poniedziałek, 27 czerwca 2016

WIDT - WIDT


WIDT, "WIDT" źródło: www.alchembria.pl


Debiutanckim album, choć nie pierwsze wydawnictwo w ogóle, sióstr Antoniny Nowackiej oraz Bogumiły Piotrowskiej tworzących jako WIDT składa się z dwóch płyt. Jedna z nich to nagranie muzyczne, czyli de facto jest to samodzielne dzieło Nowackiej, która w duecie odpowiada za audio. Na drugiej płycie DVD znajduje się ta sama muzyka wraz z wizualizacjami Piotrowskiej. 

Z przyczyn praktycznych wydanie tak osobliwego albumu jest jak najbardziej zasadne. Z punktu widzenia odbioru zaś w pewien sposób nobilituje dźwięk, który pojawia się na obu krążkach, wszak nie mamy do tego wydawnictwa dołączonej osobnej płyty z wizualizacjami bez dźwięku. Muzyka zatem może towarzyszyć innym obrazom jako  ich tło lub jako uzasadnienie. W przypadku DVD z muzyką i obrazem musielibyśmy wyłączyć dźwięk, czyli naruszyć substancję nagrania, jeśli byśmy chcieli włączyć do obrazu inną ścieżkę dźwiękową. 

Obrazy i dźwięki WIDT są na tyle abstrakcyjne i eksperymentalne, że każdy bardziej sprawny estetycznie umysł wynajdzie między nimi swoją komplementarność. Ja zrazu miałem do czynienia z muzyką, ponieważ nie wiedziałem gdzie schowałem swój stary odtwarzacz DVD. I muzyka wywołała we mnie dewocyjną ekstazę. Antonina Nowacka to zjawisko, jedna z najbardziej charakterystycznych wokalistek polskiej sceny niezależnej, która wychodząc od klasycznie wyszkolonego potrafi wywołać między uszami słuchacza rewolucję rewelacji. Przekształcenia wokalne, duże ilości echa, oszczędnie dozowane syntezatory wokalne to jedno, z drugiej zaś strony czai się potęga gładkich basowych dronów, vintage'owych syntezatorów - tych samych vintage'owych, które na przełomie lat 80/90 zapowiadały przyszłość czyli teraźniejszość budują atmosferę to zdehumanizowanej grozy, to grozy jeszcze gorszej, bo pełnej człowieczej obecności. Antonina zrównuje, a może i degraduje, wokal do instrumentu, nie traktuje go z nabożną czcią, stosując polifonie odwraca się od renesansowej teorii afektów, wprowadzając zamęt i niepokój. W tej muzyce nie ma opozycji opozycji na organiczne i zsyntetyzowane, na niskie i wysokie, a monochromatyczne podziały zaszczute są przez szarzejącą i czerniącą się antynomiczną pulpę, sięgającą po atawizm stanów przedspołecznych, przed tym jak Prometeusz przyniósł tu odrobinę światła.

Wizualizacje Bogumiły, z tego co mi wiadomo, tworzone w czasie rzeczywistym, co jest dla mnie absolutnym kosmosem i są mocno powinowate z taśmą magnetowidową i wizjami narkotycznych stanów wywoływanych przez bożków generowanych na ekranach starych kolorowych kineskopów i uwalnianych za pomocą jazgrzy Williamsa. Jako, że jestem abnegatem w dziedzinie sztuk wizualnych tak i z dużą dozą dziecięcej naiwności podchodzę do obrazu z tego wydawnictwa. Obrazy generowane przez Piotrowską mają coś w sobie z zaklętych i nawiedzonych taśm, mają w sobie sporo New Age'wego sznytu, kanciastego konkretu Malewicza czy powinowactwa z Markiem Rothko. Jednak co odkryłem dosyć późno, nie sposób ich oglądać na niewielkim ekranie laptopa, a nawet na nieco większym ekranie telewizora. Wizualizacje te, nie mające nic wspólnego z klipami, najlepiej oglądałoby się na wielkim ekranie, w zupełnej ciemności, z nieodłączną muzyką Nowackiej.

Sama muzyka broni się w zupełności, i choć oszczędna w środkach to zaskakująca w umiejętności manipulowania pasmami dźwięków. Obraz zaś niezupełnie daje się dobrze odbierać w domowych warunkach, bo jest on zbyt monumentalny na niewielką przekątną domowych sprzętów RTV.

Widt
"Widt"
Zoharum
ZOHAR 124-2
20 maja 2016 



CZYTAJ TAKŻE RECENZJĘ:
 RAFAŁ KOŁACKI, "Hijra. Noise from the Jungle"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz