Za Ostasiukiem (w lateksowych leginsach), stary Justina Biebera, dalej młody Rod Stewart, a na końcu ktoś podobny do mnie (ja też mam taką skórzana kamizelkę, serio). |
Tylko jeden zespół w historii
polskiej muzyki rockowej przemierzał galaktykę na cybernetycznym żółwiu. Tylko
jeden polski zespół rockowy na okładce swojego longplaya umieścił piękną panią w rozmiarze D (tak na oko) jadącą z rozwianym włosem na motorze, co raczej w jej przypadku było nie lada
wyczynem , bo nie ma ona jednej nogi. Mieliśmy tylko jeden zespół rockowy,
który w swojej cukierkowatości zbliżał się do innego giganta ciężkiego grania
jakim była supergrupa Papa Dance. Oto Fatum.
Kpiny z okładki, rzeczywiście są
na miejscu, bo tak marnego projektu graficznego, jak autorstwa niejakiego Jerzego
Szelągowskiego na okładce płyty nie widziałem dawno. Przerysowane,
jaskrawo-słitaśne barwy, kontury, które mogłyby być narysowane przez każdego
mniej rozgarniętego plastycznie gimnazjalisty
- to wszystko nie sprawia zbyt dobrego wrażenia i nie zachęca do kupna.
Ale nie mnie. Ja, weteran staroci, poznałem, że warto płytę zakupić, choćby
dlatego, że był mi znany utwór tytułowy albumu, czyli Mania szybkości.
Bo złym wrażeniu jaki wywiera na
nas okładka, pozornie najmniej ważna część płyty, możemy zachwycić się samą
muzyką. A estetyczna amplituda między grafiką a kompozycjami zawartymi na
płycie jest zaiste wielka. Glam metal nigdy mi nie leżał, zawsze udawałem
twardziela (Metallica skończyła się na
Kill ‘Em All), choć czasem po kryjomu podsłuchiwałem sobie co bardziej
skocznych piosenek. Jeśli chodzi o Manię
szybkości, jest to naprawdę solidny krążek, w który warto się zaopatrzyć,
tym bardziej, że po pierwsze jest dosyć trudno dostępny, po drugie całkiem
nieźle zrealizowany (nad nagraniem czuwał Andrzej Puczyński, legendarny
producent, współzałożyciel Exodusu), po trzecie można tę płytę dostać naprawdę
za śmieszne pieniądze. Ja swój egzemplarz dostałem za 10 zł, tym bardziej, że płyta
nie była nie jest zbyt pospolitym wydawnictwem, to warto się z nim zapoznać.
Ja się pytam, gdzie ona ma lewą nogę? |
Materiał na płytę został nagrany
w 1988 roku, a produkt finalny w postaci czarnego krążka ukazał się w roku
następnym. Na płycie znalazło się
dziewięć kompozycji i raczej trudno jest się doszukiwać tu jakichś zapełniaczy.
Utwory są dobrze napisane i dobrze zagrane. Kwartet w którego skład wchodzą bębny,
bas, gitara i klawisze razem nieźle współgrają. Mimo glamowej stylistyki, dużej
roli syntezatora zespół nie zawędrował w stronę bukieciarstwa i tandetnej
efektowności. Utwór tytułowy nie pozostawia złudzeń, iż mimo chłopc tego, że
lubią się przytulać do siebie na międzygalaktycznym żółwiu z anteną w tyłku, to
wiedzą jak grać. Mania szybkości to
naprawdę światowa kompozycja. Co z tego, że jest tu parzyste, proste tempo, co z tego, że banalny
riff oparty na trzech akordach – jest to rock ‘n roll, którego się naprawdę
dobrze słucha. Drugi utwór na stronie A pt. Zielony
Skarb przywodzi na myśl dokonania zespołu Whitesnake’a z lat ’80 i jest
wolniejszy od poprzedniego. Dalej mamy balladę Błaganie, która nie jest wcale zła, być może muzycznie średnia, ale
ma całkiem fajny tekst. Ostatni kawałek z pierwszej strony – Frajer - ma potencjał, aby być przebojem – świetny riff,
dobre nabijanie, no i ten tekst, o tym jak to te baby są złe….
Strona B rozpoczyna się utworem
pt. Znowu pech następna przyzwoita
kompozycja. Później mamy kawałek Pokonać strach,
co do którego nie wolno mieć obiekcji, a i solówkę niezłą tu wywinął
gitarzysta Romuald Kamiński. Prawdziwa bomba to utwór Nie mówcie nam. Gdyby ten utwór powstał jakąś dekadę wcześniej, to
byłby to jeden z hymnów młodego pokolenia, jakim były np. Dorosłe dzieci grupy Turbo. W Nie
mówcie nam z wolnymi zwrotkami i brawurowym chorusem, gdzie Ostasiuk
popisuje się nie tylko wokalem, ale również pasażami na syntezatorze, nie może
się nie podobać. Później mamy popowy Kac-88, bardzo przyjemnie się go słucha,
nawet na kacu. Ostatni kawałek zamykający krążek to Bezlitosne Fatum, nie
pozastawia nam złudzeń - zespół Fatum był przypadkiem w historii polskiej
muzyki rockowej.
W tym miejscu warto napomknąć
cokolwiek o postaci Krzysztofa „Uriaha” Ostasiuka. Uriah, który w zespole był
klawiszowcem i wokalistą, był naprawdę wyśmienity. Klawiszy nie traktował
wirtuozersko, robił nimi dobrą po prostu sekcję rytmiczną. Natomiast jeśli
chodzi o śpiewanie – to w tej materii jest naprawdę doskonały. Dobra barwa,
niesamowita skala, górne rejestry osiąga w sposób swobodny i niezwykle
precyzyjny. Niestety zmarł w 2002 roku na wskutek wylewu. Zespół Fatum grał z
przerwami do 2006 roku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz