źródło: mikmusikarchive.bandcamp.com/album/strange-gods |
Mówi się, że kto daje i odbiera ten się w piekle poniewiera. Prawdopodobnie w uniwersum bogów Łukasza Dziedzica i religii stworzonej na użytek ich wyznawców tego powiedzenia się nie zna albo nie respektuje.
John Lake na facebooku sam nazywa się Jankiem Jeziorko co niechybnie prowadzi mnie do skojarzeń z Jańciem Wodnikiem lub jak kto woli Jańciem od Posłusznej Wody. Jak dobrze pamiętamy w filmie Jana Jakuba Kolskiego Jańcio zostaje obdarzony przez Boga darem uzdrawiania ludzi, co sprowadza nie niego i jego najbliższych same nieszczęścia. Następnie ten dar zostaje mu odebrany, co także nie jest dla niego i jego rodziny zbyt korzystne. John Lake wystawia słuchaczy tym albumem na ciężką próbę jakby sam był jakimś bożkiem [byle nie Jakubem Bożkiem, huehue]. Z początku prowadzi narrację, która w moim przypadku wywołała reakcję, że "aha, ok, słyszałem coś podobnego na Carcosie czy Sun Worshipers", czyli chłodną masę dźwiękowego lodu, muzyczne środowisko zbytnio nie sprzyjające zamieszkaniu. Nie chodzi mi jednak o to, że traktowanie materii dźwiękowej przez Dziedzica jest wtórne w stosunku po poprzednich wydawnictw, a raczej chciałem pochwalić, że od pierwszych chwil spędzonych ze "Strange Gods" wiadomo było kogo słucham. Mam wrażenie, że John Lake wypracował swój styl, a "Strange Gods" jest próbą przesunięcia oczekiwań słuchaczy w rejony, które wcześniej w jego twórczości nie były dominujące.
Na początku pisałem o powiedzeniu o odbieraniu i dawaniu. Od samego początku John Lake w "Canto I" i w pierwszej częśći "Vitun Voimalla - Power of Cunt" daje nam znajomą dramaturgię, KTÓRA NASTĘPNIE ZOSTAJE ZABRANIA I PRZYKRYTA ŚCIANĄ ORDYNARNEGO BITU, PROSTO W RYJ! I serio tak zrazu pomyślałem. Ale później uświadomiłem sobie, że to chyba nie jest przypadek, że to nie błąd w tłoczeniu, tylko, że to TAK NA SERIO. Później odkryłem o co chodzi. Chodzi o właściwości dydaktyczne krążka. "Bo widzicie dzieci" - zdaje się prawić Dziedzic "techno to nie chujowa muzyka dla chujowych ludzi, bo oto za tym bitem kryje się niebywałe bogactwo, bo wicie rozumicie - dobry bengier to nie bit, bo to umi każdy. Dobry bit to pretekst żeby się wwiercić komuś w głowę i zainfekować go brudem, zimnem, noisową szarpaniną i industrialową podłością, falującą i parującą psychodelią unoszącą się nad horyzontem." Strategia z dawaniem noisu i odbierania go technoidalną ciemną materią jest głównym sposobem na budowanie dramaturgii utworów. Oczekiwanie na bit w "Uwan - Nothing but Sound" nie ma nic wspólnego z umiejętnym odwlekaniem dropu, to jest walcowanie klienta tak przewlekle chorą intensywnością, że ten nawet nie ma siły na to, aby cokolwiek zrobić "potem", bo "potem" bit wygasa, dźwiękowa magma zalewa wszystkie otwory twarzy, tylko po to by później powracający bit rozbił powstałą przedwcześnie przedśmiertną maskę.
Agresywny bit, chłód grający po kościach, industrialna swada, nadludzka siła wdzierająca się każdym porem skóry - to rzeczy, które daje nam "Strange Gods". Płyta ta dała mi sporo wrażeń, odebrała zaś na pewien mowę. Może zabójca z "Nayenézgani - Slayer of Strange Gods" dopełnił gdzieś swojego dzieła, ale nie zdążyć zabić mojej żarliwej wiary w to, że John Lake popełnił okrutnie dobrą płytę.
John Lake
"Strange Gods"
Mik Musik/Fundacja Kultury Audiowizualnej Strefa Szarej
31 sierpnia 2015
Kupże płytę kiej dobra -> bandcamp Mik Musik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz