poniedziałek, 1 czerwca 2015

Bigbit nie jest jednak taki zły - wybór piosenek


Na fanpage'u bloga powieliłem pogląd, że polski big bit to z reguły straszne gówno jest. W kontrze otrzymałem kilka odpowiedzi, które sprawiły, że zastanowiłem się nad swoim dosyć bucowatym stwierdzeniem. Co więcej postanowiłem, że w ramach reasearchu dokonam przeglądu wszystkie nagrania bigbitowe jakie posiadam w swojej kolekcji. Nie ukrywam, że zrobił się z tego spory domowy digging - bigbitu nie trzymam w jednym miejscu, był on rozproszony po wszystkich półkach. I już samo to o czymś świadczy - bigbit może być zróżnicowany. Jednak w moim przekonaniu istnieje jakiś typ czysty big bitu, który jest zupełnie nieatrakcyjny, kanciasty i infantylny. Dopiero aberracje i wyjątki od big bitowej reguły są siłą polskiego bigbitu. 

Teraz musi paść bardzo trudne pytanie - czym jest bigbit? W Polsce bigbitem, terminem rozpropagowanym przez Franciszka Walickiego, były grupy grające muzykę młodzieżową, które odwoływały się, w dowolnych konfiguracjach do rock 'n rolla, rhythm and bluesa, skifflu, folku. Coś jednak czuję, że definicja ta jest niewystarczająca i pozostawia niedosyt. Podskórnie przecież da się wyczuć, że bigbit nie był tożsamy z rock 'n rollem itd., ale czerpał ze wszystkich mocno "tłuczonych" gatunków muzyki rozrywkowej, jedncześnie nie będąc żadnym z nich do końca. Za rdzeń polskiego bigbitu uznaje się zatem wszystkie grupy "kolorowe" - chociaż poza nimi miały miejsce również ciekawe rzeczy.

Dochodzimy tutaj jeszcze do jednego problemu - skoro wiemy gdzie bigbit się mniej więcej zaczyna to gdzie on się kończy? Niezbyt trafnym kluczem pozostaje ówczesne, historyczne już nazewnictwo, które każdą grupę, która grała piosenki z riffami i mocną sekcją rytmiczną nazywano beatowymi jak Romuald i Roman, Breakout, Dżamble, Klan itp. Płyty niektórych z tych zespołów wydawane były w ramach serii "Z archiwum polskiego beatu", ale umówmy się - z beatem nie miał to nic wspólnego. Dlaczego tak było? Zespoły te nie chciały grać bigbitu - chciały grać ambitną rockową muzykę taką jak na zachodzie. Skoro sami artyści odżegnywali się od bigbitu to kimże ja jestem, żeby ich bigbitowcami nazywać?

Dlatego wybiorę płyty grup, które arbitralnie uważam za bigbitowe. Wybiorę również te, które mam fizycznie w domu. Z uwagi na te ograniczenia zachęcam do komentowania i dzielenia się swoimi uwagami. Będą one bardzo cenne, a ja lubię obywatelskie zaangażowanie w rozwój internetów.

Kolejność wydawnictw jest zupełnie przypadkowa.




1. Popołudnie z młodością V/A
Pronit XL 0319
1966

Na szczególną uwagę na tej składance zasługuje udział Tajfunów. Jako naczelny zespół instrumentalny, który obsługiwał różnych wokalistów (takie czasy - dzielić grupy na wokalne, instrumentalne i wokalno-instrumentalne) w swoich czasach nie doczekał się longplaya. Dziejowa krzywda była tym większa, że Tajfuny uprawiali beat, który był zwiewny i naprawdę dobrze zagrany. Celowali w brzmienie surf i to już sprawia, że mają u mnie wielkiego plusa. Na składance tej pojawiają się aż 4 razy, w tym trzy razy jako zespół towarzyszący wokalistom. "Wakacyjna piosenka" śpiewana przez Siostry Panas to sztos nad sztosy, trochę gorszy "Czarny kot" wyśpiewany przez Alibabki byłby o niebo lepszym numerem, gdyby Alibabki zechciały zamilknąć. No i oczywiście surfowy "Zachodni wiatr" - na szczęście już instrumentalny.



2. Mini Propo Popołudnia z młodością vol. 2 V/A
Muza XL 0850
1971

Za jakie grzechy musiałem wysłuchiwać tej płyty to ja nie wiem. I nie wiem dlaczego, ale najlepszy numer na tej składance nagrali Trubadurzy. Napisany przez Andrzeja Korzyńskiego numer "Zaufaj sercu" byłby smolistym psychodelicznym sztosem gdyby Trubadurzy nie śpiewali (no może dają popalić przesłodzonym wokalem na początku, ale dalej wokalizy jednak dają radę)

 


3.  1000 Taktów Młodości V/A
Pronit XL 0370
1967
 
Po raz kolejny wyróżniają się tu Tajfuny z Siostrami Panas w "Złym chłopaku", również Kawalerowie dają radę (z zachętą do gwałtu w piosence "Kiedy dziewczyna mówi nie") lecz najjaśniejszym momentem składanki są Dzikusy z Woźniakiem na podbitym wybitnym vibrato wokalu (tym samym od "Zegarmistrza światła") w piosence "Kiedy mówisz coś". Intro nieco podobne jest tu do "Satisfaction" Rolling Stonesów, ale całość zachowana w klimacie Zombies i Shadows.



4. Blackout same
Muza XL 0437
1967

Tutaj zawarte są momenty chwały Stanisława Guzka (bo odkąd opuścił Blackout już nigdy Stanisławem Guzkiem już nie był, hehe), ale także jest to pierwszy i ostatni beatowy album Nalepy. Utwory, które są obowiązkowe do przesłuchania to protest songi "Pozwólcie nam żyć" (z miękkim parlando Guzka i refrenem, w którym bas i perkusja robią takie jazzy, że ja nawet nie) oraz monumentalne i wykrzyczane "Te bomby lecą na nasz dom". Oprócz tego urokliwa, swingująco-bluesująca piosenka "Nie przechodź obok mnie" po raz pierwszy zachwyca wokalem Miry Kubasińskiej (która zasadniczo kiepsko śpiewała) i niskim głosem Nalepy. Jest też parę zabawowych momentów, jak w "Gdzie chcesz iść". Za całokształt Order Uśmiechu dostaje ode mnie Hajdasz na perkusji, który swój talent objawi dopiero na debiucie Breakoutu oraz świdrujące, psychodeliczne organy Krzysztofa Dłutowskiego.


5. Skaldowie 
"Cała jesteś w skowronkach"
Muza XL 0528
1969

Mój osobisty faworyt jeśli chodzi o polski beat i album przełomowy dla całej grupy. To moment, w którym Skaldowie jeszcze nie wyrwali się z matecznika big beatu z dwóch poprzednich longów i póki co nie wpadli w szpony prog rocka. Album atakuje nas skrzypcową góralską psychodelą podbitą quasifunkowym, kulawym basem w "Malowanym dymie" i cudownym dwugłosem braci Zielińskich, euforycznym "Króliczkiem" inspirowanym Sierżantem Pieprzem. Tytułowy numer jest nadzwyczajnie wzruszający. Oczywiście jest to również kopalnie evergreenów jak "Medytacje wiejskiego listonosza", "Z kopyta kulig rwie" czy "Prześliczna wiolonczelistka". A najważniejsze jest to, że muzyka i teksty są szalenie dowcipne.



6. Czerwono-Czarni
"Msza beatowa. Pan przyjacielem moim"
Muza XL 0475
1968

Próby połączenia zapału ewangelizacyjnego i muzyki młodzieżowej nigdy nie były tak skuteczne. Jednak prawdziwym bohaterem tego brawurowego krążka nie są Czerwono-Czarni lecz Katarzyna Gärtner, która skomponowała muzykę do "Mszy beatowej". Aby odkryć wyjątkowość tej płyty trzeba się najpierw utytłać we wkurwiającym "Introitus", który łączy w sobie wszystkie wady "dojrzałego" bigbitu - aranżacyjne rozbuchanie i bezsensowne darcie ryja. Trud jednak nie będzie daremny, bo to przechodzimy do psychodelicznego, plemiennego funku (Gärtner wszak napisała jedne z lepszych funkowych numerów w tym kraju) zamknięto w klamrze z męskiego chóru w "Kyrie" po to przejść do finału w postaci piętrzących się tym razem w cudownym aranżu organów, smyczków, sekcji dętej i organów raz jeszcze. Podczas gdy "Credo" jest takie sobie (brzmi jak "Whiter Shades of Pale") to "Sanctus" nudzi niemiłosiernie. Druga strona płyty znowu nas kosi "Agnus Dei" - dynamiczny psych z plemiennymi bębnami, smyczkami, dęciakami, monotonnym killer basem, świdrującymi organami. Są na tej płycie momenty glorii, za całokształt jednak Orderu Podwiązki "Msza beatowa" by nie dostała. Niemniej rozciąganie możliwości beatu zostało tutaj doprowadzone do ekstremum.



7. Niebiesko-Czarni
"Alarm"
Pronit XL 0410
1967

Tę płytę mam za przykład jaki beat może być zły. Problemem są przede wszystkim teksty, wokale i aranże - zamiast jednak pójść w oszczędność w detale, to rąbie się na tej płycie takie farmazony, że aż zęby bolą. Jest tu jednak kilka solidnych numerów - instrumentalny "Nocny alarm" z organowymi popisami Podgajnego, soulowy "Appendix", wspaniały wygrooviony, choć propagandowy numer "Hej wracajcie chłopcy na wieś", bardzo solidny rockowy "Kulawy Wojtek". Cała reszta jest moim milczeniem.



8. Niebiesko Czarni
same
Pronit XL 0331
1966


Długogrający debiut Niebiesko-Czarnych lepszy niż "Alarm"jest znacznie lżejszy i nie sili się być Bóg wie czym. Moją uwagę przykuł Cohranowski utwór "Komandosi". Numer "Niedziela będzie dla was" odkryłem po raz kolejny jako bardzo fajne, taneczne boogie. Jednak najjaśniejszym punktem całej płyty jest przeróbka góralskiej śpiewki "Idzie dysc". Musicie wiedzieć, że śpiewka ta pod względem rytmicznym jest wykonywana zazwyczaj bardzo swobodnie. Ważniejsze jest w niej wybrzmienie frazy niż trzymanie się tanecznego 4/4. Niebiesko-Czarni musieli jednak zaaranżować to pod instrumenty rytmiczne i rozbili w ten sposób bank i jest t. Słuchając tego numeru mam wrażenie jakby całość antycypowała "Trout Mask Replica".

TU W LINKU MOŻNA WYSŁUCHAĆ "IDZIE DYSC"


9. Trzy Korony
"Krzysztof Klenczon i Trzy Korony"
Pronit SXL 0779

Krzysztof Klenczon odszedł od Czerwonych Gitar, bo chciał grać rocka. Recenzja płyty, w której słychać i Hendrixa i japoński psych znajduje się linku. Jak się komu nie chce czytać to powiem tylko tyle - płyta ta skopie ci dupsko, napluje w twarz, a ty się będziesz jeszcze z tego cieszył.




10. Czerwone Gitary
"Rytm ziemi"
Muza SX 1166
1974

Jak dobrze, że Klenczon odszedł od Czerwonych Gitar, które już dawno były skansenem muzyki rozrywkowej. Jednak ta płyta ciekawe momenty - utwór "Rytm ziemi" wgniata perkusyjnym groovem i wykorzystaniem Mooga. Jednak numerem, który wgniata dokumentnie w ziemię jest instrumentalna "Coda" - znowu niesamowity groove perkusji proste unisono basu i gitary oraz zjawiskowo psychodeliczny i śliski Moog. Szkoda, że Czerwone Gitary nie chciały brzmieć w ten sposób nigdy wcześniej ani później.



9. Polanie
same
Muza XL 0438
1967

Ja wiem, że to była grupa, która powstała po to, aby nie narobić wstydu przed Animalsami i że w sumie nazywanie ich grupą bitową może dla niektórych stanowić nadużycie. Wszak oni jako pierwsi chcieli odejść od swoich bitowych korzeni. I w sumie się to udało, bo zajebiście grali. Ich jedyny longplay jest bardzo równy i żywiołowy. Nie mniej ciekawie prezentują się ich trzy EPki. Pierwsza nagrana w 1965 to najprzedniejsza garażówa.



10. Grupa ABC Andrzeja Nebeskiego
same
Pronit XL 0627
1970

W końcu i Polanie się posypali. Andrzej Nebeski, bębniarz Polan, postanowił złożyć nowy skład, który będzie grał ambitny pop i soul. Wybrał do tego młodą i nieznaną wcześniej szerzej Halinkę Frąckowiak i chociaż płyta nie odpowiada jego ambicjom (które w końcu uzewnętrznił grając już jako muzyk sesyjny na solowym debiucie Halinki) to i tak jest to dyskotekowy sztos. Na tej płycie beat bije się z soulem, popem i funkiem. Na punkty, w bardzo równej walce, zwycięża wszystko to, co beatem nie jest.


I jeszcze single. Z rzeczy, które mam bardzo ciekawe są psychodeliczno-garażowe Chochoły (zespół Mariana Zimińskiego, organisty odpowiedzialnego za intro w "Dziwny jest ten świat" Niemena) oraz Niebiesko-Czarni z singlami z "Domem wschodzącego słońca" (śpiewanego po romsku!) oraz z coverem "Purple Haze" Hendrixa nazywanego na singlu "Purple Hazy". Mówi się o tym, że "Purple Haze" był jednym z pierwszych metalowych numerów. Jeśli tak w wykonaniu N-B numer ten jest heavy as fuck. Połączenie kanciastości rytmicznej beatu, riffu, który nauczony został ze słuchu, solówki napierdalanej na mostku i polingliszu Wojtka Kordy to jedna z lepszych rzeczy jakie słyszałem w życiu.Ale i tak nie lepsza niż "Idzie dysc".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz