Gdybym miał w jednym zdaniu określić, czym jest muzyka
zawarta na tym albumie, napisałbym pewnie, że jest to ogień piekielny
wytryskający z otworu kloacznego Belzebuba. Ostatni wojownik poza Dorosłym
dziećmi jest moim ulubionym albumem grupy Turbo, która czerpiąc inspirację z
twórczości zagranicznych zespołów wypracowała swój osobny styl.
No właśnie – styl. Co właściwie gra Turbo? Jak to co? –
zapytacie – przecież odpowiedź jest oczywista – to metal! Ale nie ma jednego
metalu, zespół stylistycznie meandrował w różnych kierunkach. Wspomniany
wcześniej debiut grupy, Dorosłe dzieci to klasyczny, melodyczny heavy metal.
Później zespół nagrywa album Smak ciszy – wygładzone, cukierkowate, glamowe, wręcz popowe,
„dokonanie”, o którym fani zespołu woleliby zapomnieć. Później następuje przełom,
w postaci Kawalerii szatana, gdzie zespół wędruje w stronę thrash metalu.
Po Kawalerii, która w różnego rodzaju rankingach będzie
uznawana za najlepsze dokonanie Turbo, pojawia się Ostatni wojownik. Płyta
została wydana w 1987 roku przez debiutującą wytwórnię Metal Mind Productions –
jedną z pierwszych prywatnych wytwórni w PRL. Płyta osiąga spory sukces.
Niesamowite brzmienie, szybkość, bezkompromisowość – mógłbym wymieniać tak w
nieskończoność.
Czy to King Diamond? Wczesna Metallica? Nowopowstający death
metal? Nie! te porównania nie mają większego sensu, chociaż rodzime, polskie
kompleksy każą nam mówić o polskich artystach w perspektywie zagranicznych
muzyków ( nie wspominając już o tym, że ja też wpisuję się w ten nieznośny trend).
Jeśli chodzi o Turbo, to nie mamy się czego wstydzić. Zresztą Rzeczpospolita
muzycznie wpłynęła na świat dwoma gatunkami – jazzem i metalem właśnie. Być
może Turbo nie jest znane powszechnie na świecie, co nie zmienia faktu, że jest
to zespół wyśmienity.
W języku angielskim istnieje słowo, które doskonale określa
muzyką zawartą na krążku – unstoppable. Jest szybko, hałaśliwie, agresywnie,
nienawistnie, charcząco. Muzyka jest prosta i ryjąca baniak dokumentnie. Ale
właśnie o to chodzi. It’s only rock ‘n roll but I like it. Za jedyne jedenaście złociszy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz