środa, 19 października 2016

Mirt - Random Soundtrack

Mirt, Random Soundtrack, mirt.bandcamp.com

Nazwanie czegokolwiek soundtrackiem co uważniejszych napawa niepokojem, że oto mierna jakość będzie usprawiedliwiona tworzeniem rzekomego soundscape'u świata wyobrażonego, a co bardziej pokornych uśpi w przekonaniu, że uważne słuchanie dzieła nie musi być koniecznością.

Bo jeśli już przy soundtrackach jesteśmy, to Random Soundtrack jest cyberpunkowe, baśniowe, skupione na sobie. Na moją uwagę zwracają hi-endowe fieldy, ich współistnienie w kompozycji - nie wplatanie, nie wykorzystywanie, lecz współistnienie z dźwiękami wydobywanymi w sposób bardziej kontrolowany, niż przez niekontrolowalną rzeczywistość. Igranie z pastiszem, o ile ma tu miejsce, zmienia się w długich dźwiękach w skryty hołd dla Crockett's Theme Jana Hammera. Sztuczny jedwab nie tylko lśni, ale także szeleści tu w deszczu, w ambientowych chmurach wznoszonych na sztucznym dymie, dźwiękach wydobywających się rynien, piwnic, ludzkich głosów. Jeśli o ludziach zaś mowa - w dźwiękowym świecie Mirta są oni tłem dla tła, detale, choć istnieją, skupiają się na drobinach niemożliwych do doświadczenia w separacji od swoich empirycznych sąsiadek. Mokre dźwięki deszczu, kroki ludzkie, klaksony i krzyki nie należą ani do tych, którzy je wywołali, nie należą nawet do samych siebie - należą do utworów, długich dźwięków bez melodii, rytmu bez tańca, tańca bez zabawy, zabawy bez końca, tęsknoty za początkiem i końcem, za jasnymi zasadami, wyraźnymi bohaterami, jednoznacznymi wyborami.

Impresje Tomka to wielowymiarowy impresjonizm, próba stworzenia rzeczy, na którą spogląda się z także z dystansu - dlaczego też nie miałby to być dystans tego, kto nie zna pojęć i nie jest przygotowany do słuchania angażującego? Nie twierdzę przez to, że Mirt jest w jakikolwiek sposób easy listeningowy, bo jest twórcą światów wymagających, lecz oto soundtrack jest słowem wytrychem, które pozwala na robienie więcej i wkradanie się tam, gdzie nikt tego nie oczekiwał, ba! tam gdzie nawet nikt by niczego nie chciał szukać. Random Soundtrack to zbiór detali, w których poszczególne detale nie mają znaczenia, to artefakt złożony z małomistycznych klocków, choć klocków Mirtowych, to pewne.  

Mirt wraz z Random Soundtracks nie zawodzi i kontynuuje wędrówkę po wrażliwości znanej ze swoim poprzednich nagrań, że tylko wciąż zachwycające Afrikanische Volker i Vanishing Land wspomnę, podkreślając mocniej rolę nagrań terenowych. Z właściwą sobie wrażliwością Tomek nie umuzycznia fieldów, ani nie stawia syntezatorowych dźwięków poza produkcyjną czystością w ulicy w Hanoi lub na proteście w Bangkoku. Ponownie tworzy świat, który jest usprawiedliwieniem dla samego siebie, a Random Soundtrack to gogle do wirtualnej rzeczywistości, w której cienie zamrożone są w neonowym świetle, a powolność i zachwyt nad fakturami, detalami i chełpienie się w produkcyjnej czystości to choć eskapizm, to jednak eskapizm pożyteczny, a może i nawet i jakaś odwaga w czasach, gdy łatwo jest robić rzeczy brzydkie, oddające w kronikarski sposób  smutną rzeczywistość.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz