sobota, 4 kwietnia 2015

Antologia polskiego rapu

Na muzyce, którą lubię, znam się niewiele, a do rapu przymilam się odkąd spotkałem ludzi, którzy o tym gatunku potrafią przekonująco i z pasją mówić. Już w podstawówce byłem hipsterem i nie chciałem słuchać jak koledzy z klasy Karramby, Liroya i Peji. Wolałem się wgłębiać w Napalm Death i uważałem się za lepszego, bo nie słucham prymitywnego przeklinania. Po słuchaniu Karramby człowiek się bał przemocy w niej zawartej, bo wpierdol w podstawówce to nie była taka rzadka sprawa, po słuchaniu Cannibal Corpse młody człowiek czuł tylko, że się musi wyspowiadać. Doczesny wpierdol wydawał się mniej atrakcyjny niż wieczne potępienie.

Metal pokazał mi mój kuzyn, który jednak miał otwartą głowę na gatunki muzyczne. Był starszy i budził mój podziw, puszczał mi straszne gitarowe granie i od tamtych dni nie pamiętam, żeby muzyka aż tak na mnie wpływała i wzbudzała tak mocne emocje. Ten sam kuzyn słuchał rapu i doprawdy nie byłem w stanie sobie sobie poukładać w głowie JAK TAK MOŻNA. Reprezentacją jego gustu był wygląd - ogolona na łyso głowa, jaskrawożółte baggy i  trvv glany.

Cóż, jako metrykalnie dorosły facet z żoną i dzieckiem mam do siebie lekki żal za swoją krótkowzroczność, bo rap "wtedy" był czymś świeżym, na czasie, był głosem pokolenia (do którego nie należałem). Do tej pory zastanawiam się czy nie lepiej by było, gdybym jako szczeniak partycypował w fascynacji Molestą niż w uwielbianiu Metalliki i innych wykonawców, którzy świecili tryumfy 20-30 lat wcześniej. I chyba dla takich ludzi jak ja powstała "Antologia polskiego rapu". Spędziłem nad lekturą tego wydawnictwa chyba dwa tygodnie z przerwami, po nocach czytając biogramy artystów, omówienia tekstów i wielu innych niewątpliwie ciekawych rzeczy. Najpierw po przejrzeniu struktury stwierdziłem, że może być ciężko z odbiorem, jednak okazało się, że jest lepiej niż przypuszczałem. Narodowe Centrum Kultury, które jest wydawcą książki udostępniło ją za darmo w formie PDFu. Analogowa wersja książki jest wypasiona i podobno rozeszła się błyskawicznie. Do książki dołączony był dodatkowo słowniczek pojęć i płyta winylowa. Nawet nie chcę wiedzieć ile kosztowała, a pewnie wkrótce dowiemy się jaką ktoś zażyczy sobie za nią cenę na rynku wtórnym. 

Książka dzieli się na kilka części. Jest tu krótki wstęp i nakreślenie historii rapu, następnie wywiady, część właściwa, czyli antologia tekstów, które zostały potraktowane niczym w antologiach poezji z należytym pietyzmem oraz biogramy co ważniejszych raperów. Z tego co zaobserwowałem wokół "Antologii..." pojawiło się sporo kontrowersji. Więcej opinii wyrażało dezaprobatę niż propsy - przynajemniej w tych internetach, w których ja siedziałem. Obiekcje dotyczyły najczęściej sztucznego języka jakim się mówi o rapie, fatalnemu wyborowi numerów w antologii i wykonawców w biogramach, błędów redakcyjnych, czy nawet niektóre z nich ocierały się o oskrarżenia pod adresem redaktorów o nepotyzm i kumoterstwo w doborze numerów i MC's. Trudno jest mi się do tego odnieść, bo nie wiem, kto kogo zna lub kto kogo lubi i kto z kim wódkę pije. Osobiście trochę drażniło mnie nobilitowanie rapu porównując go z poezją. Tak jakby rap czy cała kultura hip-hopu nie byłą interesująca sama w sobie - a przecież jest. I faktycznie, za Borysem Dejnarowiczem, można stwierdzić, że świadczy to raczej o skrywanych kompleksach redaktora, który formułował takie zdanie. 

Doskonale wiem, że antalogia ta powstała i została udostępniona za darmo i wyraża się w tym intencja NCK, które chce trafiać swoją działalnością nie tylko do osób, które siedzą w rapie, ale też takich ludzi jak ja. Moim zdaniem dyskusja wokół antologii jest ożywcza. Jednak nie będę naiwny, aby twierdzić, że krytyka jest troską "środowiska" o to, aby "Antologia..." była rzetelna i sprawiedliwa i aby ci, którzy rapem interesują się od niedawna nie powielali kłamstw i wypaczeń. Raczej chodzi o to, że dla każdego co innego jest ważne i zdaje mi się, że świadczy to o żywotności gatunku. Co do tego, co jest w tekście prawdziwe a co nie, nie jestem w stanie nic powiedzieć. Nawet wbrew licznych zarzutom nie powiedziane, że jest to ostateczne tak obszerne dzieło o rapie. Tak jak "od chujowej zwrotki jeszcze nikt nie umarł" tak od książki, w której podobno są jakieś niedoróbki też nic się strasznego nie stanie. 

Co chciałbym podkreślić szczególnie mocno - lektura ta sprawiła mi niebywałą frajdę.  Oczywiście na początku zacząłem czytać teksty artystów, których znałem wcześnie po to, aby przejść do tych mniej mi znanych, wracałem do niej przez dwa tygodnie niemal codziennie, a mój odbiór całości jest pozytywny, mimo prawie że polonistycznych opracowań poniektórych tekstów. Zresztą zachęcam do samodzielnego sięgnięcia do lektury. Link do darmowego wydania jest o tu.

A tu numer, który lubię. Pojawił się on też w "Antologii...".

P. S. Teraz czekam tylko na Simona Reynoldsa "Podrzyj, wyrzuć, zacznic jeszcze raz..." Podobno warto, ale wolę sam sprawdzić.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz