środa, 1 czerwca 2016

Anna Zaradny - Go Go Theurgy

źródło: materiały prasowe.

To był jeden z niewielu ciepłych, majowych dni. Maj już się skończył, a jego podsumowanie to słowo "zimno", na co wskazuje także facebookowa tablica, na której nadzwyczaj często pojawia się wiadoma piosenka Maanamu. Lecz ten jeden dzień był ciepły, a w dodatku był to dzień wolny od front office'a - miejsca, gdzie spotyka się klasa robotnicza z bojarami, którzy w koszty prowadzenia działalności gospodarczej wliczają nawet nieopodatkowaną taksę klimatyczną. Spotkanie to jednak jest pozorne, profesjonalny chłód, wzajemne roszczenia to norma. Lada w recepcji nie jest jednak nawet polem bitwy, ale strefą zdemilitaryzowaną. "Zdemilitaryzowaną" parsknął każdy jeden - jeszcze żadna strefa zdemilitaryzowana nie powstała dlatego, że było na niej kiedyś dobrze. 

W ten jeden z niewielu ciepłych dni odpoczywam od frontu recepcyjnej lady słuchając "Go Go Theurgy" Anny Zaradny. I słucham tej płyty cicho, na laptopowych głośnikach, bo akurat zepsuł mi się wzmacniacz i akurat składam pranie i próbuję rozeznać, czy jest ono zimne czy jeszcze wilgotne. "Jebać" - myślę sobie, najwyżej cała moja rodzina będzie od dzisiaj, aż do kolejnego prania, chodzić w ubraniach o zapachu kiszonki. Mam uchylone okno dużego pokoju, w którym żyję ostatnio najczęściej. Okno wychodzi na wschód, lecz nie oznacza to nawet tego, że jest pokój, w którym słońce rządzi porankami. Jest tak, ponieważ dom, w którym mieszkam znajduje się nieco poniżej wierzchołka wzgórza - od strony zachodu. Wierzchołek ów zasłania zatem słońce, a duży pokój w którym żyję najczęściej, a zatem statystycznie najlepiej, jest raczej pokojem ciemnym. 

Lecz nie jest pokojem cichym, bo gra Anna Zaradny, mam otwarte okno, pierwsze ciągniki terkocą kosząc trawę na kiszonki, bo już prawie nikt nie suszy tu siana, a najbliższy sąsiad terkoce także, lecz domowo i po amatorsku spalinową kosiarką wokół swojego zadbanego obejścia. Nawet nie wiem ile śmiesznego przypadku jest w tym, że po zakończeniu " Go Go Theurgy" miałem wrażenie, że szumiąco-terkocące doświadczenia koszenia trawy uznane będą przeze mnie za duszą pokrewne temu materiałowi i za przedłużenie materiału Anny, który brzmi jak Kraftwerk puszczony od strony zaplecza, lewej strony świata, z drugiej strony robociej maski, która jest na tyle sterylna, na ile pozwala zdrowy rozsądek i na tyle brudna na ile pozwalają zasady bezpiecznego użytkowania.

Całej dostojeństwo "Go Go Theurgy" opiera się na patentach, które słyszałem kiedyś u Karkowskiego, a może także u Włodzimierza Kotońskiego. Czyżbym napisał "dostojeństwo"? Czyżbym pozwolił sobie filtrować doświadczenie jej ostatniej płyty przez znany mi biogram Anny? Czy w ten sposób tworzę stwarzam dystans i respekt, taki jaki jest jest wtedy gdy mamy do czynienia z biogramem i odpowiednimi dyplomami artystki i jej twórczością, w zestawieniu z generyczną twórczością internetowego recenzenta, który skłania się zazwyczaj w stronę dźwiękowego napierdolu? Czy właśnie nie przenoszę w niniejszej recenzji relacji jakie podejmuję w życiu zawodowym między mną, klasą pracującą, a bojarami, którzy zostawiają u mnie rachunku kwoty wielokrotnie przewyższające moją wypłatę? A może, co gorsza, zaczynam podejmować z "Go Go Theurgy" relację pełną klasowego poniżenia, którego jednym z wymiarów jest podział na muzykę wysoką, na której się nie znam, a inną, bardziej plebejską?

Nim odpowiem na te pytania ucieknę przed odpowiedzią na nie pocieszając się, że Zaradny miała także w swojej biografii udział w Włochatym. Oczywiście "GGT" to nie punk, a zbiór dźwiękowych wrażeń, w których szaleńcze tempo mechanicznych stukotów wyradza się w szum. Z jednej strony słychać tu Karkowskiego, który wystawiał na próbę zarówno soundsystemy jak i słuchaczy poprzez emitowanie szumów o różnych właściwościach. Może Zaradny nie jest aż tak radykalna, ale skupia się na tworzeniu utworów, które są zbiorami wrażeń, czasem niepowiązanych ze sobą migawek, które mają ze sobą wspólnego tyle, ile elementy przesuwającego się krajobrazu za oknem pojazdu pędzącego autobaną albo pociągu, bo być może to otoczenie linii kolejowych lepiej i mocniej wyraża kondycję wielkich zbiorów ludzkich, niż sterylność autostrady.

"Dostojeństwo" - słowo to padło w stosunku do "GGT", po czym stwierdziłem, że nie nosi nawet ono znamion obiektywizmu. "Dostojeństwo" - bo Anna taka ważna i uważna kompozytorka, a ja taki w sumie mało ważny nikt. "Dostojeństwo" - ale przecież nie słyszę tu ekstremalnego brudu, słyszę raczej zmaganie się z materią dźwiękową, słyszę jak z zgodnie z naturą dźwięku, który jest ulotny i jest doświadczany w momencie jego generacji i otrzymuję pasywny dźwiękobraz, który jest tak pasywny, jak może być tylko przesuwające się bezwzględnie, nielogicznie, choć dosadnie i prawdziwie pasmo krajobrazu za oknem pociągu TLK. "Dostojeństwo" - a może to zwyczajność, dostępna dla każdego, wyjątkowa nie tylko przez zupełnie wtórne wobec muzyki biogramy twórców i literackie blurby. "Dostojeństwo" - doskonałość szaleńczego tempa, dźwięku poruszającego się  po prostej, zachęcającego do wspólnej podróży, w której można odnaleźć spokój, a także moc unikalnych wrażeń i zawdzięczać obcowanie z wielością ciekawych uchu artefaktów.

Anna Zaradny 
"Go Go Theurgy"
Musica Genera/Bocian Records
MG V6/BC AZ3
13 maja 2013






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz