piątek, 7 listopada 2014

Holloee Poloy - "The Big Beat"

W poszukiwaniach muzycznych staroci siedzę obecnie we wczesnych latach '90. Już pomijając niezwykle ciekawe wydarzenia polityczne był to interesujący czas dla polskiej fonografii, która wyzwalając się spod państwowej kurateli wpadała w wolny rynek, o którym nie miała zielonego pojęcia. Główne polskie wytwórnie nie wydawały polskich wykonawców. Np. w katalogu Polskich Nagrań "Muza" większość płyt wydanych w 1990 roku to były reedycje zachodnich albumów (Led Zeppelin, Slayer itp). Wśród płyt Muzy z tego roku wyróżnia się zespół Holloee Poloy. Album "Big Beat" był ewenementem na rodzimej scenie - obecnie nie pamięta się o tej płycie. Tym bardziej jest to ważny zespół, bo jest on długogrającym debiutem Edyty Bartosiewicz.

Co do samej Bartosiewicz powiem tak - ostatnia płyta jest tak kiepska, że aż szkoda mojej pisaniny na gorzkie słowa. Pierwsza natomiast to był kosmos, coś co w polskim popie nie ma precedensu.

Popu nie słucham, zresztą nie wiem jaka mogłaby być definicja tego gatunku. Cuda w rodzaju avant-popu są zaś dla mnie ciągle wielką niewiadomą. Bo jakże to za pomocą radykalnych środków robić słodkie piosenki? Albo za pomocą piosenkowych środków robić radykalna muzykę? Zadanie to doprawdy należy do kategorii niemożliwe. A jednak tutaj się to udało nie popadając ani w śmieszkowatość ani patos ani zwyczajną głupotę na skraju słuchalności.

Udało się na tej płycie połączyć delikatny głos Edyty (który nie uwalnia swojego chrypkowego potencjału do końca) z muzycznymi dziwactwami. Brzmienie syntezatorów, automatu perkusyjnego (edit: tam są żywe bębny, tylko brzmią tak syntetycznie) i dziwne sprzężenia gitar kieruje nas od brzmienia Big Black do naiwności polskiego rock 'n rolla lat '60. Zupełnie niepiosenkowych kompozycji słucha się napięciu na to, że może przyjdzie w końcu refren lub, że wiernie zostanie powtórzony gitarowy riff. Czasem włączy się artystom dream pop a czasem shoegaze. Jazgotliwe noisy są ważone przez delikatne ambienty. Czasem wyjdzie coś nieporadnie, ale na pewno nie pospolicie.

Chyba niewiele zespołów inspirowało się takim graniem. Po pierwsze płyta w fizycznej formie stanowi rzadkość. Nigdy jej nie wznowiono. Z tego co wiem, mają wyjść reedycje wszystkich płyt Edyty Bartosiewicz, lecz dyskografie ma otwierać album "Love" (dosyć przeciętny swoją drogą). Zresztą czas początku lat '90 nie sprzyjał eksperymentom. Z jednej strony szalał grunge, z drugiej łeb podnosił potwór disco-polo. Holloee Poloy rozwiązał się w tym samym roku, w którym ukazał się debiut grupy. 

Holloee Poloy 
Big Beat
Polskie Nagrania Muza
SX 2911
1990



3 komentarze:

  1. Drobna uwaga, na płycie nie ma automatu perkusyjnego tylko żywe bębny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki wielkie! Już zrobię edit. A brzmią jak "nieżywe" ;)

      Usuń
  2. Love "przecietny", lol...

    OdpowiedzUsuń