źródło: strona FB Pawła Kulczyńskiego |
Dawno temu instruktor tańca i śpiewu ludowego, z zespołu do którego chodziłem powiedział, że dawne czasy bardziej sprzyjały tradycyjnemu śpiewowi. Za przykład podał instytucję kośby, kiedy mężczyźni ze śpiewem na ustach, jeszcze przed świtem wyruszali skosić swoje pola, ze śpiewem pracowali i ze śpiewem wracali do domów. Wszystko jednak miało się zmienić wraz z postępującą mechanizacją, kiedy to już ciężko było śpiewać z ciągnika (swoją drogą: polecam ciekawy album zdjęć Łukasza Skąpskiego ze zdjęciami i opisami niesamowitych samoróbkowych ciągników z Podhala - DIY zawsze w modzie). Paweł Kulczyński w swoim performensie wyrwał przynależne ciszy koszenie trawy kosą, niczym Hasior wyrywający z ziemi rzeźby.
Wydarzenie miało miejsce 15 sierpnia w przestrzeni koło Galerii Hasiora, w ramach programu Otoczenie. Nie sądzę by sam występ Kulczyńskiego miał jakikolwiek ścisły związek z postacią Hasiora. Luźnych związków dopatruję choćby w tym, że dziełem Hasiora, które funkcjonuje najbardziej w zbiorowej pamięci populacji są tzw. Organy na przełęczy Snozka, które pierwotnie były instalacją muzyczną. Ponadto Hasior zafascynowy był sztuką ludową, a same ostrze kosy często wykorzystywał w swoich rzeźbach. Poza tym uważam, że występ Kulczyńskiego pt. "Utter Irrelevance" był najjaśniejszym punktem programu "Otoczenie" oraz najciekawszym wydarzeniem muzycznym w Zakopanem w tym sezonie letnim.
O występie dowiedziałem się z strony FB Mik Musik, w której to wytwórni Paweł Kulczyński wydał w tym roku bardzo dobrą płytę pod pseudonimem Wilhelm Bras "Visionaries & Vagabonds". Utwierdziwszy się w przekonaniu, że występ był otwarty dla publiczności udałem się ze swoją małżonką na miejsce, po czym dowiedzieliśmy się, że muzyczny performence można zobaczyć tylko z zaproszeniem. "O kurwa", pomyślałem i zacząłem się wykłócać, po czym obsługa stwierdziła, że jak się taki padalec rzuca to nic się nie stanie jak wejdzie i posłucha. Jako, że było dużo czasu to udałem się jeszcze do Galerii Hasiora (nie byłem w niej od czasów liceum) i pierwsze co zauważyłem to to, że ekspozycji (świetnej) towarzyszy muzyczne tło w postaci muzyka Eugeniusza Rudnika (o!). Lecz nic to, po przejściu po galerii udałem się na tył budynku, gdzie powoli zaczęli zbierać się ludzie, z początku geriatria, później zaś trochę więcej młodzieży. W rogu zarośniętego zieleńca, który był miejscem wydarzenia, rosło kilka liściastych drzew podłego i pospolitego gatunku, gdzie rozstawiony był sprzęt muzyczno-grający. Mimo napływu osób w wieku młodzieńczym i tych w wieku sile dominowała ludzka starzyzna, która zapewne woli normalne wernisaże od tego co się wktótce miało wydarzyć.
Kulczński swój występ oparł na dźwiękach generowanych przez mikrofony kontaktowe przymocowane do całości kosy (zarówno do ostrza i kosiska), które pod wpływem trgań generowały dźwięk. Występ zaczął się niepozornie - Kulczyński zaczął od ostrzenia kosy osełką, co generowało krótkie śliskie dźwięki, po to, aby przejść do koszenia. Podczas koszenia działy się ciekawe rzeczy, bo w zależności od wysokości trawy, składu gatunkowego roślin poszczególnych części zieleńca generowane były różne dźwięki. Najciekawsze, i najbardziej niepokojące wrażenie wywoływały koszone duże liście łopuchów - bardzo organicznie, niczym żywe mięso odrywane od kości. Więcej białego szumu wywoływała niska i drobna trawa. Jak to bywa podczas kośby, czasem kosiarz trafił na oporną kępę, która metalicznie zadudniła, innym razem zaś trafił na kamień, który wydobywał z siebie brzmienie elektronicznego werbla. Całość zaś skąpana była w dronie, który zbudowany był (o ile się nie mylę) na dźwięku Sheparda.
Koszenie jako czynność fizyczna jest szalenie zrytmizowana i taka być musi, aby efekt, w postaci skoszonej trawy był osiągnięty. Kulczyński, mimo ekstrawanckiego źródła dźwięku, nie był ekstrawaganckim kosiarzem - bardzo noise'wy i głośny rytm wyrażał się w powtarzających sekwencjach uderzenia w trawę i zabrania kosy spowrotem. Zadziwiająca była intensywność dźwięku - wydawałoby się, że koszenie trawy może generować rachityczne doświadczenia dźwiękowe, ale odpowiednio wzmocnione i przetworzone generowały wściekły wrzask.
Cały występ skończy się równie nagle jak zaczął. Kulczyński nie został po swoim występie nawet zaproszony przez organizatorów, którzy opowiadali głupoty o tym, że występ ten odnosi się jakoś do uroczystości Matki Boskiej Zielnej (gdy to usłyszałem to śmiechłem). Chociaż z drugiej strony artysta był tak zmęczony, że nie byłby chyba w stanie wyjaśnić o co chodziło z całym tym koszeniem. Natomiast paru osobom, które stały koło mnie należałoby wytłumaczyć na czym polegają takie występy, bo ich komentarze świadczyły, że w dupie byli i chuja widzieli.
Pozdrawiając środkowym palcem tych nielicznych malkontentów, którzy stwierdzili, że jedynym plusem koszenia zamplifikowaną kosy jest skoszona trawa arbitralnie stwierdzam, że występ bardzo mi się podobał. Performance Kulczyńskiego był bardzo minimalistyczny - nie odtwarzał zachowania, lecz je realizował nadając mu inne znaczenie soniczne. Od tego momentu gdy tylko przypomnę sobie o kośbie nie będę sobie wyobrażał ludzi pracy wracających z pola i śpiewających swe pieśni, lecz przygarbionego Kulczyńskiego, który tchnął w zatęchłe zakopiańskie powietrze ciekawsze niż zazwyczaj wibracje. Życzyłbym sobie, abym mógł doświadczać takich występów "u siebie" częściej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz