źródło: własne. |
Podstawowym pytaniem, jakie zadaję sobie przy każdym odsłuchu debiutu Evvolves jest, gdzie się oni przede mną uchowali i czemu nie są jeszcze bogaci.
Może jest tak dlatego, że zespół wydał swój debiut "Hang" na kasecie w zaledwie 30 egzemplarzach w Jasieniu. Jeden z ezgemplarzy longplaya udało mi się z biedą wysępić od zespołu (ależ oczywiście, że zapłaciłem) i oto czuję się zupełnie zauroczony twórczością warszawskiego kwartetu.
Doprawdy nie wiem czy ktoś w tym kraju uprawiał kiedykolwiek shoegaze tak skutecznie. Nie czuję jednak szczególnej winy, że wobec tej płyty nie zrobiłem bardziej dogłębnego reasearchu polskiej sceny, bo coś nie wydaje mi się, bym mógł znaleźć coś dorównującego tej płycie. Pięknie przestrzenne, choć jednocześnie introwertyczne brzemienie przywodzi na myśl dokonania artystów z 4AD, szczególnie zaś trop wiedzie w stronę Cocteau Twins. Niemniej całość jest bardziej gitarowa, co nie stanowi żadnej ujmy. Gitary dymią pogłosami i są przecinane stroboskopami perkusyjnej maszyny. Bit-maszyna, co niebywałe, mimo konsekwentnie zachowanego brzmienia bębnów przez całość nagrania brzmi jednocześnie bardzo miękko i zmysłowo by innym miejscu dyscyplinować zbyt rozmarzone gitary. Nie wspomnieć zaś o wokalach w tym nagraniu byłoby błędem niewybaczalnym. Niskie damskie wokale ukryte pod ścianą przesteru brzmią tak jak Kim Gordon, gdyby tylko zechciała nauczyć się śpiewać.
O ile numery "Emma" i "Gustav" są do siebie stosunkowo podobne (choć niezmiernie urokliwe), tak zupełnie ciekawym pomysłem jest wstawienie do strony A kasety piosenki "Gone/Reload", która na tle reszty jest sucha sucha i nerwowa, a efekty gitarowe ustępują klasycznemu przesterowi, który prowadzony jest przez syntezatorowe kliki. Frapującym numerem jest śpiewany po węgiersku "Melegebb Lesz", co według tłumacza google oznacza "to będzie cieplej".
Druga strony kasety zaczyna się kolejną niespodzianką - doskonale imitującym śpiewanie mężczyzną w "Golden Bones". Ten ciekawy eksperyment na szczęście kończy się w "Vegetable Quesadilla" - wolnym i smutnie monumentalnym, solidnie zbasowanym numerem. Ostatni numer zaledwie półgodzinnego długograja "1001 Night Stand" utwierdza mnie tylko w przekonaniu, że zespół ten zasługuje na szczególną uwagę. Choć zwrotka jest dream-shoegazowa to refren jest już bardziej grungowy, a jego siłę potęguje dysonans między zdyscyplinowanym wokalem a nagle unoszącym się w gniewie gitarowym pochodzie, po to aby się rozsypać w dusznym, wycofującym się rakiem ambiencie.
Kaseta ta to przede psychodelik, lecz nie jakiś kodeinowy zmulator, ale raczej dopalacz kupiony do kolekcji, który nie wiadomo dokładnie z czego się składa i jak działa. Ja sam od jakiegoś czasu siedzę nad tą kasetą i mam do niej podejście niczym imbecyl, który zakochał się po raz pierwszy. Naprawdę album ten to doskonała robota.
Evvolves
"Hang"
Jasień
21 czerwiec 2015
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz