"TO BE FULLY ENJOYED THIS RECORD
SHOULD BE PLAYED AT MAXIMUM VOLUME"
Zgodnie z sugestią zamieszczoną na okładce podbijam na
wzmacniaczu basy a pokrętło z napisem volume przekręcam na max. Georga
Thorogooda nie da się słuchać inaczej
niż głośno a to z paru powodów.
Album Maverick został wydany w 1985 roku, w tym samym rocku
co legendarny ZZ Top nagrał równie legendarny album Eliminator, udowadniając tym samym, że blues nie znajduje się wcale
w stanie agonalnym, lecz świetnie można go recypować do elektronicznych, ergo
dyskotekowych klimatów. George Thorogood dokonał wyboru pośredniego między
z tradycyjnym, blues-rockowego brzmieniem, bez eksperymentów z elektronicznymi
zabawkami, ale jednak z zachowaniem ludycznego charakteru nagrania.
Nie jest może najważniejsze i najlepsze dokonanie zespołu,
ale słucha się go bardzo przyjemnie. Co rozumiem przez przyjemność. Ano
instrumentarium i świetne, elektryczno-gitarowo-saksofonowe riffy, czyli to co
prawdziwi mężczyźni lubią najbardziej. Thorogood jako gitarzysta nie ma polotu
Joe Bonamassy, ale ze swoimi
umiejętnościami gry na gitarze, które raczej porównałbym do tych posiadanych
przez Joe Lee Hookera naprawdę wymiata. Gra techniką slide, którą popisuje się
w otwierającym album utworze Gear Jammer i tym samym sprawił mi niezłą frajdę. A do tego
jeszcze ten nośny riff, w którym popisuje się wespół z grającym na saxie
Hankiem Carterem.
Bodajże najbardziej znanym utworem z albumu i jedną ze
sztandarowych kompozycji Thorogooda jest utwór I drink alone. Ta apologia kontemplowania wszystkich bardziej
znanych marek whisky kończy się tym, że jednak podmiot liryczny tekstu nie
wypija nic. Ciężki jest żywot bluesmana.
Dalej na albumie mamy przyjemne boogie pod tytułem Willie and the Hand Jive. Nic
porywającego, kompozycja bliźniaczo podobna do znanego utworu Bo Didleya Who Do you Love (zresztą Thorogood z
Niszczycielami nagrał cover tego ostatniego). Fajnie kołysze.
Dalej mamy całkiem przeciętną balladę What a Price, która nie zostaje pozostawia po sobie żadnego, ani
złego, ani też dobrego wrażenia. Na mocnego, szybkiego rock ‘n rolla musimy
czekać aż do utworu zamykającego stronę A, czyli Long Gone. Solidne nabijanie Jeffa Simona, nośny riff, dobra sekcja
rytmiczna basu i ponownie rewelacyjne saksofonowe solówki.
Stronę B rozpoczyna dobry rock w postaci utworu Dixie Fried. Po nim mamy jeden z
ciekawszych momentów na tej płycie, a mianowicie cover wspomnianego już
wcześniej Joe Lee Hookera, czyli Crawling
King Snake. Mamy tutaj mocno przesterowane gitarowe brzmienie i miarowe
nabijanie perkusji i bardzo charakterystyczny, charczący głos Thorogooda. Jedna
z moich bardziej lubianych kompozycji z repertuaru artysty.
Dalej znowu mamy cover innego klasyka czarnego rock ‘n rolla czyli Memphis Tennesee, a po nim następną
przeraźliwie nudną balladę Woman with the
Blues. Dalej zaś mamy szybkostrzelne granie Go go go. A na zakończenie Ballad of Maverick, lekkie, za lekkie
nic nie wnoszące, nikłe i nijakie granie.
Ale w zasadzie nie
żałuję tego zakupu, który wykosztował mnie aż 20 zł. Ale w sumie wolałbym,
żeby George Thorogood zajął się solidnym rockowym, męskim graniem, a ckliwe
ballady pogrywał w rodzinnym gronie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz