środa, 13 czerwca 2012

Kobieta bez nogi


Za Ostasiukiem (w lateksowych leginsach), stary Justina Biebera, dalej
młody Rod Stewart, a na końcu ktoś podobny do mnie (ja też mam taką
skórzana kamizelkę, serio).

Tylko jeden zespół w historii polskiej muzyki rockowej przemierzał galaktykę na cybernetycznym żółwiu. Tylko jeden polski zespół rockowy na okładce swojego longplaya umieścił piękną panią w rozmiarze D (tak na oko) jadącą z rozwianym włosem na motorze, co raczej w jej przypadku było nie lada wyczynem , bo nie ma ona jednej nogi. Mieliśmy tylko jeden zespół rockowy, który w swojej cukierkowatości zbliżał się do innego giganta ciężkiego grania jakim była supergrupa Papa Dance. Oto Fatum.

Kpiny z okładki, rzeczywiście są na miejscu, bo tak marnego projektu graficznego, jak autorstwa niejakiego Jerzego Szelągowskiego na okładce płyty nie widziałem  dawno. Przerysowane, jaskrawo-słitaśne barwy, kontury, które mogłyby być narysowane przez każdego mniej rozgarniętego plastycznie gimnazjalisty  - to wszystko nie sprawia zbyt dobrego wrażenia i nie zachęca do kupna. Ale nie mnie. Ja, weteran staroci, poznałem, że warto płytę zakupić, choćby dlatego, że był mi znany utwór tytułowy albumu, czyli Mania szybkości.

Bo złym wrażeniu jaki wywiera na nas okładka, pozornie najmniej ważna część płyty, możemy zachwycić się samą muzyką. A estetyczna amplituda między grafiką a kompozycjami zawartymi na płycie jest zaiste wielka. Glam metal nigdy mi nie leżał, zawsze udawałem twardziela (Metallica skończyła się na Kill ‘Em All), choć czasem po kryjomu podsłuchiwałem sobie co bardziej skocznych piosenek. Jeśli chodzi o Manię szybkości, jest to naprawdę solidny krążek, w który warto się zaopatrzyć, tym bardziej, że po pierwsze jest dosyć trudno dostępny, po drugie całkiem nieźle zrealizowany (nad nagraniem czuwał Andrzej Puczyński, legendarny producent, współzałożyciel Exodusu), po trzecie można tę płytę dostać naprawdę za śmieszne pieniądze. Ja swój egzemplarz dostałem za 10 zł, tym bardziej, że płyta nie była nie jest zbyt pospolitym wydawnictwem, to warto się z nim zapoznać.

Ja się pytam, gdzie ona ma lewą nogę?
Materiał na płytę został nagrany w 1988 roku, a produkt finalny w postaci czarnego krążka ukazał się w roku następnym.  Na płycie znalazło się dziewięć kompozycji i raczej trudno jest się doszukiwać tu jakichś zapełniaczy. Utwory są dobrze napisane i dobrze zagrane. Kwartet w którego skład wchodzą bębny, bas, gitara i klawisze razem nieźle współgrają. Mimo glamowej stylistyki, dużej roli syntezatora zespół nie zawędrował w stronę bukieciarstwa i tandetnej efektowności. Utwór tytułowy nie pozostawia złudzeń, iż mimo chłopc tego, że lubią się przytulać do siebie na międzygalaktycznym żółwiu z anteną w tyłku, to wiedzą jak grać. Mania szybkości to naprawdę światowa kompozycja. Co z tego, że jest tu  parzyste, proste tempo, co z tego, że banalny riff oparty na trzech akordach – jest to rock ‘n roll, którego się naprawdę dobrze słucha. Drugi utwór na stronie A pt. Zielony Skarb przywodzi na myśl dokonania zespołu Whitesnake’a z lat ’80 i jest wolniejszy od poprzedniego. Dalej mamy balladę Błaganie, która nie jest wcale zła, być może muzycznie średnia, ale ma całkiem fajny tekst. Ostatni kawałek z pierwszej strony – Frajer -  ma potencjał, aby być przebojem – świetny riff, dobre nabijanie, no i ten tekst, o tym jak to te baby są złe….

Strona B rozpoczyna się utworem pt. Znowu pech następna przyzwoita kompozycja. Później mamy kawałek Pokonać strach, co do którego nie wolno mieć obiekcji, a i solówkę niezłą tu wywinął gitarzysta Romuald Kamiński. Prawdziwa bomba to utwór Nie mówcie nam. Gdyby ten utwór powstał jakąś dekadę wcześniej, to byłby to jeden z hymnów młodego pokolenia, jakim były np. Dorosłe dzieci grupy Turbo. W Nie mówcie nam z wolnymi zwrotkami i brawurowym chorusem, gdzie Ostasiuk popisuje się nie tylko wokalem, ale również pasażami na syntezatorze, nie może się nie podobać. Później mamy popowy Kac-88, bardzo przyjemnie się go słucha, nawet na kacu. Ostatni kawałek zamykający krążek to Bezlitosne Fatum,  nie pozastawia nam złudzeń - zespół Fatum był przypadkiem w historii polskiej muzyki rockowej.

W tym miejscu warto napomknąć cokolwiek o postaci Krzysztofa „Uriaha” Ostasiuka. Uriah, który w zespole był klawiszowcem i wokalistą, był naprawdę wyśmienity. Klawiszy nie traktował wirtuozersko, robił nimi dobrą po prostu sekcję rytmiczną. Natomiast jeśli chodzi o śpiewanie – to w tej materii jest naprawdę doskonały. Dobra barwa, niesamowita skala, górne rejestry osiąga w sposób swobodny i niezwykle precyzyjny. Niestety zmarł w 2002 roku na wskutek wylewu. Zespół Fatum grał z przerwami do 2006 roku.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz