środa, 27 maja 2015

Micromelancolié - Low Cakes

źródło:właśne.

Stasek [1] zaczął się wyzłośliwiać. Że nowe płyta Micromelancolié to są jakieś jaja. Że to na pewno nie Micromelancolié tylko ktoś inny. Że zupełnie to jakieś niepodobne do niczego co Robert Skrzyński robił do tej pory. Już miałem mu (w sensie, że Staskowi) powiedzieć - a wejże spierdalaj i zajmij się czymś kurwa pożytecznym. I w końcu zrobiłem to. Ulżyło mi, bo  mogłem sobie przesłuchać w pełni wydawnictwo, które okazało się nie tylko zaskakujące co również ożywcze. 

Wymykanie się - to stwierdzenie bardzo dobrze charakteryzuje najnowszą płytę Micromelancolié. Album brzemieniowo i koncepcyjnie jest niezwykle spójny i dopracowany. Brakuje tutaj mglistej i zawiesistej atmosfery - raczej mamy do czynienia z konkretem. Nie jest to jednak konkret, który dawałby słuchaczowi poczucie bezpieczeństwa i przewidywalności. Skrzętnie budowane tematy i struktury pod wpływem kaprysu zmieniają się w coś zupełnie innego. Jak starannie budowane klocki domina przewracane są od niechcenia jednym pstryknięciem palca. Myliłby się jednak ten, który stwierdzi, że z tego burzenia zostają tylko zgliszcza. Zgliszcz nie ma są natomiast inne niemal architektoniczne formy, które spełniają mokre sny o równowadze zachowanej między ornamentyką a funkcjonalnością.

Z uwagi na spoistość i mięsistość materiału ciężko uwierzyć w to, że album jest niezwykle dowcipny. Osobiście znajduję w tej kasecie wiwisekcję tanecznego new beatu (niektóre ze spreparowanych wokalnych sampli przywodzą na myśl dokonania Teielte czy Kixa), rozmydlenie industrialu (to w numerze "Plinth" - za jednorazowy dźwięk tłuczonego szkła daję mocne 11/10), uduchowienie vaporwave'owych wygłupów (w numerze "Low Cakes") czy sprawienie, że R'nB wespół z techno przetykanym przez schranz (od tak dla checy, również w numerze tytułowym) jest w ogóle słuchalne.

Na stronie B znajduje się "Punkt", który równie dobrze mógłby zostać nagrany przez Death Grips. "Tidal Flow" to zaś trip-hopowa ballada ze śliskimi glitchami. W zamykającym płytę "Moriencie" mamy rozbebeszony produkt dubstepopodobny i rozsypujący się drum'n bass, w którym czekając na drop dostajemy jazzowe solo na perkusji przetykane, tępym industrialowym tłuczeniem, szumem brudnych tranzystorów i męczeniem wokalnych sampli.

Mimo, że mniej lub bardziej udanie odwołuję się do gatunków muzyki tanecznej, to jednak nie rytm jest bohaterem "Low Cakes", lecz jego wywlekanie na drugą stronę i pozbawianie go tanecznego charakteru. Drugim bohaterem tego niespełna półgodzinnego albumu są preparowane wokale, najczęściej rozciągane, poniżane, deformowane w sposób tak bezwględny, że tracą swoją pierwotną funkcję. Cichym bohaterem są nagrania terenowe - choć te są raczej nieliczne (takie przynajmniej odnoszę wrażenie) to robię doskonałą robotę. Rozbite szkło, echo kroków, pojedyncze kliki są stosowane tak umiejętnie, że ja nawet nie. Serio.

Nie chciałbym być zrozumiany źle, więc powtórzę jeszcze raz - "Low Cakes" to wierowymiarowy obraz, w którym przenika się humor, przyjemność słuchania, oszczędna ornamentyka, eksperyment, świetny warsztat i zwyczajne wyczucie dobrego smaku. Próbując napisać cokolwiek na temat tej płyty za każdym razem gdy dokonywałem jej odsłuchu lub gdy przypominałem sobie wrażenia z tej płyty - były one zazwyczaj różne. Wspólnym mianownikiem jednak jest jedno - to solidna płyta, jeden z jaśniejszych punktów katalogu BDTA w tym roku.

Digitala można wysłuchać i kupić na bandcampie. Kasetę można nabyć na serpencie.

Micromelancolie
"Low Cakes"
BDTA LXVI
BDTA
17 maja 2015

[1] Stasek siedzi w mojej głowie i się wyzłośliwia. Rzadko bywa empatyczny, częściej jest pompatyczny lub egzaltowany. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz