czwartek, 7 kwietnia 2016

Hadżdż w głąb siebie - Olgierd Dokalski - Mirza Tarak

Olgierd Dokalski - Mirza Tarak, źródło: materiały prasowe.

Dźwięki muzyczne nie są niczym więcej niż dźwiękami, czego uczył nas już stary papa John Cage. Nie niosą żadnej treści, ani nie opowiadają żadnej historii, lecz wystarczy jeden werbalny ruch, jedno słowo, zdanie, a już zaczynamy wypełniać utwór historią. Co się jednak dzieje z muzyką, gdy artysta przedstawia nam całą, konkretną historię, która stoi za powstaniem albumu? 


Trębacz Olgierd Dokalski, członek grup m.in. kIRk, Daktari, Nor Cold, przedstawia nam taką historię, którą potencjalnie mogłaby mocno ograniczyć zakres odczuwania "Mirzy Taraka" i szkodzić samej muzyce. Zresztą, czy kogokolwiek powinna obchodzić jednostkowa historia, która niewątpliwie odbywa się na tle burzliwych wydarzeń historycznych? Moja odpowiedź brzmi nie, jednak to nie tylko od słuchacza zależy, jakiej historii chce słuchać, ale przede wszystkim od tego, kto i jak chce nam ją przekazać. Dokalski nie zajmuje się jednak prostym ilustrowaniem życia i czasów swojego przodka, Jakuba Buczackiego, o którym możecie poczytać tutaj, ale przede wszystkim opiera się na rzeczach, które z punktu widzenia metody historycznej są niemożliwe lub co najmniej niezwykle trudne do opisania, jakimi są przeżycia wewnętrzne bohatera. Próbie odpowiedzenia na to wyzwanie w przypadku "Mirzy Taraka" odpowiada muzyka. Dodajmy, że muzyka niesamowita.

Środki jakimi posługują się Dokalski oraz muzycy biorący udział w jej powstaniu (Antonina Nowacka - głos, Daria Wolicka - flet poprzeczny, Maciej Rodakowski - saksofon tenorowy, Gamid Ibadullayev - instrumenty perkusyjne) mocno podkreślają ten osobisty charakter płyty. Miejsce fajerwerków zajmuje wybrzmiewanie dźwięków w ciszy, bogata aranżacja to także nie domena tego wydawnictwa. Wszystkie instrumenty, bez wyjątku zajmują z góry określone pozycje, a sam Dokalski jest częścią ensemblu, a nie liderem, który wygrywa swoje partie gdzie popadnie. I już za to należą się z mojej strony duże pochwały, bo nie każdy, kto wydaje debiut pod swoim nazwiskiem wykazuje się tego typu pokorą. Jednak szczególnie słyszalny jest na tej płycie udział Antoniny Nowackiej, która jest żelaznym filarem całego albumu, a jednocześnie dowodem, że wokalistyka w polskiej muzyce niezależnej powinna pojawiać się częściej. Nowacka ma tutaj najwięcej partii improwizowanych, a jej wokalizy świetnie pasują do efemerycznych kompozycji. 

"Mirza Tarak" pozbawiony jest banałów, takich jak pogłosy czy inne echa w momentach, kiedy nie wybrzmiewa dźwięk, jednocześnie kompozycje płyną, niczym strumień, ale także wydają się być elastyczne, niczym młode drzewo, które choć targane improwizacjami, ciągle wraca do swojego pierwotnego kształtu. Na tej płycie nie uświadczy się, ani wokalno - instrumentalnych popisów, jest to materiał zbyt introwertyczny, by przerodzić się w agresywny free jazz, często instrumenty grają solo lub zwiewnie dialogują ze sobą. Zresztą jeśli już o jazzie mowa - "Mirza Tarak" ma mocne powinowactwo z spiritual/etno jazzem - jeśli jednak ten ostatni bardziej odwołuje się do dużych systemów religijnych lub muzycznych tradycji jakiegoś obszaru świata, tak Dokalski wektor poszukiwań kieruje do wnętrza człowieka i do indywidualnego doświadczenia. Poszczególne utwory wprowadzają transowość, lecz nie otumaniają jak opiaty, uciekają od nadmiernego przywiązania do właściwości rytmicznych, na rzecz naturalistycznego, właściwego opowieści rytmowi, odbywania się w czasie. Może jedynie ostatni "Nie zapomnisz mnie" przypomina nieco jeden z głównych tematów znakomitego soundtracka Ciechowskiego z "Wiedźmina".

Dokalski przechodząc drogę od konkretnej historii, przez wyobrażenie przeżycia duchowego swojego przodka, po jego transpozycję do języka muzycznego włącza nas do swojego doświadczenia i przeżywania historii. Udaje się mu to znakomicie, choć "Mirza Tarak" nachalnie nie nagania słuchaczy do czytania libretta i wysłuchiwania niemej werbalnie opowieści. Ona zaprasza niczym powołanie - jest wewnętrznym głosem pochodzącym z ponadzmysłowej rzeczywistości, zaprasza tych, którzy chcą słuchać. Toczą się swoim rytmem, rytmem znanym zarówno z "Masady" Johna Zorna, choć w formie bardziej zwiewnej, choć ciągle nie soundtrackowej i nie easy-listeningowej. 

Zresztą dźwięki nie pojawiają się tu przypadkowo, a ta kontemplacja, przypomina mi późne nagrania Mortona Feldmana, jak "Piano, Violin, Viola, Cello" - może poza pojawiającymi się znikąd basowymi dronami lub elektronicznymi szumami, które tworzą dodatkowy wymiar tej muzyki, wprowadzając dodatkowy niepokój. Niepokój ten jest tym bardziej odczuwalny, że cała płyta jest roztrzęsiona trąbką Dokalskiego, którego mogę porównać do Mikołaja Trzaski, nie tylko przez wspólne dla obu muzyków samouctwo, a także o wspólną im liryczną szorstkość. 

Olgierd Dokalski
"Mirza Tarak"
Fundacja Kaisera Soze 
marzec 2016


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz