środa, 12 września 2012

Sartre, post-punk i gówno.



1.

Tymon Tymański i Robert Brylewski są urodzonymi zawodowymi rewolucjonistami. Są na wskroś antysystemowi, zwalczają mainstreamowy Babilon wszystkimi swoimi siłami. Są jednymi z ostatnich ideowców wśród muzyków. Są bezwzględnie przekonani do swoich racji, do tego jak powinna wyglądać polska muzyka. Dali temu wyraz w artykule pt. „Zemsta”, autorstwa Anny Gromnickiej, który pojawił się 18 czerwca we WPROST.

Po drugiej stronie barykady mamy hipsterskie Screenagers. Środowisko niebywale wykształconych w swoich fachu krytyków, którzy w technokratyczny, autorytarny sposób przewartościowali pojęcie „dobrej polskiej piosenki”. Zaszokowali, zniesmaczyli, rozśmieszyli, zezłościli. Jednak ich lista dwustu najlepszych polskich piosenek to nie perwersja dla samej perwersji. Do licha, oni w tę listę wierzą.

Z ulicy Myśliwieckiej 3/5/7 ze stolicy corocznie w okresie około długo majowym Trójka nadaje Polski Top Wszechczasów, który zresztą jak i Top „Ogólny” funkcjonował jako niezmienny paradygmat w postrzeganiu polskiej muzyki rozrywkowej drugiej połowy XX wieku. Wyboru tego, co jest topowe, a co nie dokonują słuchacze spośród puli wybranych przez redaktorów Trójki utworów. Wybory niczym neoliberalnej demokracji.

2.

Lenin powiadał: Każdy artysta ma prawo tworzyć swobodnie, ale my Komuniści, powinniśmy prowadzić go zgodnie z wytycznymi. Przyklaskiwał temu Sartre, który nie wyobrażał sobie sztuki, która jest wyabstrahowana z kontekstu społeczno-politycznego,  która jest sztuką samą dla siebie, która jest wyrazem egoizmu twórcy lub folgowaniu niskich pobudek publiczności.

Polski socjolog i krytyk muzyczny Paweł Beylin, wśród pozaestetycznych funkcji muzyki wyróżnił funkcje propagandową oraz ludyczną . Mimo tego, że sam był wielkim purystą, który z nieukrywaną pogardą spoglądał na rozwój polskiej sceny big bitowej i w ogóle na rozwój anglo-amerykańskiego rock ‘n rolla potwierdzał jednocześnie, że oto w drugiej połowie XX wieku, muzykowanie stało się prawdziwie demokratyczne, bo oparte na skądinąd prymitywnych przesłankach zarówno natury technicznej twórców, którzy rekrutowali się w zasadzie tylko spośród amatorów, jak i na teksty.

Władimir Nabokow każdą próbę „uspołecznienia” tudzież upolitycznienia sztuki uznawał za przejaw marksizmu. Ze wstrętem odnosił się do społecznikowskiego naturalizmu literatury. Jego poglądy na temat literatury można w zgrabny sposób dostosować do dyskusji na temat współczesnej muzyki rozrywkowej. Tym bardziej, że literatura w rozumieniu Nabokowa jest bardzo zbliżona do muzyki, która to muzyka jest dziedziną twórczości, która jak najbardziej abstrahuje od świata naturalnego i jest całkowicie (w odniesieniu do organizacji dźwięków) nienaturalna. Oczywiście niektóre dzieła sztuk plastycznych czy literatury bywają abstrakcyjne, surrealistyczne etc., ale w zasadzie dopiero od niedawna. Literatura z nielicznymi wyjątkami aż do XVIII wieku służyła opisowi rzeczywistości, zaś malarstwo do XIX wieku było sztuką figuratywną, odzwierciedlającą rzeczy takimi jakie są.

3.

Obym się mylił, ale wydaje mi się, że Tymon Tymański i Robert Brylewski przesadzają w ocenie muzyki popularnej. Dokonują niebywałych wręcz prób ukazania bidy z nędzą z jakimi musiała się borykać polska publiczność oraz artyści. Psioczą na to, że ludzie w szarej rzeczywistości PRL-u zamiast nagrywać czy słuchać nowych nowofalowych czarnych krążków, woleli słuchać Kolorowych Jarmarków i Franka Kimono. Dzisiaj w brutalny werbalnie sposób rozprawiają się z polskim szoł-bizem. Dla Brylewskiego i Tymańskiego muzyka musi funkcjonować w jakimś kontekście, a najlepiej, żeby muzyka ta ów kontekst kontestowała. Temu służy ich wspólny film fabularny Polskie gówno, o tym jak straszny był przemysł muzyczny za komuny, jaki straszny jest dzisiaj. W rozumienia Nabokowa i nieco odwróconym znaczeniu słów Lenina, które przytoczyłem powyżej, są oni komunistami pełną gębą. Powiem więcej – dążą do totalitarnej dyktatury, która opiera się na dobrym smaku, zrównoważonych harmoniach, poetyckich tekstach, dobrych instrumentalistach i przesłaniu. A i Sartre, gdyby żył, by się ucieszył na to i to bardzo.

Screenagersi mieli zapewne dość trójkowego monopolu na muzyczną prawdę. Nie sądzę jednak aby ich lista była tylko i wyłącznie Anty-Topem Wszechczasów, bo nie opiera się na złośliwych antynomiach, jak np. spektakularna rehabilitacja zespołu Papa Dance. Już samo rozszerzenie listy o sto dodatkowych tytułów wskazuje na to, że jej autorzy chcą wypracować nową jakość w postrzeganiu muzyki i rozszerzeniu perspektywy, nie tylko ilościowo, ale przede wszystkim jakościowo. W tym rozumieniu dobra piosenka nie tylko zadaje pytania, napawa nas wątpliwościami natury politycznej, ma określony społeczny cel, ale taka która bawi, relaksuje, taka, która spełnia swoją zabawową rolę przy jednoczesnym zachowaniu przyzwoitego poziomu aranżacyjnego, kompozytorskiego i dobrego wykonania.

Zaś jeśli chodzi o Trójkową listę, to niestety, ale perspektywa „Topowa” zawężona jest do utworów rockowych, pomijając np. dokonania polskiej muzyki w ostatnim dwudziestoleciu prawie zupełnie. Larum mogą podnosić na moje słowa ci, którzy mówią, że to nie „Trójka Piotrów” decyduje o finalnym kształcie listy, lecz słuchacze. Odpowiem – oczywiście, lecz czy wszyscy dziennikarze muzyczni Trójki ustalają tę listę? Czy bez echa pozostają słowa Wojciecha Manna, który związany z Trójką od Bóg wie jakiego czasu, uważa coroczne głosowanie na Top za przyjemne kółko wzajemnej adoracji radiosłuchaczy?

4.

Nie chcę się stawiać w charakterze jakiegoś medium, które będzie rozstrzygało, które racje, którego stronnictwa są słuszne. Doceniam zarówno radykalizm twórcy zespołu Kury i lidera Brygady Kryzys, jak i zaangażowanie Screenagersów w odkrywanie polskiej piosenki na nowo. Nie sposób przejść obojętnie wokół dosyć konserwatywnego Polskiego Topu Wszechczasów Trójki, który mimo wszystko jest listą utworów wybitnych. Konsekwencją polaryzowania się w polskiej rzeczywistości środowisk, które chcą dyskutować o polskiej muzyce muszą być wymierne korzyści. Ja się cieszę, że ktoś prowadzi zażarte boje, bo w zasadzie wszystkie wymienione stronnictwa wydają się być bardziej kompetentne w zakresie muzyki, niż politycy w zakresie polityki.

A jaka jest różnica tych wyżej wspomnianych specjalistów od muzyki od polityków? Chyba na to pytanie próbował odpowiedzieć już Jerzy Turowicz w swoim tekście z 1947 roku pt. Kultura i plan. Stwierdza w nim, iż każdy świadomy artysta, niezależnie od tego czy funkcjonuje w systemie zetatyzowanej lub zliberalizowanej kultury, jest odpowiedzialny w ramach swojej działalności wobec swojej publiczności, wobec, jak to określa swoich „klientów”. Nie wiem czy politycy, choć posiadają mandat do bycia sumieniem społeczeństwa podobno dosyć znaczący, są świadomymi artystami swojej profesji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz