieka.

Moim zdaniem jest to jeden z najlepszych albumów rockowych wszechczasów. W moim prywatnym rankingu zajmuje on miejsce w pierwszej dwudziestce. Co decyduje o jego wyjątkowości? Jest to mięsiste granie, album przemyślany od początku do końca i opracowany w najmniejszych szczegółach, zmasterowany tak, że aż dymi czacha, mimo natłoku instrumentów i ścieżek instrumentalnych każdy instrument jest wyśmienicie słyszalny. Wirtuozeria instrumentalistów i zmarłego tragicznie Davida Byrona postawiła dla całego nurtu heavy wysoką poprzeczkę. Dopracowane do granic ludzkich możliwości chórki, mimo kpin wielu, którzy porównywali zespół do Beach Boys, są niezwykle nastrojowe i pokazują wokalne możliwości całości załogi okrętu pod nazwą Uriah Heep.


Znajdziemy tutaj wszystko to, czego doświadczyłem słuchając Atomic Rooster, tylko, że 5, ba! nawet 10 razy lepiej, mocniej, szybciej (jak w utworze tytułowym) a zarazem wyrafinowanie, delikatnie (jak w przedostatnim utworze What Sould Be Done). Mamy organowe szybkie riffy, innym razem delikatne gitarowe pobrzękiwania, bogatą perkusję, czy świetny bas Paula Newtona. Mamy najpiękniejszą balladę rockową pod postacią monumentalnego July Morning. Każdy z członków zespołu zasługuje na osobny artykuł, ale nie o to chodzi. Chodzi o to, co powiem bez cienia wątpliwości, o prezentację arcydzieła.

Słit focia w okładce płyty. Jaki żal.

Tak jak kiedyś prawdziwym wzorem mężczyzny był szorstki Charles Bronson, a Uriah Heep wyznaczał muzyczne standardy, tak dziś muzyka rockowa zdominowana jest przez rachitycznych chłopców grających indie-rockową muzyczkę. Nie mi oceniać, dokąd zmierza ten świat. Mojemu gustowi folguje jednak brudne brzmienie gitar i brutalne twarze mężczyzn, którzy nigdy nie golą się pod pachami. Bezkompromisowa muzyka poszukująca nowego i tworząca historię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz